środa, 10 października 2018

GrossBrothers - suplement

grossglocknerowskie pejzaże
Powstająca nowa forma ma mieć charakter wspomnienia. Zapiski czynione na tej stronie mają ułatwić wspomnieniowy powrót do tego co za nami. W pewnym sensie to rodzaj pamiętnika. Staram się chronologicznie ująć najważniejsza wydarzenia z mojego, waszego życia. Podkreślę raz jeszcze że ubolewam ciężko nad faktem że nie mam na tyle czasu aby publikować swych treści codziennie. Materiał fotograficzny a jest go bardzo dużo gotowy do wystawienia. 

od lewej: "ręka", autor, "ninja"

Treści pisane pojawiają się spontanicznie. Ale z czasem zawsze jakaś gonitwa. Sporo zajęć na głowie. Niemniej, właśnie ostatnio zwrócono mi uwagę że w swych wpisach nadużywam słowa: kontemplacja, niemniej. Będę czujnym i w miarę możliwości zastąpię te piękne słowa na równie dobrze brzmiące. Zatem na kanwie ostatnich grossglocknerowskich przygód, znakomitego nomen omen wyjazdu, zakończonego pełnym sukcesem, po opublikowaniu wpisu na temat tego wydarzenia, okazuje się że publiczność jest nieco rozczarowana mą skromną publikacją, niedosyt temu wszystkiemu towarzyszy. Postanowiłem wyjść na przeciw tym niedogodnościom i dopisać do mej relacji opinię nie tylko mą jako jednocześnie autora wpisu jaki i uczestnika tej wyrypy, lecz wrażenia mych swych współtowarzyszy. Niech oni w kilku słowach wypowiedzą się jakie są ich odczucia. Jak oceniają stopień trudności samej góry, kolegów, współtowarzyszy, przecież coś mogło im przeszkadzać, jakie emocji im towarzyszyły w czasie samego wejścia. Takie zebrane ich wrażenia postaram się pogrupować i przedstawić Wam, moi drodzy czytelnicy w kilku zwiewnych pięknych słowach. Jestem przekonany że to będzie niezwykłe doświadczenie dla mych kompanów jaki i mego samego. Uzbrojcie się w cierpliwość. Sądzę że może z tego wyjść fajny kawałek materiału. Oczywiście wszystko zostanie okraszone zdjęciami mych towarzyszy o ile wyrażą na to zgodę. Pisanie o własnych odczuciach, emocjach nie jest prostą sprawą szczególnie facetom. Liczę na Was „moi bohaterowie”. 

kolejny widok urywający tyłek
Mym zamiarem przeprowadzenie wywiadu było w normalnej formule lecz poza Kubą „ręką” pozostali dwaj koledzy nadesłali mi kilka zdań lecz nad wyraz ciekawych.
Rozmowy czy też zapiski dokonane przez mych kompanów obracały się wokół takich pytań.
Skąd zainteresowanie górami?, 2. Jak oceniasz siebie w czasie wejścia na Grossa?, 3. Czy temu wydarzeniu towarzyszyły jakieś niepewności?, 4. Coś cię zaskoczyło?, 5. Partnerzy wspinaczkowi - ogólna ocena, 6. Pytanie o najbliższe plany?, 7. Marzenia związane z górami. Każdy z nas je posiada. 

Kuba "ręka" DerErrector

Zacząłem od porannego telefonu do Kuby. Tego Kuby którego znam najmniej. „Ręka” popularnie zwanym w kręgach wtajemniczonych stwierdził że one czyli góry były zawsze. Pamięta pierwsze wypady z rodzicami w niedalekie Karkonosze. Ośnieżone choinki, -20 stopni na Kopie jako 8-mio latek to niezła lekcja hartu ducha. W czasach licealnych przyszedł czas wyjazdów w Tatry. Ktoś powiedział że jest super. Pierwsza wycieczka, maj, Rysy. Śnieg normalnie leżący. Podejście pod bulę nie stanowiło jeszcze problemu ale na zejściu gdyby nie pomoc spotkanych zdecydowanie bardziej doświadczonych turystów wyposażonych w czekany , ta wycieczka mogła się zakończyć niedobrze.  Z tatrzańskich podbojów na rozkładówce „ręka” ma kultowe Orlą Perć czy Czerwoną Ławkę na Słowacji oraz zdecydowaną większość pozostałych tatrzańskich szczytów. Później przyszedł czas na Mount Blanc. Dach Europy na który wybrał się Kuba z komercyjną wyprawą. Mocnym plusem tego wyjazdu była nauka pakowania wysokogórskiego. No i zdobycie samego szczytu. Elbrus. Dla wielu osób to on stanowi najwyższy szczyt Europy. Pogoda potrafi spłatać figla. Pierwsze duże doświadczenia z namiotem. Szczyt zdobyty. Kolejny krok to Kilimandżaro. Dach Afryki. Duże komercyjne rozczarowanie. 

zejście ze ściany
Na plus zwiedzanie pobliskich parków narodowych. Po studiach był trekking w Nepalu i temat tamtych regionów powracał jak boomerang. Rozgadał nam się „ręka”. Przechodząc do odpowiedzi na kolejne pytanie Kuba stwierdził że z racji tego że Grossglockner należy do gór dość trudnych to zważywszy na fakt że warunki pogodowe mieliśmy doskonałe i na szczęście nic się nie stało ale w czasie wejścia popełniliśmy kilka błędów co stanowi znakomity poligon ćwiczebny. Niepewności jakie towarzyszyły wyjazdowi związane były z nieznajomością partnerów a w szczególności mej skromnej osoby. Jak zareagujemy na zmęczenie. I praca nad dyscypliną. To rzuciło się kilka razy na pierwszy plan. Poza tym techniczne niuanse z racji naszego różnego doświadczenia. Właśnie dyscyplina jest dla „ręki” priorytetem. Ja lubię jak wszystko jest zaplanowane. I pilnujemy terminu wyjścia i samej godziny. Co do ewentualnych zmian to praca nad asekuracją i szybsze tempo. Bezpieczeństwo. Może okazać się kluczowe. Niemniej stanowiliśmy fajny monolit. Zabawna atmosfera. Sporo żartów. 

za plecakiem od lewej: Jaca "Kozioł", "ręka", "ninja" i autor

Najbliższe plany. Island Peak, kolejna część kursu zimowego wspinaczkowego w Tatrach, trening w Alpach.  A co do marzeń to przede wszystkim Denali. Najwyższa góra Ameryki.  Ama Dablam. Himalaje. Tyle Kuba.

między ścianami Antonio Margheriti

Sierpień 2013, z Kubą zwanym Ręką wybieram się na rower, tam pada propozycja wypadu w góry, najwyższe w Polsce Tatry w dużym gronie maniaków MTB, podłapuję temat, przecież nie miałem jeszcze okazji napajać wzrok ich pięknem. Wiem że będzie jeszcze Kuba Ninja druh ze szkolnej ławy z czasów Elektronika. Ów górski wypad wrześniowy daje wiele do myślenia, brak przygotowania, kondycji i porady Ninji – zacznij biegać. Poznaję tamże
niejakiego trenera, sportowca, pasjonata Abdula Tarrika.

niejaki treser, trener

Sierpień 2018, wiem, że kocham góry, nie ma takiej siły, która zatrzyma mnie przed ich eksplorowaniem, jestem w trakcie przygotowań do wyjazdu życia – Himalaje ale przecież trzeba się sprawdzić, zaaklimatyzować na większej wysokości. Dotychczas przemierzyłem w gronie rodziny, przyjaciół jedynie, Izery, Karkonosze i uwielbiane Tatry. Los tak chce, zadecydował te kilka lat wcześniej. Ręka, Ninja, Tarrik i ja, jedziemy w Alpy, będziemy zdobywać Grossa, będziemy się aklimatyzować przed wyjazdem do Katmandu! Im bliżej wyjazdu tym więcej myśli przeplata mą głowę, nerwowo sprawdzam prognozy, zastanawiam się czy dam radę, jak zareaguje mój organizm, w końcu nigdy nie był tak
wysoko. Na szczęście słońca i bezchmurnego nieba mamy pod dostatkiem. 

halo tu księżyc
Pierwszy etap do schroniska na 2802 m npm idzie doskonale, zimne piwko łyk Jagermeistra i dajemy się
uścisnąć Morfeuszowi. Wczesnym rankiem ruszamy, jest pięknie, nikt kto tego nie doświadczył nie zrozumie, doznania zostawiamy dla siebie. Pierwszy test 3300m npm czuję się dziwnie jak nigdy dotąd, trwa to dosłownie kilka sekund, dochodzę do siebie. Lecimy na szybki odpoczynek do ostatniego schroniska 3450m npm za chwilę „żarty” się skończą…
Idziemy granią w kierunku małego Grossa, związani liną, szlak dwukierunkowy powoduje, że wkrada się nerwowość, spotykamy turystów z paniką w oczach, niezdecydowanych. Z optymizmem podnosimy wzrok, widzimy nasz cel, tak blisko a jeszcze tak daleko. 

grań szczytowa

Ostatnia „prosta” czyli przełęcz i ściana w górę i jest, mamy to jak mawia klasyk, już nikt nam tego nie odbierze. Staram się delektować obłędnym widokiem ale z tyłu głowy, ten rozważny Jacek Kozioł sugeruje zachowanie spokoju bo zejście na parking jak się później okaże zabierze nam z przerwami 7 godzin.
Jesteśmy w aucie, kocham góry, nie zatrzymam się…..
Chwila o marzeniach  - Ama Dablam i Matterhorn. Poetycka forma Jacka „Kozła” udowadnia że w nim chyba największe pokłady romantyzmu.

od lewej: "kozioł", "ręka", autor i "ninja"

Góry odkryłem zimą na nartach. Pierwsze szusy, noclegi w Strzesze Akademickiej i nocne wędrówki do Samotni przy świetle Księżyca. Następny etap edukacji górskiej to okres letni, głównie podczas maratonów rowerowych MTB. Choć wtedy bardziej byłem skupiony na drodze przed przednim kołem mojego roweru, aniżeli na delektowaniu się pięknem gór. A potem nastąpił przełom. Koledzy zabrali mnie w Tatry. Wysokie Tatry. I poszło. Ja dodam od siebie że na rozkładówce ma nasz Dominick Decocco ma już i Gerlach i Grossglockner, Orla Perć, Rysy, Mięguszowieckie Szczyty. Sporo jak na gościa który kilka lat temu bał się spojrzeć w zamgloną grań. 

grań szczytowa od dołu
Rozgadał się nam nasz kolega strasznie. To ja dodam tylko jeszcze że razem z Kubą stawialiśmy pierwsze kroki na zielonogórskiej ściance wspinaczkowej, to mój pierwszy poważny partner od liny podczas wspólnych wyjazdów w Sokoliki. Edukacja i pierwsze szlify na janowickich ścianach to także nasz wspólne doświadczenie. Pewnie ma swoje ukryte marzenia, jak go znam podchodzi do wszystkiego z pokorą. Tak trzymaj. Tyle Kuba „ninja”. 

znowu Księżyc
Zbliżamy się powoli do końca. Zdjęcia zrobione przez kolegów mają wartość dla nas wszystkich ponadczasową. Przed nami jeszcze wiele wyzwań i dążenia do realizacji swych planów. Wierzę bardzo mocno w to że jeszcze wiele dróg zrobimy razem. Czy to u nas w Tatrach czy też w Alpach, Dolomitach. Gdziekolwiek, w dobrej atmosferze. Jak świeży silnik, potrzebujemy dotarcia się nawzajem. W górach gdzie zapominasz o troskach codziennego życia warto mieć obok siebie kogoś z kim możesz pogadać na każdy temat, nawet najbardziej drażliwy, i czekać razem na wschodzące słońce. Poleciałem romantyzmem. Ci którzy nie doświadczyli jeszcze tej górskiej magii niech czym prędzej nadrabiają zaległości. Oczywiście bez większego pośpiechu, uważajcie na siebie. Pośpiech może być złym doradcą. Jak mawia legendarny Krzysztof Wielicki: góry były, są i będą. NIe da ukryć. Edukacja górska lepiej jak jest zaplanowana i ustabilizowana no chyba że się jest mną. Impulsy, próby podejmowane przeze mnie nie do końca pasują do schematu lecz najważniejsze jest działać bezpiecznie i przynajmniej o tym pamiętać. Lekka woltyżerka w mym przypadku zdecydowanie wskazana. Cieszmy oko widokami utrwalonymi przez dziarskich GrossBrothers. To chłopy nietuzinkowe są. Skromni, powabni, szarmanccy, weseli, szaleni w swych planach, nietuzinkowi. Kolorowi. Nie nijacy. Te twarze warto zapamiętać. Będzie o nas jeszcze głośno. Klub krzewienia kultury fizycznej nadal istnieje. Nie dajmy się oszukać. Wmawianie nam że czegoś się nie da jest w tym przypadku wykluczone. 
Cieszcie oko zdjęciami i lekturę oczywiście proszę odrobić, przeczytać znaczy. Grazie. Ciao.

sobota, 6 października 2018

Grossglockner w ostatni wrześniowy weekend

W tle jego magnificencja Grossglockner

"Uważam, że marzenia są paliwem życia. Żyjesz w pełni, kiedy starasz się je spełniać. Nie ma nagrody za bierne bezpieczeństwo" Kim Holden.

Grossglockner. Dystrybutor naszych marzeń. Jeden z wielu. 
Najwyższa góra Austrii. Należąca do Glocknergruppe, podgrupie górskich Wysokich Taurów, części Alp Centralnych. Stopień trudności określany jako nieco trudny, posługując się symbolami to PD+. Góra należąca do Korony Europy. Jej dzwoniasty majestat wzbija się na wysokość 3798 mnpm.

widok z parkingu na cel podróży

Czy taka góra może stanowić cel aklimatyzacyjny. Owszem a i trudności i zróżnicowanie terenu idealnie wpisuje się w projekt życia czyli mą wizytę w Himalajach już niebawem.

kopczyki pomagają na szlaku

widok na dolinę z podejścia

Jak powiadają doświadczeni himalaiści w ich wypadku przed wyjazdem na któryś z ośmiotysięczników korzystają z nieco niższych szczytów aby złapać aklimatyzację. Organizm zapamiętuje ten fakt i później lepiej się odnajduje w strefach gdzie tego tlenu jest zdecydowanie mniej. Moja skala jest nieco niższa. Bo planuję wspiąć się na 6200 mnpm.

kamieniste kopczyki 
Ale sposobność sprawdzenia się na czterotysięczniku stanowiło nie lada chrapkę. Nie pojechałem tam sam. W aklimatyzacyjnej wyrypie towarzyszyli mi znani już Wam Kuba „ninja”, Jacek „kozioł” i nowa postać w mym towarzystwie czyli Kuba „ręką” potocznie zwanym. Na swym koncie ma już Elbrus, Mount Blanc i Kilimandżaro. Kozioł i Ręka będą moimi towarzyszami w wyprawie w Himalaje. Plan zakładał zdobycie szczytu standardową drogą.

schronisko Studlhuette

panorama schroniskowa

W tym nocleg w jednym ze schronisk przed atakiem szczytowym. Poza tym nieco spontaniczności i zwariowanej przygody. Odległość między Zieloną Górą a Kals gdzie parkowaliśmy samochód to nieco ponad 900 km. Ręka zadbał o rezerwację miejsc w schronisku. Stüdlhütte 2802 mnpm. Koszt jednego miejsca w tym schronisku to 23 euro bez śniadania. Jak już wcześniej wspominałem musimy dotrzeć do Kals pod schronisko Lucknerhaus 1920 mnpm. Tu na parkingu zostawiamy samochód i wyruszamy w górę. Z parkingowego miejsca jej majestat góruje nad całą doliną. Wyraźna bryła przypominająca dzwon kąpię się w słonecznych promieniach. 

złoty napój bogów

Grossbrothers

Wychodzimy pokonać pierwszy ponad 5-cio kilometrowy odcinek drogi prowadzącej na szczyt. Początkowo droga wiedzie i wije się wzdłuż potoku malowniczo wplecionego w dolinę. Podejście z wielkimi plecakami stanowi nie lada wyzwanie. Mniej więcej na wysokości ponad 2300 mnpm krajobraz się zmienia i trawy zastępują kamienie. Wchodzimy w strefę księżycowego krajobrazu. I prawie po 2 godzinach docieramy do schroniska Stüdlhütte 2802 mnpm. Siadamy na rozgrzanym słońcem tarasie i próbujemy wypić piwo które wnieśliśmy w plecakach. Nie wolno się okazuje.

zachodzące słońce nad górami

Zamawiamy zatem złocisty napój serwowany przez schronisko. Nie muszę Wam mówić jak smakuje napój bogów w takich okolicznościach przyrody. Słońce góruje nad szczytami. Kiedy zachodzi temperatura szybko spada i udajemy się do wnętrza schroniska. Lądujemy w pokoju nr 2. Jest nas w sumie 12 osób. Czysto i przytulnie. W hotelowej restauracji zjadamy kolację. Nasi krezusi czyli „ręka” i „kozioł” zamawiają kolację ze śniadaniem w cenie 34 euro. Bogato zastawiony szwedzki stół. My razem z „ninja” posilamy się tym co wtargaliśmy na swych plecach. Królują kabanosy i ser dojrzewający. Posileni wracamy organizować przepak. Planujemy wyjście na atak szczytowy o 6.30. Wszystko gotowe. 

poranna pogoda nie zachwyca

amigos na polu walki

księżyc

Ząbki umyte. Prostujemy nogi na łóżkach nr 1,2,3,4. W śpiworze ląduje znany legendarny wręcz ziołowy napój Jagemajster. Po maluchu robi się błogo. Planujemy wychylić drugiego malucha i nagle przed naszymi łóżkami pojawia się pracownik obsługi krzycząc: ręce do góry, nie wolno, itd. Skruszeni obiecujemy że żadnego malucha już nie będzie. Nasuwa się taka refleksja, ktoś musiał donieść że mamy ziołowy trunek, no chyba że potwierdzamy ogólną tezę mówiącą że jak Polacy to z pewnością piją. Nieważne. Wpada jeszcze jeden maluch i udajemy się na drzemkę. Jest stres? Bardziej ciągła ciekawość. Jak zachowa się nasz organizm na pewnej już wysokości. Czy góra niczym nas nie zaskoczy? Budzimy się kilka minut po 5. Pierwsze zespoły już są gotowe do wymarszu. Trwa już harmider i gorączka. To fajny stan. Oczekiwanie na to co nieznane. Owsianka delikatna pada moim i Ninja łupem. Jesteśmy gotowi i zwarci. Nasi krezusi załatwiają herbatę do termosów. Ruszamy.

