sobota, 11 kwietnia 2020

23.10. Wtorek. Himalaje. Nepal.


Tengboche

23.10. Wtorek

6.00 Pobudka.
Spało się dobrze, nawet bardzo dobrze. Za oknami, które trzeba przetrzeć, gdyż jest już dość duża para osadzająca się na szybach. Widok nuda. Góry. Góry. Namche Bazar. T0 ostatnia noc w tej miejscowości, w której na stałe mieszka ok. 200 osób. Dziś po śniadaniu wymarsz w kierunku Tengboche. Początek doliną, później delikatnie będziemy się wznosić na 3860 m.n.p.m. 
Helikoptery z klientami już latają. Nie wiem czy to już pisałem, ale można polecieć z Lukli do BC Everest za 1000 USD. Chyba pisałem.

ostatnie śniadanie w Namche Bazar

Kilkuminutowy lot, ładne view nad samym szczytem lub też w jego okolicach. Wczoraj prawie z 4000 m.n.p.m. Everest nie robił jeszcze wrażenia. W ogóle ośmiotysięczniki wyglądają niepozornie. No ale stoimy na 4 tys. więc to jeszcze raz tyle i jesteśmy na szczycie. 
W czasie naszego pobytu w Namche Bazar Rafał Aronia próbował atakować Manaslu ale podobno spadło tyle śniegu że wyprawa jest już zakończona. MOże, znając nasze szczęście gdzieś po drodze spotkamy naszego znanego himalaistę. Wspomnienia z Namche Bazar bardzo dobre. Bardzo.
Wczoraj wracając z Kozłem z kawy zauważyliśmy biegające małe jaki po uliczkach. Takie skojarzenie z naszymi kotami wprowadziło dużą dawkę śmiechu. 
Ciężko mają ci ludzie tutaj. Życie dla niedostępnych w większości miejsc jest trudne. Życie tylko z uprawy roli. Ryż, ziemniaki, no i pak-choy oraz kapusta plus krowa lub jak. Tyle lub aż tyle. Z drugiej zaś strony są jeszcze turyści. A treekersów tu cała masa z całego świata. 
Zaraz schodzimy na śniadanie i w drogę. Ku przygodzie. I ku pozytywnym emocjom i wibracjom. Do później.

w drodze na szczyt

10.00 Phungi Thanga. 
Zeszliśmy do poziomu 3300 m.n.p.m. a przed nami teraz ponad 500 m ostrego podejścia. Jesteśmy w dolinie. Kinga nie wiem czy znowu za coś płacił ale w punkcie kontrolnym się zatrzymaliśmy.
Herbata na naszych postojach smakuje perfecto. Lemon Tea Ginger. Tylko taką herbatę będę młócił po powrocie. Po drodze minął mnie „gase” porter który niósł na sobie wszystko plus kuchenki x 2. Poza tym w jednym miejsc przystankowych porterów stały zaparkowane 4 butle gazowe w jednym koszu. Zawstydził mnie bo po moim kozackim wejściu na Rysy z plecakiem i butlą gazową nie ma się czym chwalić. Takie życie. Życia uczymy się non stop i ono niejednokrotnie nas zaskoczy. Dolinka wyjątkowo nieciekawa. Startujemy. Następny meldunek z Tengboche.

klasztor w Tengboche

11.15 Jesteśmy na miejscu. Hotel Himalayan wita nas prawie gorąco. Prawie gdyż przez całą drogę mamy słońce, ale już na wysokości 3850 m.n.p.m. chmury pojawiły się dość szybko i zaczyna kleszczyć. Klucze do pokojów odebrane. A-3 i A-9. Standard hotelu w kategorii europejskiej * 1 gwiazdką. Ale nie dla wygód tu przyjechaliśmy. Naszym celem jest zdobycie w dobrym stylu Island Peak. Zamówiliśmy lunch. A co później? Poczytamy książkę. Od 16.30 można zwiedzać klasztor. Tengboche to dość mała, brzydka wioska. W sumie 3 budynki na krzyż, imponujący jak na panujące warunki klasztor. Chyba ze 2 sklepy i już. Ale fajnie się ogląda, a propos klasztoru, mnichów którzy zaopatrzeni w telefony po prostu żyją. Dziś prawie 12 km.

brama wejściowa do klasztoru

Przysiedli się do nas dojrzali już Niemcy. To kolejny ich trekking  w Nepalu. Z tego co zrozumiałem, w Namche Bazar były tylko 3 Lounge i klasztor. 40 lat upłynęło od ich pierwszej wizyty. Sporo się zmieniło.

po lewej w chmurach Everest

4 BC - Everest, K2, Broad Peak I Annapurna. 12 krajów na świecie w których nie byli. W 2014 r. w Sri Lance przeżyli tsunami. 
Vanatan - jedzą ludzi, poznali gościa który zjadł dzieci. Białoruś i Mołdawia. Niesamowite.

Nie ma wifi. Można kupić zdrapkę - 1999 rupii. Za 24 GB.

Tengboche

Mega ciekawi ludzie. Książka przygód i doświadczeń. Przykładowo: czy atakowało was kiedyś jakieś zwierzę?
Elephant - gdzieś w Afryce
Najciekawsze miejsce na płw. Arabskim - zdecydowanie Jemen
Mnóstwo opowieści związanych z obrzędami
TOGO - maczugi
Brazylia - obrzęd podobny do Voo-doo - kaszasa, zabijają ludzi. 
New Zeland - zdecydowanie
Boliwia, Peru - wulkany
Maroko - most interesting

środek transportu

Tych opowieści można by było słuchać bez końca. Mega ciekawi ludzie. Nie wydali żadnej książki. Mówią że mają mnóstwo zdjęć. 
Przed nami pokaz mistyczny, chyba bo prowadzony przez mnichów. Kadzidła, gardłowe śpiewy. Świątynia pełna turystów. Pokaz podobno darmowy. Nie można robić zdjęć. To system nadzwyczajnej medytacji. Każdy z Monków ma inny arsenał dzwonków, bębenków i innych grzechotek. Jest też trochę jedzenia i picia. Póżniej musimy wypytać Kungę o mistyczny aspekt tej ceremonii. Cała ta ceremonia kończy się tańcami. Turystów sporo, pomruków mnichów również. Są takie momenty w tej śpiewnej ceremonii że każdy z nich mruczy coś pod nosem a pewnie składa się to w jedną całość. Nawet widać team leadera. I wszystko czytają z kartek - modlitewników. Dla mnie osobiście najciekawszym momentem w tej ceremonii jest moment dźwiękowy kiedy grać zaczyna wszystko. Talerze, dzwonki, trąbki i bębny. I jest dyżurny nawet dwóch. Jeden w termosach roznosi coś do picia, drugi najczęściej widziany jest z kadzidłem. Ceremonia pewnie jeszcze chwilę trwała. My postanowiliśmy wyjść wcześniej. Nic spektakularengo już się nie wydarzyło. Niemniej doświadczenie bardzo ciekawe. I duchowe. Zostanę buddystą czy też mnichem. Fajnie było w tym wydarzeniu uczestniczyć.

rękodzieło

Usiedliśmy z Pawłem pogadać przy piwie. Na końcu świata fajnie się ponownie spotkać. Jest szansa na ponowne spotkanie podczas naszego zejścia lub juz w Kathmandu. Poza tym gdy doszliśmy do Tengboche, zjadłem kawałek smażonego chlebka tybetańskiego od Jacy i skończyło się szybkim wyjściem do WC. Odpukać po obiedzie wszystko ok. Profilaktycznie wieczorem pójdzie Nospa, może nifuroksazyd i dobra flora bakteryjna. Trwają wieczorne rozmowy poznanymi wcześniej podróżnikami z Niemiec. Oni byli wszędzie. Moi koledzy mają dużo bardziej bogate doświadczenie w wyjazdach poza Europę więc wymieniają swoje doświadczenia. Ja temu wszystkiemu się przysłuchuję z zainteresowaniem. Brakuje słówka uzupełniam translatorem w postaci Ręki lub Jacy.

nasz Kunga Sherpa

Siedzimy na głośnej sali i pewnie tu posiedzimy do 21 gdyż w pokojach podobno bardzo zimno. Szykuje się zimna noc. Zresztą teraz każda noc zbliżająca się będzie coraz zimniejsza. 

NAJDZIWNIEJSZA POTRAWA - GÓWNO FOKI
NAJNIEBEZPIECZNIEJSZA - RYBA Z JAPONII
Dziwny festiwal, Indonezja, Bali - rzucanie włóczniami w ….
Kg wołowiny argentyńskiej  - 7 euro

Byliśmy przed chwilą na dworze. U nas 20.14. Pełnia księżyca. Widok obłędny. Sądzimy że za 1 h widok na Everest będzie obłędny. Spróbowałbym to narysować lecz nie jestem w stanie tego przekazać. Do zdjęcia potrzebny byłby dobry aparat. Takich widoków nie miałem. I życzę każdemu.

Ciągle słuchamy opowieści naszych zachodnich sąsiadów. Większość tych opowiadań przynajmniej ja przyjmuję z dużym rozdziawnieniem ust. To trochę crazole.

po prawej jeden z wielu 6-tysięczników

21.50 leżymy już w łóżkach trzęsąc się z zimna. Moi koledzy w ciuchach i śpiworze, ja w samych gaciach pod dwiema kołdrami. Zaraz może nabiorę temperatury. Wziąłem Nospa, brzuch jest priorytetem. W pokoju w graniach 6-8 st. Na zewnątrz mroźno. Poczytam książkę i spać. Aha, dzisiejszy dzień bez wifi. Można przeżyć. Można. Tu raczej najbardziej chodzi o familię co by się nie martwili. Do usłyszenia jutro rano. Spkojnej nocy. 

P.s. 
Autentyczny przedruk mych myśli i opowieści. 

niedziela, 5 kwietnia 2020

26.10. Piątek. Himalaje. Nepal

w tle Pumori

26.10. Piątek
Wracam do himalajskich wspomnień. Jest na to czas. Zgodnie z zasadą #stayhome, #iorestoacasa i #zostanwdomu (nie do końca jestem posłuszny), zabieram się za wspominki tych niezwykłych chwil w podróży w Himalaje, tego co zastaliśmy na miejscu jak i emocji które towarzyszyły nam w drodze powrotnej. 
Wracamy do jesieni 2018 roku. Dzień po moich 43 urodzinach. 
Przypomnę i proszę o zrozumienie że będę się starał odwzorować i przenieść emocje z tekstu jak i same słowa w oryginale, żadnych poprawek. 


Poranna toaleta. I czas na napisanie kilku słów. Zimno w ręce, chyba zacznę pisać w rękawiczkach. Przynajmniej w pokoju. Dziś idziemy się aklimatyzować na Chhukung Ri. 55546 m.n.p.m.
Śniadanie 7.30. O 8 wyjście. Spokojne, bez szarpania. Przed nami jest trochę podejścia. 
Wróciliśmy. 

to co wyrasta to ściany Lhotse

w oddali niewidoczny BC

Po śniadaniu składającego się z porrige with apple and pancake with honey  z naszym climber guide i porterami weszliśmy na Chhukung Ri. Weszliśmy w bardzo dobry stylu. Szybko, co potwierdził również nasz guide. Fajnie ż każdy z nas osiągnął dobrze szczyt. Tempo było bardzo mocne. Nie wiem czy nie za szybko, zejście jeszcze szybsze. 3h. W sumie ponad 800 m w pionie. Grubo. Widok z góry zrekompensował trud podejścia. Sama góra a szczególnie jej kopuła podszczytowa faktycznie pozbawiona jest śniegu, składa się głównie z piargów i płyt sypkich. Podejście soczyste, bo to już ponad 5500 m.n.p.m. Oddechowo bomba. Fajnie, że po szybkim „zatkaniu” przychodził odrazu moment na spadek tętna i kolejną możliwość podejścia. Naprawdę mocne tempo. Z góry doskonale widać Pumori i Lhotse. W ogóle. Ama Dablam jest jeszcze potężniejsza. Makalu. Nuptse. Dobre przetarcie przed jutrzejszym wydarzeniem. Bez fałszywej skromności mogę stwierdzić że jeżeli nic złego się się nie wydarzy Imja Tse (Island Peak) otworzy przed nami swoje podwoje. To wydarzenie zbliża swe wielkimi krokami. 
Fajnie że i psychicznie jest super. Morale w narodzie nie ginie i nie zginie. 13.13 lunch. Później pewnie karty i inne atrakcje. Jutro do południa szkolenie a po lunchu wychodzimy do BC. Teraz po herbacie i recovery cieszymy swe ciszą i słońcem, które ogrzewa nasze zmęczone ciała. 

Ama Dablam

Wrócili summiterzy. Lekko zmęczeni. Czy my też tak będziemy wyglądali. Pewnie tak. Czeka nas niezła wyrypa. Wiem bardzo mocno że zakończona sukcesem. 

ściana ośmiotysięcznika
Po lunchu zabrano nas na obowiązkową kontrolę sprzętu niezbędnego w akcji górskiej. Sprawdzano buty - tu moje zostały delikatnie zakwestionowane, raki, czekan. Nasi guaidzi na naszych uprzężach wprowadzili korekty taśm, karabinków i jumara. Jutro o 9 po śniadaniu, tak jak wcześniej napisałem, idziemy na szkolenie. A o 10.30 a nie jak pierwotnie planowano po lunchu wychodzimy do BC.
Poza tym mamy zabrać ze sobą tylko niezbędne rzeczy. Reszta zostaje tu na miejscu. Ja to obawiam się aby nie odmrozić paluchów. Na szczyt idzie się około 5 h. Będzie co robić. Powoli zaczynam o tym mocnej myśleć. Aby oszukać myśli przeczytałem już całą książkę. „Burka w Nepalu nazywa się Sari”. Mocna pozycja pokazująca jak jest żyć ciężko kobietom w Nepalu. 

Złota ekipa

Tysiące myśli kłębi się w głowie. Leżę. Patrzę na sprzęt. Analizuję. Myślę o domu. Uciekam wspomnieniami do pierwszych chwil po przyjeździe do Nepalu. Ciepło. Kathmandu. Zimno, tu gdzie jesteśmy. Mnóstwo kilometrów przemierzonych od Lukli. Po drodze, Phakding, Namche Bazar, Dingboche. Aklimatyzacja. Rozmowy, zachwyty, tęsknota. Co u dzieci, co u żony. Co u znajomych. Momenty zadumy nad pięknem które nas otacza. Walka z własnymi słabościami. Wiem że jesteśmy silni i zmotywowani. Ufam, a może bardziej jestem przekonany że dążymy do sukcesu i będziemy mieli ze sobą nie tylko wsparcie bliskich, znajomych, przyjaciół ale też mocy nadprzyrodzonych, które pozwolą nam bezpiecznie wejść i zejść ze szczytu. 
czorten na szczycie

Jesteśmy tak blisko a jednocześnie tyle przed nami. Najtrudniejsza droga. Nasza próba.
Bez względu na efekt finalny uważam że i tak już wykonaliśmy kawał dobrej, niesamowitej, nikomu niepotrzebnej roboty jak zwykł mawiać Tomek Kowalski. A czy takiej niepotrzebnej? No właśnie. Już wcześniej zgodziliśmy się z tym że nasza misja realizacji marzeń zawiera nie tylko te nasze, ale przede wszystkim Wasze. 

himalajskie doliny

Piękny krótki wpis dostałem pod zdjęciem wysłanym do Elizy…..
„Piter są piękne pasje pięknych ludzi. Dzięki że tam jesteś. Dzięki tobie troszkę bliżej jestem ja”.
Chyba o to w tym wszystkim chodzi. 

bez komentarza

Kolacja. Rolls veg. 600 rupii.
Przed tym pograliśmy w karty. Bardzo źle czuje się Ręka. Dostał już antybiotyk, ibuprofen, dałem mu też Diuramid. Jutro rano powtórzy antybiotykiem i zobaczymy co będzie dalej. Trzymam mocno kciuki. Nie ma wifi. Nie ma kontaktu ze światem. Do naszego BC dotarła dziś duża grupa Hiszpanów. 
Hot Chocolette. Bardzo dobre. Martwimy się o Kubę. Siedzimy z Kozłem i analizujemy to co może zdarzyć się jutro. Niczego nie oczekuję. Dam z siebie wszystko i przyjmę z pokorą jak dostaniemy łupnia. 

ręka, ja i kozioł

Attachment.png


środa, 1 kwietnia 2020

Czeskie zamki. Parto tre - Karlstejn i Konopiste.


zamek Karlstejn

#iorestoacasa
Buongiorno.
Pandemia niestety trwa nadal, kolejny tydzień zamknięci w puszce poznajemy samych siebie na nowo. Nie namawiam do podróży ale ten wolny czas to świetna okazja do nadrobienia zaległości książkowych, filmowych, serialowych i blogowych.
A skoro wysunął się wątek podróży to tym razem chcę zamknąć część poświęconą czeskim zamkom, które było nam zwiedzić na przełomie roku.
Pamiętacie, w poprzednim wpisie, opowiadając o Czeskim Kroumlovie, perełce architektonicznej na skalę europejską jak nie na światową, napisałem że jedynym minusem wojaży w okresie jesienno-zimowym po czeskich zamkach jest fakt zamykania ich przed turystami. Oczywiście że szkoda, lecz z drugiej strony to okazja do kolejnych odwiedzin. A sądząc po tym co oferuje i sam zamek i miasteczko z zewnątrz i opierając się na opinii przewodnika, wnętrza warowni gwarantują dużą satysfakcję dla zwiedzających. 

