poniedziałek, 21 października 2019

Katelios, Kefalonia, Grecja 🇬🇷

Kefalonia, warto zasmakować

Nie tak dawno pisałem jeszcze o naszych wrześniowych podbojach słowackiej części Tatr, kończąc wątek górski a tym razem jestesmy już w zupełnie innym, co prawda mocno górzystym miejscu lecz gdzie jednak główną atrakcją tegoż zakątka Świata jest Morze Jońskie. Przenosimy się na wakacje na wyspę grecką, mało znaną co mnie osobiście bardzo cieszy czyli Kefalonię. 


kefalońskie "oleandry"

grecki raport biegowy

Wracając pamięcią do pierwszych naszych wspólnych wczasów w wersji „olexlusif” i do pobytu na Zakynthos, zaraz po powrocie stwierdziłem że to nie jest mój „fejwryt” styl uprawniania wakacji. Nie jestem przyzwyczajony do spędzania czasu przy hotelowym basenie, opychając się przekąskami i popijając to wszystko darmowymi drinkami. 

widok na plażę w Katelios

Musi się coś dziać. Ale czego się nie robi dla rodziny i wspólnego spędzania czasu. Skoro wszyscy twierdzą dokoła że przy planowaniu naszych wyjazdów wszystko podporządkowuje sobie tym razem nasze wakacje, greckie wakacje wybrała dla nas ma wife wraz z córką. To wakacje przede wszystkim dla nich i Szymona. 

kefalońskie widoki

Wybór padł na Kefalonię gdyż wyspa nieco większa od Zakynthos więc i robić jest co i posiada zdecydowanie więcej atrakcji niż tylko sławna „zatoka wraku”. Poza tym jest górzyście co i mnie zaciekawiło. Wcześniej przepytały moje dziewczyny wszystkich znajomych na okoliczność ktokolwiek był, ktokolwiek coś podpowie. Czy warto i w ogóle. 
Okazało się że naturalnym wyborem w planowaniu greckich wakacji jest skorzystanie z oferty bardzo znanego biura podróży jakim jest „grecos”. Na jego to stronach znaleziono hotel co polecają go wszyscy dookoła za kuchnię, umiejscowienie i obsługę. Takim to sposobem wylądowaliśmy w Utopia Hotel Spa Resort w malowniczo położonej wiosce Katelios na samym południowym, kefalońskim wybrzeżu.

port w Katelios

plaża w Katelios

A październik nietypowo gdyż przede wszystkim taniej a poniekąd w sezonie w/w hotel oferuje swe luksusy za 15 tys. zł., a po drugie mniej ludzi i nieco temperatury niższe. 
Tak bogatego podróżniczo roku to jeszcze nie mieliśmy. I same wakacje podzielone na etapy. Czy wypali taka forma?
Spakowani wybieramy się na lotnisko do Katowic. Pora odlotu najgorsza z możliwych czyli 6, zważywszy że na lotnisku musimy być do 2h przed odlotem, wyjazd z Zielonej zaplanowaliśmy na 1 w nocy. 
Bez problemów docieramy na lotnisko. Wcześniej wykupione miejsce parkingowe na lotnisku. Wita nas chłód. 1 stopień powyżej zera. A my lecimy na wakacje do ciepłego kraju. Ja w krótkich spodenkach, rodzinka raczej ubrana na wysokotemperaturowe warunki. Nic to.

znalezione


Odprawa. Samolot Ryanair. Jesteśmy na pokładzie i lecimy.
Podróż trwa nieco ponad 2h. Bez większych turbulencji. 
Wyspa wita nas słońcem. A prognozy nie są dla nas jakoś specjalnie łaskawe. Nad Europą pojawia się niż który w Polsce powoduje spadek temperatury poniżej zera a nad wyspą? A nad wyspą pojawiają się wielkie, brunatne chmury. Lądujemy. Odbieramy nasze vouchery i jedziemy do hotelu. Wąskie, greckie uliczki, duże różnice wysokości. I jedziemy w ulewie. Czy tak mają wyglądać nasze wakacje? 

la mama i junior

la familia

 W niedalekiej odległości od naszej malowniczo położonej wiosce dumnie majaczy najwyższy szczyt zarówno samej Kefalonii jak i całego archipelagu wysp Jońskich czyli po grecku Oros Anios lub po naszemu bardziej Mt. Anios. Dumnie spogląda na wyspę z wysokości 1628 m.n.p.m. I to ten wspomniany masyw wyznacza pogodę na tej części wyspy. 
Docieramy do hotelu. Słońce na zmianę z opadem. Jest ciepło. Granica 22-24 st. 
Odbieramy klucz i lądujemy w pokoju 101 położonym na dole, od strony basenów z widokiem na palmy. Żyć nie umierać. Wyczekujemy końca deszczu. Nieco zmęczeni, niewyspani oddajemy się na relaks. 
Przestaje padać, wychodzi słońce. Zapoznajemy się z hotelem. Poniekąd jest to najlepszy hotel na wyspie. Sprawdzimy. Słynie z bardzo dobrej, zróżnicowanej kuchni. Ocenimy. A co oferuje wyspa?

biegowy raport z góry

Jońskie w innym ujęciu

Wcześniej wspominany najwyższy szczyt jest dla mnie największym magnesem. A co poza. Dwie piękne jaskinie, Melissani i Drogarati, stolica Argostoli ze pięknym deptakiem i żółwiami Caretta Caretta, które pojawiają się bardzo często u wybrzeży ciesząc turystów swym widokiem. Plaża Myrtos. Jedna z najpiękniejszych plaż w całej Europie. Poniekąd widok powala zarówno z góry jak i będąc na jej brzegach. Assos. Malowniczo położone miasteczko z górującymi nad nimi pozostałościami murów warowni weneckiej z ……
Fiskardo, najbardziej na północ wysunięte miasteczko, uznawane za kefalońskie St. Tropez. Tu widuje się  gwiazdy i celebrytów z całego świata. Miasteczko Sami z którego to można popłynąć przykładowo na Itakę, wyspę kojarzoną z Odyseuszem i Homerem. Poza tym mnóstwo tawern i knajpek oferujących regionalne jedzenie z musaką na czele. Dodatkowo wino Robola, znany na całym świecie, trunek wyrabiany na tej wyspie. Kefalońskie miody i oliwy. Grecka kuchnia co prawda nie jest moją najbardziej ulubioną gdyż wszystkie one przegrywają z włoską pastą i pizzą lecz jak nie spróbować oryginalnej fety i oliwy, oliwek i wyrobów z koziego mleka. 
To wszystko przed nami. 

plażowe jaskinie

niby nuda

Samo biuro oferuje wycieczki fakultatywne lecz mając do wyboru tyle atrakcji postanowiliśmy podzielić pobyt na dwa etapy. Etap leżingu i plażingu i etap podróżowania po wyspie. Do tego drugiego etapu potrzebowaliśmy środka lokomocji. Jako że górzyście me poszukiwania poczyniłem w kierunku wypożyczenia auta typu jeep najlepiej w automacie. Poczytałem, zweryfikowałem i wybór padł na wypożyczalnię, agencję z Polski, AutoGrecja, współpracującą z jedną z najlepiej ocenianych agencji na Kefalonii Pefanis Rental a car. 
Jak się okazało wybór aut typu jeep jest niewielki w ogóle, a już w automacie to pojedyncze sztuki. Znaleziono dla nas Suzuki Vitarę, w benzynie, z manualną skrzynią biegów. Trzy dni do dyspozycji. Zanim przejdę do części wycieczkowej kilka słów o tym co robiliśmy podczas leżingu. 

takie biegowe klimaty greckie

Ja biegałem. Przeprosiłem się z bieganiem, nawet zakupiłem nowe buty do biegania. Poza tym sporo pływania. Zarówno w samym morzu jak i korzystając z hotelowych basenów. 
Dziewczyny opalały się a jakże. To czas na nadrabianie zaległości czytelniczych, i niekończących się rozmów o wszystkim. Z mej perspektywy to bardzo cenny czas. 

dobiegłem do cypla

jedna z jaskiń

W domu, w codzienności, w wiecznym biegu nie ma czasu na dłuższe rozmowy. To doceniam najmocniej.
Poza tym kulinarne testy hotelowej kuchni. Pisano że jest bardzo dobrze, wręcz wyśmienicie. I że zróżnicowana. I taką się okazała. Bardzo dobra kuchnia. Najlepszą recenzją kuchni hotelowej niech będzie fakt że żołądek zarówno mój jak i mej córki należy do najbardziej wrażliwych. A tu przez cały pobyt żadnych perypetii i dolegliwości. 
Świetna kuchnia. Dla mnie hitem była wołowina. I nadziewane fetą, cukinią i ryżem pomidory. Palce lizać. I nie wspominając o fecie, oliwkach i świeżej oliwie. 
Zapomiałem dodać, wielka fura owoców. Arbuzy, pomarańcze, winogrona. Wszystkiego dużo. 
Aż zgłodniałem. 
Biegowo. Płaskiego terenu nie uświadczysz, no może poza odcinkami plaż. A tak to w górę lub w dół. I niestety większość po asfalcie którego nie cierpię. Fragmentami tylko pojawiały się odcinki szutrowo-kamieniste i noga mogła odpocząć. I widoki zapierające dech w piersiach. Kilka minut wystarczało aby być już na wysokości 300-400 m.n.p.m. Grecy, którzy wszędzie poruszają się samochodami ewentualnie skuterami, ze zdziwieniem ale i uśmiechem reagowali na pojawienie się biegacza. Uśmiechowi towarzyszyło wypowiadane greckie cześć czyli „jasas”.
Dzięki temu bieganiu mogłem zobaczyć także inną Kefalonię. Ciekawą stacjonarną wycieczkę znaleźliśmy na jednym z blogów www.góryszlaki.blogspot.com.

Morze Jońskie

Otóż, wychodząc z naszego hotelu na plażę i kierując się w lewo, obierając kierunek Skala, możemy zobaczyć gniazda żółwi Caretta Caretta a w końcowej fazie wycieczki docierając do cypla, dwie niewielkie jaskinie. I tak któregoś popołudnia wybraliśmy się na wspomniany spacer. Poniekąd to tylko ponad 4 km w jedną stronę. Nie wszyscy jednak przygotowali się odpowiednio do tej wycieczki. Otóż moje damy założyły klapki i Szymon również. A jak się okazało teren nie tylko piaszczysty i płaski. Pojawiły się skałki, krzaki i i inne niedogodności. I pomimo pięknie zachodzącego słońca pojawiły się marudzenia. Że obtarcia i pęcherze. Ze dalej nie idziemy. Dotarliśmy co prawda do plaży Barbara zwanej. Po drodze wolontariuszka wykopywała nowe gniazda dla żółwi. Próbowałem się dowiedzieć na kiedy planowane są nowe wyklucia ale kontakt był nieco utrudniony. Mój angielski nie jest mocny ale młoda greczynka niewiele mogła pomóc. Nic to. I jak wracamy pada pytanie. Dwie drogi wyjścia. Jedna, plażą, drogą powrotną, druga, wygodniejsza bo po asfalcie, ale dłuższa. I sporo pod górę. Wybór pada na asfalt. Pniemy się zatem na górę. Łatwo nie jest, pojawiają się ulubione pytania czy daleko jeszcze. Ja w gruncie rzeczy bardzo się cieszę że nie tym razem wina leży po mojej stronie. Jest wesoło. Widoki niesamowite. Typowa, nieco zaniedbana Grecja. W oddali Zakynthos. Serpentyny i schodzimy pod hotel. Ciekawa krajoznawcza wycieczka. 

spacer nieoczywistą ścieżką

Co prawda nie doszliśmy do cypla ale spacer w rodzinnej atmosferze, przy pięknie zachodzącym słońcu był bardzo ciekawą alternatywą do leżenia przy hotelowym basenie. 

ku zachodzącemu słońcu, junior

Ja tak naprawdę nie mogłem się doczekać kolejnych dni. Samochód, plan na eksplorację wyspy. Działanie. 
O kolejnych bardzo intensywnych dniach niebawem.
Jak zawsze zostawiam Was ze zdjęciami.
Jasas jak mówią Grecy 🇬🇷

Ciao jak mówią Włosi. 

sobota, 12 października 2019

Zbójnicka Chata, Rohatka, Vysoka Vychodna, Słowacja 🇸🇰

fot. maliksteel.cc, Vysoka Vychodna

Ciao amici.
Jest niedzielny poranek. Wracamy na chwilę do wydarzeń z nocy. 
Zatem Wojcisz po zjedzeniu największej porcji zatrutego kuskus delikatnie rzecz ujmując zdycha. Nafaszerowany tabletkami udaje że nie żyje. Opieka nad nim sprawuje nasz szef schroniska. Zebrawszy euro za spanie na podłodze naszych koleżanek przygarniętych poprzedniego wieczora, wyraża dużą chęć opieki nad naszym wielkoludem. 
My spakowani czekamy na wymarsz. A raczej już idziemy.

poranek przy Teryho Chacie

widoki z podejścia do Zbójnickiej

Podzieliliśmy się na dwie grupy. Ja wraz z Fedurem i Misiem oraz naszymi dwiema koleżankami schodzimy na dół do Staroleśnej Polany i dalej niebieskim szlakiem podchodzimy do Zbójnickiej Chaty 1960 m.n.p.m., przez Doliną Staroleśną. Pozostali nasi kompani wybrali krótszą acz bardziej wymagającą trasę przez Priecne Sedlo czyli Czerwoną Ławkę czyli żółty szlak. Wojcisz ma za zadanie odbudować się fizycznie i mentalnie i spróbować dotrzeć do nas. Zostawiwszy go pod dobą opieką schroniskową wyszliśmy. Piękna pogoda towarzyszy nam podczas zejścia. Dłuższa przerwa przy schronisku Zamkowska Chata. Świeże piwo. W menu chaty na pierwszy plan wysuwa się „Smalcburger”. Gdyby nie obfita schroniskowa breja w postaci owsianki Malikowskiej skusiłbym się na tak nietypowego burgera.

słowackie Wysokie Tatry

smalcburger

Chwila odpoczynku i wędrówka trwa dalej. W okolicach Staroleśnej Polany słyszymy śmigło. Pojawia się nad Łomnicą.  Śmigło wzbudza nasz niepokój. Nasz Wojcisz został sam w schronisku. A może jest niedobrze z nim że potrzebna jest pomoc helikoptera? Na szczęście Fedur znajduje zasięg i rozmawia z naszym grubaskiem. Jest wstępnie ok. Idziemy dalej. W planach przy dobrych wiatrach chcemy dziś spróbować jeszcze wejść przynajmniej na Polski Grzebień, przełęcz na 2200 m.n.p.m. A może uda się wejść na Vysoka Vychodna 2429 m.n.p.m.?

jeszcze pod Teryho Chatą

Sceneria typowa dla wysokogórskich tatrzańskich dolin. Kosodrzewiny, szerokie pyty na podejściu. Im wyżej tym teren się zmienia. Pojawiają się łańcuchy i prawdziwe pionowe podejście. I niespotykana liczna stawów. Dolina w której leży Zbójnicka Chata posiada na swoim stanie 26 takich zbiorników. 
Tu na chwilę się zatrzymam. Kąpiel w stawach wysokogórskich jest zabroniona. I tu podaję do publicznej wiadomości. Złamaliśmy zakaz kilkukrotnie. Z powodu braku pryszniców w schroniskach postanowiliśmy swe boskie ciała obmywać w zimnych, krystalicznie czystych jeziorach.

Zbójnicka Chata 1960 m.n.p.m.

końcówka podejścia pod Zbójnicką Chatę

Bez użycia szamponów rzecz jasna. Komfort i strawa dla ciała podczas kontaktu z wodą jest niesamowitym przeżyciem. Człowiek wychodzi z niej jakby nowonarodzony. 
Polecam niemniej.
Do kąpieli wrócę później. Zatem po blisko trzech godzinach meldujemy się w schronisku. Nasi koledzy zdążyli do schroniska dojść, zostawić klamoty, dokonać przepaku i wyjść w kierunku zarówno samej przełęczy jak i szczytu Vysoka Vychodna. My robimy to samo. 
Atak szczytowy rozpoczyna grupa szturmowa w składzie: Miś, Fedur, ja i jedna z koleżanek. Pierwszy cel to przełęcz Rohatka. 2288 m.n.p.m.

łańcuchy i klamry na Rohatce

zejście z Rohatki

Moja subiektywna ocena co do samej przełęczy. Jedna z najpiękniejszych na jakich byłem. Samo podejście od strony Zbójnickiej Chaty typowe jak na Tatry Wysokie. Piargi, wielkie płyty, i dość pionowo. Z góry niesamowity widok. Najlepsze dopiero przed nami. Zejście w kierunku przełęczy Polski Grzebień. Strome. Ubezpieczone łańcuchami i klamrami. Fantastyczne miejsce. Mijamy grupkę dobrze zabezpieczonych turystów. Sami dość szybko schodzimy do podstaw ściany. Nasza koleżanka radzi sobie równie świetnie. Kilka cennych wskazówek i wszyscy piargowym, obsypującym  się zejściem schodzimy w dół. Przed nami majaczą sylwetki wspinaczy którzy jak się okazuje są już na Polskim Grzebieniu.

podejście pod Polski Grzebień

Zejście szybkie, piękna wielka dolina, na prawo odchodzi szlak w kierunku Łysej Polany. My obieramy kierunek na przełęcz i po drewnianych stopniach a ściśle rzecz ujmując drewnianych kłodach szybko pokonujemy wysokość by po chwili stać tuż pod przełęczą, z której to schodzą nasi koledzy. Zadowoleni gdyż wejście na Vysoką Vychodną jest niemałym wyzywaniem. Początek podejścia przypomina w bardzo dużym stopniu początek drogi prowadzącej na Świnicę od strony przełęczy o tej samej nazwie. Później to podejście zamienia się na element znany tym którym dane było podchodzić na Rysy od strony słowackiej tuż nad przełęczą Waga. Szybkie, soczyste wejście i meldujemy się na szczycie z którego rozpościera się niesamowity widok zarówno na stronę po której jest Teryho Chata, na Gerlach, Rysy a nawet Wołoszyny.

spojrzenie na Wołoszyny w oddali

Prawdziwe epickie widoki. I co najważniejsze. Szczyt jest prawie dla nas. Dość późna pora dnia sprawiła że możemy się delektować wspaniałymi widokami praktycznie w odosobnieniu. Krótki posiłek i naładowani milionem endorfin schodzimy do przełęczy, i niestety jedynym minusem tego podejścio-zejścia jest fakt że musimy wracać tą samą drogą. Czyli piargi, mnóstwo kamieni na podejściu, przełęcz Rohatka i już bez słońca które zostawiamy przed przełęczą, schodzimy w ciszy i kontemplując wracamy do schroniska.

po prawej w tle min. Łomnica

Miś

podejście na Rohatkę

Dzień widokowo w dechę. Mnóstwo kilometrów i jeszcze więcej przewyższeń. Zasłużony słowacki trunek piwny ląduje na stole. Czas kolacji nastał ale przed nią jeszcze wspomniana wcześniej kąpiel w stawie.
Coś niesamowitego. Odrobina luksusu w postaci czystej, zimnej wody. Lądujemy nadzy razem z Misiem i Jankesem w wodzie. Wystarczą raptem dwie, trzy minuty a ciało staje się nowym, czystym, nieskalanym, nieskazitelnym, wolnym od potu, nowym ja. 
Oczywiście, łamiemy przepisy, tak wiem, nie polecam wszystkim tego typu kąpieli lecz raz może się zdarzyć. Raz nie co dzień.

Vysoka Vychodna
Wieczorne, schroniskowe biesiady są chyba najważniejszym, poza tułaniem się po szczytach i przełęczach, wydarzeniem dnia. To okazja do wymiany wrażeń. I poznania nowych, ciekawych ludzi. Tym razem poznaliśmy dwóch mieszkańców Jerozolimy. Jeden z nich przepięknie przygrywał nam na pianinie. Próbowaliśmy namówić naszego Misia do szarpania gitarowych strun lecz nie dał się namówić na akompaniament. Koszerni koledzy nie dali się namówić na „test” naszego sprytka. Pomimo usilnych próśb Misia koszerni koledzy zdecydowanie odmówili. Co do Misia. Zabrał on ze sobą na naszą wyprawę racje żywnościowe  przygotowywane specjalnie dla wojska i produkowane u nas w Zielonej Górze. Nastąpił test i Misiek odpalił „pasta bolognese”. Smakowało całkiem, całkiem. Najsmaczniejsze jednak były konserwy z białego mięsa. rewelacja.

widok z Rohatki na stronę Zbójnickiej Chaty

Wszystko to okraszone papryką i cebulą w ilościach znacznych. Wieczór nabierał rumieńców. Po 22 udaliśmy się na piętro gdzie w dwóch odrębnych dużych salach znajdowały się nasze miejsca noclegowe. Wieczór nakręcał nasz naczelny standuper Fedur. Z każdą chwilą i z każdym kolejnym łykiem naszego cudownego eliksiru szczęścia o jakże banalnej nazwie sprytek nasz kolega nie ustawał w swym autorskim, popisowym występie. Śmiali się nawet ci którzy spali lub próbowali to uczynić. Skończył się trunek więc gotowi do tańców postanowiliśmy udać się na zewnątrz aby móc celebrować dalszy ciąg naszej pasji. 
W rytmie wyjazdowego hitu „Miasto Szczęścia” z koncertu Mioush, Smolik, Nospr postanowiliśmy sobie potańczyć. Niestety po chwili okazało się że dźwięki naszej muzyki dobiegają do pokoju tuż za nami usytuowanego w którym spali turyści. Zwyczajowe sorry, sorry i musieliśmy dość szybko zakończyć nasz festyn. 
Było zawodowo.

nocne spojrzenie na Tatry

Pewnie zastanawia Was co z naszym Wojciszem. Otóż podjął on samotną próbę zejścia z Teryho Chaaty, celem dotarcia przez Staroleśną Polanę do naszej chaty. Poczuł się na tyle dobrze że zszedł na dól, spróbował jeszcze pokonać odcinek do góry lecz zrezygnował po kilku minutach. Postanowił zejść do Starego Smokowca i tam zregenerować się.
Znalazł jak się okazało fajną metę za rozsądne pieniądze. A my zasnęliśmy. Poniedziałkowy poranek okazał się kolejnym słonecznym dniem. To niebywałe szczęście być w Wysokich Tatrach i przez te kilka dni operować w słońcu. Schodzimy w dwóch grupach. Jedni z nas postanowili odprowadzić nasze koleżanki na słowacki PKS, pozostali klika chwil po nas dotarli szczęśliwie do Smokowca. Po drodze zgarniamy naszego uśmiechniętego Wojcisza. Czuje się wybornie. Postanawiamy jeszcze zjeść gulasz z knedlami. Wybornie smakują.
Pakujemy się do naszych aut i obieramy kierunek Zielona Góra.
Żegnamy Słowację. Mega wyjazd, mega towarzystwo. Postacie nowo poznane. Wszystko chyba wypaliło. Szczytowo też było wypaśnie. Nowe zawsze smakuje inaczej. 
Kolejne zakończenie sezonu dobiegło końca. A że koniec wieńczy zazwyczaj początek nowego na marzec schronisko Teryho Chata na nowo zarezerwowane. 
Czytajcie. Bądźcie z nami. I cieszcie swe zmysły, napawajcie się widokami. 

Tekst powstał w chmurach, dosłownie.

Ciao.

sobota, 5 października 2019

Czerwona Ławka, Słowacja🇸🇰

Tatry Road

O 6 wchodzi szef schroniska i głośnym okrzykiem informuje nas o rychłej pobudce. Jadalnia zamieniona na sypialnię szybko musi stać się ponownie jadalnią. W tempie błyskawicy składane są nasze łóżka czyli materace. Stoły wracają na swoje miejsce. My zaś zasiadamy do śniadania uprzednio wykonując poranną toaletę. 

sztos tatrzański

tatrzańskie rumowiska

Jak przedstawiał się plan na ten pięknie zapowiadający się sobotni dzień. Wyjście w kierunku Baranich Rogów, tam znalazłem obite ściany i na tzw. Baranim Sedle chcieliśmy poćwiczyć wspinaczkę, zjazdy i inne wygibasy przy użyciu liny którą targałem ze sobą. Później wizyta na owianej legendami „Czerwonej Ławce”, a na deser Lodowa Przełęcz. Plan ambitny, świadczący o tym że podczas naszych wizyt nie zostawiamy jeńców. Jedne było jednak zagrożenie. Z racji soboty i pięknej pogody na szlaku pod „Czerwoną Ławkę”, można było się spodziewać dzikich chord turystów wszelakiej maści. 

gra chmur

Na Baranie Rogi nie prowadzi żaden oficjalny szlak. Sam nie wiem, następnym razem muszę zapytać jakiegoś Słowaka jak to u nich jest z tymi wejściami na szlaki które są ale ich nie ma. Zresztą, wychodząc ze schroniska nie byliśmy jedyną grupą planującą wejście właśnie na Baranie Rogi. Szlak dobrze oznakowany kopczykami z kamieni. Przed wyjściem zaczepiłem małżeństwo z dzieckiem którzy profesjonalnie przygotowani wychodzili na zdobycie „Lodowego”. A szlaku oficjalnego na niego nie ma. Kilka godzin później mijaliśmy się z nimi, my wchodziliśmy na Lodową Przełęcz, oni z niej schodzili.

Tatry sztos

fot. maliksteel.cc

team

Dobra, gotowi, zwarci wychodzimy. Szlak pięknie kluczy pomiędzy Spiskimi Stawami i aż pod kamienisto-piargowe podejście jest spokojnym, płaskim odcinkiem. Zdobywanie wysokości przychodzi nam bardzo sprawnie i już po kilku minutach doganiamy młodych czeskich wspinaczy którzy wychodzili przed nami kilkanaście minut wcześniej. Chwilowa rozmowa z nimi i idziemy dalej. Jesteśmy w bardzo dobrej kondycji. Jak się okazuje. Idąc pod górę, zbliżając się do wielkich ścian wyszukuję miejsc które mogłyby stanowić elementy Baraniego Sedla. Znajduję w pewnym momencie jedne ucho. Postanawiam tu zostać i potrenować. Ze mną zostają Ricco i jedna z koleżanek które pragnie poczuć, przypomnieć sobie jak to się wszystko robiło. Zakładam wędkę na pierwszym odcinku. Ricco idzie nieco w górę i odnajduje drugie kolucho. Pozostali idą na przełęcz a dalej w poszukiwaniu szlaku na Baranie Rogi.

ricco

wspin

My zaczynamy akcję. Krótkie przypomnienie z ósemek i innych węzłów i koleżanka jest gotowa do akcji. Ja w roli asekurującego, nieco zmarznięty podpowiadam z dołu co i jak. Ricco obserwuje to wszystko z boku. Wyszukuje najlepszej pod kątem ćwiczebnym drogi. Koleżanka raz po raz wchodzi i zjeżdża. Na twarzy maluje się delikatny uśmiech i zarazem pewien strach. W uprząż wbija się Ricco. Wykonujemy te same elementy. Wyszło słońce. Dolina nie jest już spowita cieniem. Schodzą pozostali. Uśmiechnięci. Zadowoleni. Poniekąd nie stanęli na samym szczycie. Niemniej humor im dopisuje.

łajza

lider


Sprawnie schodzimy do schroniska. Zostawiamy szpej. Ładujemy akumulatory i wychodzimy w kierunku „Czerwonej Ławki”. Samo podejście pod ścianę jest typowym tatrzańskim szlakiem. Kamienne płyty, na tej wysokości praktycznie towarzyszy nam tylko ona. Kamień i skała. Z oddali podejście na „Ławkę” wygląda na ścianę o dość dużym nachyleniu. Całe podejście zabezpieczone łańcuchami. I tak. Mamy dwie drogi z tymi zabezpieczeniami. Generalnie jedna z nich ma pomagać w wejściu. Duga w zejściu. W naszym przypadku, kiedy my wchodziliśmy na przełęcz, schodzących prawie nie było, zatem każdy z nas wybrał dla siebie drogę najbardziej odpowiadającą naszym oczekiwaniom. Warto dodać, że przez tą przełęcz szlakiem żółtym, dochodzimy do Zbójnickiej Chaty.

z podejścia pod Baranie Rogi

fot. maliksteel.cc

jedno ze spiskich jezior

No to podchodzimy. Większość naszej ekipy dość szybko zdobywa wysokość. Wojcisz, Miś i ja, i nasze poznane koleżanki, pokonujemy wszystkie zabezpieczenia nieco wolniej. Wybieramy zarówno jedną jak i drugą drogę. Ja postanawiam spróbować wejść na przełęcz nie dotykając sztucznych zabezpieczeń w postaci łańcuchów. Taki test. Jak porównać zatem „czerwoną ławkę”, do czego?

Tatry Team 2019

Nie chcę być nieobiektywny, lecz wszyscy zgodnie, może nawet chóralnie stwierdziliśmy że to przejście może i ma trudne odcinki ale jeżeli chodzi o stopień trudności w skali 5-cio stopniowej to 4-. To połączenie kominka podczas wejścia na przełęcz pod Chłopkiem i początkowych odcinków podejścia na Zawrat. Taka nasza subiektywna ocena. No to weszliśmy i co dalej. Ano dalej żółtym szlakiem dojdziemy do Zbójnickiej Chaty. Czerwony szlak widoczny na starych mapach pozwala wejść granią aż do Lodowej przełęczy która również nas interesuje. Na nowych mapach ten szlak już nie istnieje.

widok na przełęcz i fragment zachwycającej góry

podejście 

No to część naszej ekipy wchodzi tyle co się da czyli na Szeroką Wieżę, a pozostali powoli, zachowując spokój i opanowanie schodzą na dół, do rozwidlenia a dalej na przełęcz, kolejną, tym razem Lodową. Poniekąd ze szczytu Szerokiej Wieży widok obłędny. Trochę żałuję że nie przytargałem ze sobą liny i dokonałem próby trawersu grani do rzekomej przełęczy. Nic to. Góry były, są i będą.

rumowisko pod Czerwoną Ławką

tak to wygląda, podejście na Czerwoną Ławkę

koleżanka w skale

No to schodzimy na dół. Dość szybko i w liczbie 5 osób wchodzimy na Lodową Przełęcz. Początek to kamienie a póżniej piargi i co zaskakujące ścieżka stworzona przez człowieka czyli podejście pomiędzy belkami nieco już zdewastowanymi. Wojcisz odprowadza jedną koleżankę do schroniska. My meldujemy się na przełęczy. Widok obłędny zarówno po jednej jak i po drugiej stronie. Co prawda widok na stronę Terinki mniej chmurzasta lecz gra kłębiących się chmur pomiędzy szczytami robi zawsze na mnie magiczne wrażenie. Krótki posiłek i schodzimy na dół. Mijamy się jeszcze z Malikiem i Jankesem którzy również Lodową przełęcz chcą mieć na swej rozpisce.

widok na stronę Terinki (Lodowa przełęcz)

po drugiej stronie przełęczy

Zejście mija nam na swobodnych dyskusjach co do planów na rok 2020. 
Schronisko wita nas zapachem czosnkowej zupy. Ja mam obiecany obiad u jednej z koleżanek która w ramach wdzięczności za pokazanie jej tajników wspinaczki na Baranich Rogach gotuje obiad pod nazwą KUSKUS i pragnie się nim ze mną podzielić co cieszy mnie niezmiernie. Co do noclegu, tym razem śpimy w pokoju 12 osobowym. Prycze 3 piętrowe. Bosko.

fot. maliksteel.cc

W jadalni trwają dyskusje i wymiana dzisiejszych doświadczeń. Każdy ma inne spojrzenie na pewne kwestie. Niezmiennie, niezmienny jest nasz wspólny zachwyt nad tym co dziś zobaczyliśmy.
Jak powiadają Włosi: molto bene.
Raczymy się piwem i czekam na kuskus. Jest. Pierwsze kęsy należą do kucharki a pozostałe?….. No właśnie. Miska wpada w ręce mych szanownych kompanów. Miś, Wojcisz, czasem Fedur. Taka jest kolejność poczęstunku. Kpią sobie ze mnie a ja nieporadnie oblizuję się tylko. Ostatnie kilka kęsów wpada w me usta. Dobre i tyle. Zero poszanowania dla wieku i funkcji mej. Została ona zdeptana i sprowadzona na samo rynsztokowe dno. A ile było śmiechu przy tym. Co niemiara.

fot. Maliksteel.cc

Na stół wjeżdża ciężka artyleria w postaci wiśniówki i sprytka. Jest coraz weselej. I nagle pojawiają się dwie nowe niewiasty. Polki. Twierdzą że nie mają gdzie spać. Może inaczej, mogą zostać w schronisku lecz ani w jadalni ani w żadnym pokoju nie ma dla nich miejsca. Mogą spać na dworze. A tam temperatura -1. A one w posiadaniu mają tylko cienki, syntetyczny śpiwór. Nasz narodowa gościnność, słowiańska asertywność wyraża zgodę na to aby w naszym pokoju na podłodze mogły spędzić te kilka godzin i w cieple schroniskowego pokoju przespać się do rana. Pech chce że jak już się dziewczyny umościły na podłodze zajrzał do naszego pokoju szef schroniska i z lekkim oburzeniem stwierdził że rano czeka na panie celem uiszczenia opłaty za glebę. Noc wydawała się być spokojna. Jednak jak się okazało jeden z naszych kolegów, Wojcisz najnormalniej w świecie się zatruł. I o poranku był żywym trupem. Amen.
Czy ilość kuskus mogła mu zaszkodzić. Czy koleżanka tworząca ten posiłek miała na celu pozbawienie mnie życia? Czy byłem nauczycielem niekompletnym? Sama sprawczyni twierdzi że nic takiego w kuskus nie było co mogło zaszkodzić ale poniekąd widziano ją jak do garnka wrzucała paznokcie, bród spod nich właśnie, brud z ucha, trochę włosów z nosa. 
Zmartwił nas widok ledwo dychającego Wojcisza. Zniesienie tego olbrzyma w rachubę nie wchodziła. Wniesienie go przez przełęcz również nie. Uzgodniliśmy z szefem schroniska że przetrzyma go ile można. Nafaszerowaliśmy to cielsko nospą i priobiotykami oraz czymś z grupy stoperanów.
A sami spakowani, podzieleni na dwie grupy ruszyliśmy na podbój Zbójnickiej Chaty. 
Ale o tym w następnym wpisie. 
Żegnamy Teryho Chatę. Cudowne miejsce. Wspaniała obsługa. MIejsce absolutnie wyjątkowe, mogę je porównać do czasów starej „5”. 
Zostawiam Was jak zawsze ze zdjęciami i barwnym, a jakże opisem. 

Ciao.