szczeliny

początek podejścia granią pod schronisko Erzherzog-Johannhuette

kozioł w ścianie

ręka również, za nim ninja

Wybieramy standardową drogę. Część ekip zaraz po wyjściu ze schroniska kieruje się na wprost na poniekąd trudniejszą drogę wspinaczkową na szczyt wycenianą na IV w skali trudności drogą. Korci mnie ona lecz „ręka” szybko rozwiewa me złudzenia. Panuje delikatny półmrok. W nocy padał deszcz a w wyższych partiach śnieg. Początkowo droga wiedzie wzdłuż kamieni. Następny etap to lodowiec Kodnitzkees. Wejście na lodowiec zawsze obciążone jest ryzykiem wpadnięcia w szczelinę. Szczególnie te brzegowe są niebezpieczne. Spokojnie trawersujemy ten odcinek. Idziemy ścieżką wytyczoną przez poprzednie zespoły. Dochodzimy do miejsca w którym zazwyczaj położona jest kładka łącząca lodowiec z granią. Wielkie dziury obok nas ale spokojnie wykorzystując lonże wpinamy się i trawersujemy już grań prowadzącą bezpośrednio do schroniska Erzherzog-Johann-Hutte 3451 mnpm. 

widok z platformy schroniska

Chmury jeszcze nam towarzyszą tworząc niesamowity mocno księżycowy krajobraz. W drodze powrotnej kiedy chmury podniosą się nieco wyżej widoki zapierać będą nasze piersi z zachwytu. Dochodzimy do schroniska. Wita nas tam słońce i będę się niestety majestatyczne krajobrazy. Przystajemy na chwilę. W tym miejscu przed wejściem na największy lodowiec w Alpach a mowa o Pasterzach związujemy się liną. Ustalamy że ja prowadzę, następnie „kozioł”, „ręka” i stawkę zamyka „ninja”. 

ponad chmurami

Przy wejściu na lodowiec widać kolejne zespoły które albo kończą wędrówkę na samym lodowcu lub innych którzy próbują uporać się z trudnościami grani szczytowej. Zbocze Glocknerleit wita nas radośnie. Odkładamy kije do szczeliny i ruszamy do góry. Skracamy nieco linę. Idąc powoli do góry zakładam punkty asekuracyjne. Powoli każdy z nas przepinając się pnie się do góry. Grań szczytowa ma stałe punkty asekuracyjne w postaci żelaznych prętów, przez które można prowadzić linę. Nie w każdym miejscu korzystam z tego udogodnienia. Mamy taśmy i karabinki więc to stanowi naszą asekurację. Pod nami niezłe „lufy”. Wokół trzytysięczne szczyty. Matko jak tu jest pięknie. Kocham ten stan. 

supeł zaliczony

żarty się kończą
Przeszywa mnie gorąca fala entuzjazmu. Lądujemy ma przedszczycie czyli Kleinglockerze. Widzimy już główny wierzchołek. I krzyż nad nim górujący. I grupę niezdecydowanych Czechów. Udziela nam się chwilowa nerwówka gdyż Panowie nie wiedzą w którym kierunku planują iść. Po chwili namysłu zawracają. Wykorzystujemy ten fakt i zbliżamy się do najbardziej eskponowanego odcinka naszego podejścia czyli przełęcz Obere Glocknerscharte. Miejsce zabezpieczone stalowymi linami jest bezpieczne lecz miejsca nie ma za dużo szczególnie jak trzeba zastosować mijankę.

żaden Hilton nie da takich widoków

podejście granią 

Takie zespoły jak my to pal licho ale chamscy przewodnicy z klientami nie bacząc na niebezpieczeństwo gnają na szczyt bez opamiętania. Kasa. Kasa. Smutny to obrazek.

grań jeszcze przed Kleinglockerem

niewidoczna chmurzasta walka
Przed nami jeszcze około 20 metrowy dwójkowy odcinek podejścia ostrą granią i jesteśmy na szczycie. Tak szczyt jest nasz. Euforia narazie delikatnie zmącona gdyż jako rozważni faceci celebrować będziemy sukces jak dotrzemy na parking. Rozkoszujemy się widokami. Jesteśmy na najwyższym szczycie Austrii. Jedni powiedzą że to pikuś ale dla nas ta góra jest świetnym poligonem doświadczalnym pokazując ewentualne braki zarówno techniczne jak i kondycyjne. 

takie kotwy pomagają w asekuracji

ninja w ścianie

Jestem dumny z kolegów. I z siebie również. Prawdziwe górskie łajzy. Pamiątkowe zdjęcia i związani liną mocno skróconą wracamy. Tym razem „ninja” jest pierwszy, następnie „ręka”, „kozioł” i ja na końcu asekurując od góry. Zejście zajmuje nam zdecydowanie mniej czasu niż podejście. Grań szczytowa posiada naturalne stanowiska asekuracyjne a poza tym bardzo pewne chwyty wspinaczkowe, które wykorzystuję podczas zejścia do nauki. Zapomniałem dodać że na przełęczy Obere Glocknerscharte widać w dole stromą Rynnę Pallaviciniego. Jeżeli kiedyś tu wrócę to ta rynna będzie moim wyzwaniem i celem. 

zdobywcy Grossglocknera

Docieramy do lodowca Pasterze. Zakładamy raki i schodzimy do schroniska Erzherzog-Johann-Hutte. Ściągamy linę. Postanawiamy chwilę odpocząć. Ręka funduje kawę która w tym miejscu smakuje wyjątkowo. Spoglądamy na szczyt i jego grań szczytową. Teraz docenimy dopiero co stało się naszym  udziałem. Kawał dobrej, niesamowitej, nikomu niepotrzebnej roboty wykonaliśmy. Jak mawiał Tomek Kowalski. 

widok na lodowiec

Teraz wystarczy bezpiecznie zejść do pierwszego lodowca. Ja postanowiłem zbiec. Dosłownie. Jakoś mi potrzeba było szybkiego tripu. Stosując asekurację za pomocą lonży po chwili byłem u czoła lodowca. W oczekiwaniu na kolegów pomogłem jednemu niemieckiemu turyście odzyskać świeżość. Dostał porcję elektrolitów i sól i z uśmiechem na ustach ruszył do góry. Lodowiec pokonaliśmy praktycznie trawersując go w poprzek. Ślady bardzo dobrze widoczne. A im niżej to lodowiec wręcz płynął. Osiągnąwszy teren kamienisty pozbywamy się raków i w promieniach słonecznych schodzimy do schroniska. Z okazji naszego zwycięstwa wznosimy toast złotym napojem bogów. Za nas. Za górę, że była łaskawa. Szybki przepak i schodzimy na parking. Zejście jest szybkie i dynamiczne. Do samochodu docieram w ciemnościach. Toaleta w zimnej wodzie. Przebieramy się w czyste ciuchy i wracamy w kierunku Polski. Z małymi przerwami do Zielonej Góry docieramy o 7 nad ranem. 

rumowisko 
Pisząc te słowa jesteśmy już tydzień po triumfie. Jaki to szczyt. Każdy z nas jednogłośnie oznajmia że to był jego szczyt numer 1 pod względem trudności. Zróżnicowanie terenu, dziewicze wspinanie w takim składzie, wspólna chęć osiągnięcia celu i PASJA spowodowała że osiągnęliśmy sukces. 
Gratuluję moim GrossBrothers zwycięstwa. To prawdziwa przyjemność być jednym z Was. 
Zapomniałbym dodać że w czasie podróży raczyliśmy się urywkami filmu „Bękarty Wojny” i szczególnie jedna scena utkwiła nam w pamięci. Poniżej link.

https://youtu.be/Hf2GkRYpXwQ

I tak w ataku szczytowym brali udział: Kuba „ninja” Domenico Deccocco, Jacek „kozioł” Antonio Margheriti, Kuba „ręka” DerErector i moja skromna osoba czyli Abdul „altarrik” Enzo Gorlami.
Dziękujemy, ja szczególnie rodzinie i przyjaciołom, tym co w nas wierzyli ale także tym co nie mieli takiej pewności. Chyba mogę powiedzieć z całą śmiałością że jesteśmy gotowi na podbój Himalajów. 
Polecam wszystkim Grossglocknera. Tp prawdziwy kawał, dosłownie przygody.

Grazie.