zamek Konopiste

jedna z bram wjazdowych do zamku

Także przed nami jak sądzę ponowne odwiedziny czeskiej warowni a już teraz zapraszam na ostatnią relację. Przemieszczamy się bliżej Pragi i pierwszy zamek tego dnia, oczywiście zamknięty to zamek Konopiste niedaleko Benesova. Zamek w którym zainstalowano jedną z pierwszych wind elektrycznych, sieć elektryczną i kanalizację. Ulubiony zamek arcycesarza Franza Ferdynanda d’Este. To z tego zamku jak pokaże historia cesarz wybiera się w ostatnią podróż do Sarajewa, gdzie ginie wraz z żoną z rąk zamachowca. Zamek otacza fosa. W jednej części fosy mieszka niedźwiedź. 

widok na wieże zamkowe

Poza tym zamek znajduje się na delikatnym wzgórzu. Dookoła roztacza się piękny park, ogrody zamkowe. Z ciekawostek, podczas II wojny światowej w zamku urzędowało biuro SS. Zamek zachował się w stanie niezmienionym. Żadna kula poprzedniej wojny na szczęście nie trafiła w ten piękny obiekt. W środku zamku jak podaje przewodnik znajdują się fantastycznie zachowane sale i pokoje pamiętające lata świetności i co najważniejsze, pamiętające swego gospodarza czyli arcycesarza. Zachowały się pamiątki po cesarzu, trofea, strzelnica. To wszystko można obejrzeć na trzech trasach turystycznych. Z pewnością wrócimy w to piękne miejsce. 

widok na zamek od strony zalewu

Drugi punkt i zarazem ostatni to wizyta w warowni Karlstejn. 
Położenie 25 km od Pragi sprawia że planując wizytę w czeskiej stolicy można również pomyśleć o przemieszczeniu się nawet pociągiem w ten ciekawy zakątek Czech.

zamek Karlstejn 

zamek widoczny z uliczki wiodącej do niego

Sama warownia powstała w XIV wieku. Zamek miał pełnić fukcje reprezentacyjne ale co ważniejsze miał stanowić bezpieczne schronienie dla klejnotów koronacyjnych. 
Zamek, stojący na wapiennej skale, posiada dwa dziedzińce, otoczone murami z których rozpościera się niesamowity widok. 

widok z murów obronnych

rzut z murów na dziedziniec wejściowy

Zwiedzanie zamku oczywiście polecam zaplanować w okresie wiosenno-letnim, niemniej, i tu odmiana, nam udało się co nieco zobaczyć wewnątrz zamku.
Byliśmy w kilku salach belkowanych, z drewnianymi sufitami i głębokimi okiennicami w tym Salę Rycerską i sypialnię cesarza. Byliśmy y na jednym z mostków łączących wieże z głównymi budynkami. Właśnie w wieżach znajduje się to co najistotniejsze. Same sale w których byliśmy, może poza jedną, w której król przyjmował interesantów nie zrobił jakiegoś większego wrażenia. Skarbiec. Tam poniekąd kryją się najistotniejsze pamiątki. Nam nie było tego niestety zobaczyć. Poza tym w salach panował ogromny ziąb. Samo usytuowanie zamku sprawia że jest wartym, godnym polecenia miejscem do podróży po czeskich zamkach. 

widok z murów na stronę od miasteczka

poza murami a jednak wewnątrz warowni

My byliśmy chyba jedną z ostatnich grup zwiedzających zamek. Po nim warownia zapada w sen. My jeszcze wstąpiliśmy do okolicznej hospody na tradycyjny trunek czeski czyli piwo i zupę czosnkową. Nigdzie indziej nie smakuje ona tak dobrze jak tutaj, no dobra może poza Nepalem. 

jedna z historycznych map

królewska korona 

Jest takie powiedzenie. Jak rozpoczniesz nowy rok, taki będzie on cały. Nam było dane spędzić go w podróży. Nie mam nic przeciwko takiemu stanu rzeczy. Pandemia zniszczyła trochę plany, może delikatniej ujmując mocno je zweryfikowała. Jestem przekonany że pokonamy ją i już niebawem znów będzie nam dane plądrować turystycznie nie tylko piękne, czeskie zakamarki. Przed nami Polska, Europa i Świat znów staną otworem. W to wierzę.

jedna z sal udostępniona dla turystów

Tego samego życzę Wam. Tym czasem #zostanwdomu czy jak to woli #stayhome.
#iorestocasa

Buon pomeriggio.