piątek, 22 stycznia 2016

Zawsze jest - MUZYKA

Gdybym nie był pseudosportowcem z pewnością zostałbym muzykiem.
Muzyka, jej echa i dźwięki towarzyszą mi praktycznie wszędzie. Z muzyką, jej rodzajami i stylami w moim przypadku zawsze wiążą się jakieś emocje, które zresztą najlepiej przekazywane są przez artystów a odbierane przez nas słuchaczy. Każdy koncert jako wydarzenie jest inne. Każda płyta powinna być inna. I chyba nie powinniśmy się trzymać stricte tego samego stylu czy też wykonawcy. Namawiam do otwartości w tym temacie. Zdecydowanie.
Sam jestem tego najlepszym przykładem. A mianowicie.
Nie zgadniecie od czego zaczynałem edukację i to nie jest wstyd - Sandra, Sabrina, Samantha Fox - w tym przypadku inne aspekty zdecydowały o mym zainteresowaniu,

https://youtu.be/x6xzllOTCC8


prawda że ładnie śpiewa - , a jakie ma inne walory, sami widzicie.

Początki i poszczególne szczeble edukacji zawdzięczam kuzynom. Zresztą to wszystko szybko ewaluowało i zmieniały się me gusta. Później przyszedł czas na muzykę elektroniczną czyli Vangelis, Jarre, Mike Oldfield, i inni.

Ponieważ to były czasy dla młodzieży prehistoryczne to kiedyś słuchało się muzyki u kogoś kto miał dostęp do albo dobrego radia, albo odtwarzacza CD czy może ktoś z Was pamięta, szpule BASF? To był odjazd. I królowały kasety magnetofonowe, które jak donoszą media mogą wrócić do łask. Ja mam ich trochę i nawet bardzo dobry DECK. Dla niewtajemniczonych DECK to odtwarzacz do kaset. Kasety kupowano oczywiście pirackie bo kogo było stać na oryginały lub jeździło się je przegrywać. Ja byłem częstym gościem pana Śmiałka w Zielonej Górze. Pamiętam że jak pierwszy raz zobaczyłem odtwarzacz CD marki Technics u wspomnianego to zemdlałem z wrażenia. To były czasy.

Pierwszą płytę CD kupiłem za pierwsze stypendium sportowe - był to Buddy Guy. Płyta kosztowała chyba 60 zł i przez następne kilka dni spała ze mną pod kołderką. Jest zresztą sprawna do dziś. I przez następne 10 dni zastanawiałem się czy to był dobry krok. Stypendium 200 zł a płyta 60 zł. Jak szaleć to szaleć. Później podobny dylemat miałem z zakupem walkmana. Sony Walkman. Marzenie wielu tysięcy młodych. Kosztował majątek. Dwa tygodnie arbajtu w Niemczech przy winogronach. Cudo techniki, pilot w słuchawkach, jakoś kosmiczna. Płaciłem w markach niemieckich za niego ale ile? Nie pamiętam, ale mega pieniądz pewnie. Gra do dziś. Ha.

Miało być o emocjach. No było. Emocje przy kasie podczas płacenia. Tyle marek za takie małe urządzenie. Warto. Warto popracować aby później móc spełniać swe marzenia. Czy to będzie sprzęt, płyta, analog - dla niewtajemniczonych - płyta czarna, dużo większa od klasycznej cd, odtwarzana na specjalnym urządzeniu zwanym gramofonem. POSIADAM. Od trzech lat posiadam. Brzmi pięknie. Najlepiej głośno.
Czy też udać się na jakiś wymarzony koncert, gdyż jak już wspominałem nie ma nic lepszego od takiego wydarzenia muzycznego. Absolutny odjazd można zaliczyć rzadko klapę, kontakt bezpośredni to czysta nieskalana przyjemność.
Pierwszy koncert wielkiej gwiazdy - IRON MAIDEN - Wrocław, Hala Stulecia. Ciarki na ciele do dziś.

Niemniej absolutnie dla mnie magicznym koncertem był koncert islandzkiej grupy SIGUR ROS w Warszawie chyba 3 lata temu (zdjęcie powyżej). Moja miłość do tej grupy jest miłością od pierwszego wejrzenia. Magia dźwięku, czar lidera - Jonsi, czar niełatwego w odbiorze języka islandzkiego. Wyobraźcie sobie że Jonsi jako lider śpiewa falsetem, gra na gibbsonie smyczkiem. Tak smyczkiem. Muzyka trudna ale niewątpliwie magnetyczna.
https://youtu.be/UBVKm3bDcVs
Miazga, poddaję się temu co wyprawia zespół i co tworzą. Ciarki, prawie spazmy, ekstaza. Podczas jazdy samochodem słuchając sigurów mogę wyglądać jak obłąkany.
Dźwięki Sigur Ros powodują że czas się zatrzymuje, a my możemy odlecieć. Obecny czas taki bardzo dobry dla mnie, strasznie szczęśliwy i wyjątkowy idealnie wpisuje się w mój obecny klimat. Taki lekko rozmarzony.
Jest jeszcze jeden zespół który wywołuje podobne wrażenia. To absolutnie dla mnie guru. PEARL JAM.
Dla mojego pokolenia zespół najważniejszy lub prawie najważniejszy. Wyjątkowy, i z nim także związane są wewnętrzne me emocje, pierwsze prywatki, urodziny, pierwsze miłości. Pierwsze używki, spotkania w głogowskim maydayu, koleżanki z którymi czasami tarzaliśmy się po podłodze tańcząc pogo. Widziałem Pearl Jam trzykrotnie. Przy Jeremy lub Black dostaję szału tak pozytywnego że gotowy jestem wygrać każdy wyścig.
https://youtu.be/MS91knuzoOA
W tym przypadku nawiązując do początkowego wpisu. Marzy mi się dość często że to ja jestem Eddie Vedder czyli wokalista dla niewtajemniczonych, śpiewający w jakimś klubie dla rzeszy kilku tysięcy publiczności i na scenę w ekstazie spadają staniki fanek a czasem inna garderoba. Marzyciel.
Może się ziści? Jak pytacie? Odpowiadam, z kolegami z nieformalnej grupy górskiej posiadamy w sumie dwa zespoły, jeden występujący w okresie wiosna - lato i nazywający się wówczas THE PARAWANS, w sezonie jesienno - zimowym zmieniamy nazwę na THE JODLERS. Nie mamy jeszcze za sobą debiutu, ale gdyby ktoś z was chciał nas zaprosić, np. na 18-stkę, na panieńskie, 40-ste urodziny lub jakąkolwiek inną imprezę damską to chętnie. Niekoniecznie musimy śpiewać. Zresztą jest playback. Ale to jakimi my jesteśmy artystami jak my się ruszamy, nasza choreografia oparta na szalęńswie i spontaniczności, bezwładnej improwizacji powoduje prawdopodobnie szybsze bicie serca i stan ekstazy. Jesteśmy. Czekamy na oferty. Gotowi do działania.
To koniec części pierwszej. Ciąg dalszy nastąpi.
Muzyka rozwija, muzyka edukuje i muzyka łączy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz