piątek, 30 czerwca 2023

Morawy Południowe. Brno i zamek Letovice.

ratusz w Brnie


Ciao

Buongiorno amici

Morawy. Morawy Południowe. Czeska Toskania. Jedno miejsce, kilka nazw cudownego czeskiego regionu. 

Morawy Południowe to region słynący z produkcji wina. Przede wszystkim. Ale to teren na którym znajdują się piękne pałace i zamki. To również region gdzie znajdziemy miejsca wpisane na światową listę dziedzictwa UNESCO.


Letovice


To również najbardziej nasłoneczniony region w Republice Czeskiej. Dla miłośników dwóch kółek idealne miejsce na penetrację terenu dzięki świetne zorganizowanej sieci ścieżek rowerowych. Morawy Południowe to również a może przede wszystkim  abstrakcyjnie wijące się pola nie tylko winorośli. Dla nas, dla naszej grupy to chyba jeden z ostatnich niespenetrowanych regionów u naszych południowych sąsiadów. 

I tam też się udaliśmy wykorzystując czerwcowy długi weekend.

Dla porządku nadmienię że w naszej wycieczce wzięły czynny udział poza naszą famiglią, znane Wam już rodziny Adama Outdoorowca i świebodzińska rodzina Gurzyńskich. Dodać wypada że wycieczkę wzbogacili dwaj mężczyźni. Kolega Oli Dawid i kolega Szymona z klasy Kacper.

Nocleg: my spaliśmy u Zdenka, dosłownie, u Zdenka w małej miejscowości obok Kyjova, Ratiskovice.

Czysta chata z wielką ilością starych żelazek, młynków do mięsa, i innych niepotrzebnych bibelotów, utrzymana w stylu skansen. Było czysto, śmiesznie ale świetnie się spało. 


ma swój klimat

wnętrze zamku Letovice

zamek Letovice


Zaczęliśmy rekonesans Moraw od wizyty w zamku Letovice. Jadąc do Brna w odległości 40 km od jego północnych granic dostrzegłem stojący na wzgórzu dobrze zachowany, tak się przynajmniej zapowiadało zamek. Szybka decyzja. Parkujemy pod zamkiem. Googlujemy. Wejście na zamek płatne ale recenzje średnie. Wybieramy dwóch przedstawicieli Agnieszkę i mnie i razem udajemy się spenetrować wnętrza. I tak jak zewnętrzne fasady plus ogród pałacowy wyglada już dobrze to większość wnętrz pamięta bardzo dobrze poprzednie epoki. Szczególnie dolne sale są zatęchłe, zapuszczone. Zdecydowanie wymagają remontu. Ale z racji faktu że dopiero od 2004 zamek jest w prywatnych rękach to i tak szacunek. Labirynty schodów. W niektórych miejscach czas jakby się zatrzymał. Pianino pełne pajęczyn. Stara zardzewiała wanna. Ma to swój urok. Czy polecam? Dla osób które lubią tego typu zabytki to wizyta nieobowiązkowa ale warto wpaść chory na zimne czeskie piwo do knajpy usytuowanej w byłych budynkach gospodarczych. 


jedna z atrakcji Brna
damy przed wejściem do ratusza

Kolejnym punktem naszego tripu była już wizyta w Brnie, drugim co do wielkości mieście po Pradze, mieście uniwersyteckim, interesującym, z piękna ratuszową wieżą z której rozpościera się fajny widok na całą okolice.

Wybierając dojazd do Brna w wersji oszczędnościowej czyli nie korzystając z płatnych dróg, trochę się on ciągnął. Dojechaliśmy do Brna już trochę zmęczeni. Jedynym ratunkiem był posiłek i coś zimnego do picia. Ale zanim zasiedliśmy do czeskich kulinarnych pewniaków czyli knedlików z wołową pieczenią czy też smażonego sera spacerując odwiedziliśmy wspomniany ratusz z imponującą wieżą, nie wszyscy oczywiście. Start przy krokodylu. 


jedna z fontann w centrum Brna

w tle brneńska katedra

173 schody do pokonania


Dosłownie. Wejście do ratusza łączy się z minięciem wiszącego nad naszymi głowami krokodyla. Jest z nim związane kilka legend, jedna z nich jest bardzo podobna do legendy o naszym Smoku Wawelskim. Co do wizyty na samej wieży. 173 schody trzeba pokonać aby znaleźć się na jej szczycie. Jak już wcześniej mówiłem widok z góry zapiera dech w piersiach. Ciekawostka. Ratusz jest najstarszą budowlą świecką w Brnie. 


cudowny czeski lager

knedliki w Jakoby

katedra brneńska


Wieża zdobyta w składzie żona, Agą, krzyś i ja. Pozostali odpoczywali na placu przy fontannie. 

Poza samym ratuszowym placem, pełnym knajpek i restauracji, pod nami znajduje się podziemna trasa również warta odwiedzenia, lecz nie tym razem. Napór pustych żołądków oraz mocno wyczuwalne marudzenie dziatwy spowodowało że obejrzeliśmy jeszcze imponującą katedrę z jej dwiema wieżami które razem z zamkiem Spilberk stanowią charakterystyczną panoramę miasta Brna.


jesteśmy w Brnie


Googlujemy i znajdujemy świetną knajpkę. Jakoby. https://restauracejakoby.cz. Polecamy bardzo. świetny czeski napitek czyli zimny lager, poza tym wspomniane knedliki z gulaszem, dzieciaki gustowały przy ragu bolognese. Było jak to Czesi mówią: to je vyborne.

W planach była wizyta w klasztorze Rosa Coeli. Niedaleko Brna miasteczko Doulni Kounice. Ale niestety było już za późno.do Zdenka dojechaliśmy w godzinach wieczornych. Pierwszy szok i przepalanka na stole. 

Dywagacje kto gdzie śpi i na deser wizyta w lokalnej gospodzie. Co to było za piwo. Klasycznie z nalewka, pjana spływająca łagodnie po brzegach kufla. Czwartkowy wieczór a Hospoda pełna. Cudowne zakończenie pierwszego dnia na Morawach. 

Adres hospody: Restaurace a penzion Hospoda na Zelnicach.


widok z wieży ratuszowej

centrum Brna



Kolejne dni w kolejnych odsłonach. Teraz zostawiam Was z lekturą i oczywiście zdjęciami.

Ci vediamo.

sobota, 24 czerwca 2023

Beskidzkie wojaże Polaków

Bacówka Przylasek


Buona sera Ciao amici 
w drodze do Mszany Dolnej

Beskidzkie błoto


Mały Szlak Beskidzki i Beskidy bardzo urzekły nas w ubiegłym roku gdy zrobiliśmy pierwszą jego część pokonując odcinek z Bielska Białej do Zembrzyc tak mocno że nie wyobrażaliśmy sobie aby nie spróbować skończyć przejście. W ubiegłym roku we wrześniu nie udało się tego wykonać ale maj tego roku wydawał się mocno realny. I tak też się stało. Czwórka bohaterów pierwszego etapu przejścia stanęła ponownie w gotowości aby zamknąć cały szlak. Kwestią logistyczną zajął się kolega „Ręka” a właśnie, skład wyjazdu niezmienny czyli „Miś”, „Ninja”, wspomniany wcześniej „Ręka” i ja. Tym razem start zaplanowano w Rabce Zdrój i tam też się udaliśmy wczesnym czwartkowym rankiem. Plan zakładał jeden nocleg w schronisku „Na Kudłaczach”, następny gdzieś po drodze, może w okolicy Palczy.
krowa, rzadki widok coraz bardziej

beskidzki szlak

jeden ze szczytów 


W samochodzie jednak wyczuwalny był powiew dużej energii dzięki czemu już na starcie trasę już zmodyfikowaliśmy. W Rabce Zdrój zostawiliśmy samochód przy dworcu PKS i udaliśmy się na start w okolice Mszany Dolnej. Wystartowaliśmy na obrzeżach miasta. KIerunek Kołacze. Wychodzimy z miasta i powoli wspinamy się. Pojawia się las. Pogoda perfekcyjna. Przynajmniej dla mnie. W lesie mgła. 
migliore il ristorante del mondo

Beskidy w okolicy Kasiny Wielkiej

kopczyk


Jesteśmy sami. W Beskidach to jest zachwycające że można przez kilometry pokonywanej trasy być samym. Ciągle się wznosimy. Jest wilgotno na tyle że moje scarpy zaczynają być mokre. Wcześniejsze błoto i łąki spowodowały że buty szybko łapią błoto. Docieramy do szczytu zwanego Lubogoszcz, 968 m.n.p.m. Majestatycznie. Schodzimy do Kasiny Wielkiej. Wioska zyskała sławę dzięki Justynie Kowalczyk. Nasza najlepsza narciarka biegowe pochodzi właśnie z Beskidu. My jesteśmy w tej wiosce kilka dni po tragicznej śmierci męża Justyny, Kacpra Tekieli. Moja obecność w tym miejscu ma charakter symboliczny. Jesteśmy w Kasinie w okolicach godziny 13 zatem wykorzystujemy ten fakt do spożycia lunchu oraz uzupełnienia naszego depozytu o najpotrzebniejsze artykuły. Popas ma miejsce pod fajnie zadaszonym domkiem. Uczta. Standardowo cebula. Dodatkowo marchew i rukolą. Trochę wędliny. 

dokąd? w góry oczywiście

ekipa pod bacówką


Dodatkowo formaggio. Dobra bułka paryska. Szczyt kulinarny. Posileni udajemy się w dalszą podróż. Mijamy rodzinny dom Justyny i ponownie po minięciu łąk i pól wchodzimy do lasu. Pięknie się zielenią mijane przez nas pola i łąki. Po drodze wędrując leśnym duktem mijamy Dzielec 649 m.n.p.m. oraz Szklarnię 586 m.n.p.m. Znajdujemy się w Przylasku gdzie na skraju wielkiej polany znajduje się bacówka leśna. Jest dobrze zaopatrzona w najbardziej niezbędne rzeczy do przeżycia. Koza, drzewo w lesie, czajnik, prycze. Znajdujemy dziennik pokładowy i okazuje się że bacówkę remontuje grupa społeczników.
ekipa w pełnym gazie

pod Lubomirem dzieją się dziwne rzeczy 

w schronisku


Każdy z odwiedzających może, nie musi wspomóc remont. Świetna inicjatywa społeczna. Nam ta bacówka kojarzy się z domkiem myśliwskim w którym nocowaliśmy podczas naszej wizyty pod Śnieżnikiem. Krótki przestój w naszej podróży dobrze nas nastraja. Do mety dzisiejszego odcinka zostaje naprawdę niewiele. W szybkim tempie docieramy pod Lubomir, najwyższy szczyt tego odcinka. 902 m.n.p.m. Do schroniska PTTK Kudłacze wg znaków pozostają niecałe 2h. Byliśmy już w tym miejscu kilka lat temu, podczas tułaczki po Beskidzie. Wówczas tylko z Kubą Ręka, tym razem zespół jest w całości. Na Lubomirze staje się rzecz cudowna. Otóż Miś w plecaku znajduje cudowny napitek ginem zwanym własnej domowej roboty i zmuszając nas wszystkich, a scusa, Ninja postanawia skorzystać z chwili przerwy i zasypia. Gin zatem wędruje w 3 osobowym zespole. Smakuje wybornie. 

obserwatorium we mgle


Mam takie wrażenie że w takich okolicznościach przyrody i w tak zacnym towarzystwie nawet woda z kałuży smakowałaby wybornie, choć trzeba przyznać uczciwie, gin jest doskonały. Ninja się budzi zaskoczony faktem że każdy z nas ma jeszcze bardziej doskonały humor. Ruszamy w kierunku schroniska. Ręka i Miś już po chwili od wyjścia znikają nam z oczu. Słuchamy muzyki i dyskutujemy. 

w drodze na Kudłacze


Prym wiedzie Twenty One Pilots i koncertowa wersja: Car Radio!!!!!! Koniecznie zobaczcie: https://youtu.be/Ok56_eyIE8k Szybko mija nasza podróż i nawet się nie obejrzawszy meldujemy się w schronisku. Dostajemy pokój na wyłączność. Po całym długim dniu jest czas na toaletę i odświeżeni rozpoczynamy wieczorne rozmowę Polaków o życiu. A później słychać tylko pomrukiwania. A czekajcie. Chwilę wcześniej zapada decyzja że może jak wszystko będzie dobrze to zmodyfikujemy trasę i spróbujemy zrealizować całość w dwa pozostałe dni. Teraz zostawiam Was z lektur i oczywiście zdjęciami.\ 
Ci vediamo.

piątek, 2 czerwca 2023

Zatoka Pucka 2022

Buona sera Ciao amici
Kończy się rok 2022 (zaczynając pisać ten rozdział tak właśnie było). Ostatni dzień roku a ja wracam do czasu wakacji. Tym razem wakacje w Polsce. W połowie roku krążyły opinie obiegowe że na wakacje w Polsce to stać tylko krezusów. Wszystko drogie. Dzięki rządzącym i przez Tuska. Wiadomo. Zatem jako krezusi wybraliśmy Zatokę Pucką i ciszę, której oczekiwaliśmy wynajmując dom obok Pucka w Żelistrzewie. Pensjonat Anna. Miejsce iście spokojne i gwarantujące spokój. Na nasze wakacje zaprosiliśmy tym razem starszą siostrę mojej żony wraz z mężem i doskonale znanych Wam uczestników przeróżnych wyjazdów, rodzinę ze Świebodzina czyli Agnieszkę, Krzyśka i Maję. Był to też pierwszy wyjazd na którym nie było z nami naszej Frani.
Dodam tylko że kilka dni przed wyjazdem uczestniczyliśmy w znakomitym, niepowtarzalnym i wyjątkowym wydarzeniu muzycznym mającym miejsce w Krakowie a mowa o koncercie Pearl Jam. Koncert który zostawił mnie z buzią rozdziawioną z zachwytu i do dziś na samo wspomnienie powoduje ciarki na ciele. Alive. Kilka dni później jesteśmy w Zatoce Puckiej. Sama zatoka jest niewątpliwie bardzo ciekawa a szczególnie fakt, że woda jest tu płytka i mamy wrażenie jakbyśmy byli nad jeziorem. Brakowało trochę szumu fal i morskiej bryzy ale i tak z tak spokojnego miejsca udało się wyciągnąć to co najlepsze.
Wśród wielu atrakcji jakie mieliśmy w planach były Hel, Stocznia Gdańska, Muzeum II wojny i wizyta na stadionie Lechii Gdańsk. Zaczęliśmy od fokarium i wizyty na Helu. Założyliśmy również że większość miejsc odwiedzimy nie ruszając w ogóle samochodu a korzystając z dogodnych rozwiązań oferowanych przez PKP. I tak na Hel pojechaliśmy pociągiem. Szczególnie w okresie letnim pociąg jest dobrym rozwiązaniem gdyż unikamy wszechobecnych korków. Warto pamiętać o zakupie biletu nieco wcześniej, daje nam to komfort powrotu bez stresu. Ja używałem aplikacji #koleo. Spora kolejka do fokarium nie odstraszyła nas i pokornie wyczekaliśmy momentu umożliwiającego podziwianie tych pięknych ssaków. Foki dały swój show powodując wielki zachwyt szczególnie u najmłodszych turystów.
Później było molo, spacer najstarszą ulicą w Helu, podziwianie Neptuna, pomnik bardzo podobny do tego z Bolonii, oczywiście lody i powrót w niesamowitym tłoku w piętrowym wagonie lokalnego przewoźnika. Kolejny dzień rozpoczynam w gdyńskim klubie Crossfit. Avanport polecam wszystkim którzy są przejazdem i mają ochotę na porządny wpierdol. Ja „wyszłem” z klubu ukontentowany. W międzyczasie trwały usilne próby znalezienia miejsca gdzie nasz nadworny wędkarz mógłby poczuć się zadowolonym. Mowa tu o Szymonie. Zabrawszy cały sprzęt oczekiwał pełni wędkarskich doznań. Byliśmy w porcie w Pucku ale nic nie udało się złowić. Poszukiwania trwały dalej. Jak się później okaże to było jedyne ciekawe miejsce. Kolejne atrakcje czekały na nas w Gdańsku. Zaplanowaliśmy wizytę w Muzeum II wojny światowej. Ale zaczęliśmy od wejścia do Muzeum Solidarności. Dla nas, przede wszystkim dla naszych rodziców jak i dla naszych roczników to miejsce historyczne, przełomowe. Mówi się nawet o tym że dzięki strajkom w Polsce, Lechu Wałęsie i porozumieniach wynikających ze strajków skończył się komunizm nie tylko w Polsce. To dało impuls do działań obalających rządy komunistów w Niemczech, Czechach, Rumunii i pozostałych państwach bloku radzieckiego. Brama wejściowa do stoczni taka jak dawniej. W tym miejscu Lech Wałęsa a nie przepraszam jeden z Kaczyńskich a może Morawiecka kłamliwa postać stworzyły drogę do wolności. Wspomniani dwaj ostatni robią wszystko aby tamte czasy wróciły. Nagle strefa euro jest im obca, jest wrogiem. Miało nie być polityki. Ok. W środku w sali gdzie podpisano porozumienia wielka makieta i podest, stoły, krzesła, sztandary. Kiosk z piwem znany tylko naszym rocznikom stoi na rogu zaraz po wyjściu z sali obrad. Idziemy dalej. Stocznia zmienia swoje oblicze. Wokoło rosną apartamentowce. I samo muzeum II wojny.
Wielkie, betonowe z zewnątrz budynki. W środku surowe ściany doskonale komponują się z elementami ekspozycji. Wielkość muzeum umożliwiło podwieszenie pod dachem myśliwca a na barykadach stoi czołg, i to nie jeden. Sama ekspozycja podzielona na kilka najważniejszych części. Okres przedwojenny, sama wojna, uczestnicy, zagłada ludzkości i nazizm, getto, obozy, czas powojenny. Każda część kończy się interaktywnym testem w którym możemy ale nie musimy brać udziału sprawdzając wiedzę którą mieliśmy wchodząc do środka jak i ciekawostki które poznaliśmy podczas zwiedzania. Zapomniałem dodać że przed wizytą warto zarezerwować bilety na konkretną godzinę wraz ze słuchawkami gdyż cała ekspozycja opiera się na słuchawkowym lektorze. Najsmutniejsze części ekspozycji to oczywiście strefy getta i obozów koncentracyjnych czy radzieckich gułagów. Wniosek po wizycie w tych częściach jest jeden - obyśmy nie doczekali takich czasów, i niestety ponownie trochę polityki - obóz rządzący dzieli i propaguje, namawia do ruchów nacjonalistycznych. Dramat.
Ponad 3 godzinna wizyta w muzeum zrobiła na uczestnikach wielkie wrażenie. Polecam każdemu to fantastyczne miejsce. Po wizycie w muzeum wpadliśmy na chwilę na Stare Miasto które jak zawsze zachwyca. Kolejny dzień to ponowna wizyta w Gdańsku ale tym razem w okrojonym składzie. Ja z Jackiem udaliśmy się na stadion piłkarski, jeden z najładniejszych stadionów w Europie, gdzie swe mecze rozgrywa Lechia Gdańsk na mecz ligowy z Koroną Kielce. Pozostała część ekipy udała się na północ a konkretnie do Władysławowa, w podróż sentymentalną. My na stadionie, przy pięknej pogodzie, z dobrym miejscem do obserwacji meczu byliśmy świadkami porażki gdańszczan z beniaminkiem z Kielc. Kibice Lechii nie mieli powodów do radości. Zarówno my jak i pozostali uczestnicy wakacyjnych wojaży byliśmy jeszcze z wizytą w bardzo ciekawej knajpie w Jastrzbiej Górze. U Rybaka, gdzie kosztowaliśmy ze smakiem lokalne cuda kulinarne. Najsmaczniejsze były „bulwę ze sledzem, regionalna potrawa składająca się z pieczonego ziemniaka ze śledziem w sosie śmietanowym”, ryba i zarówno dorsz jak i halibut, i zupa rybaka, wyśmienita rybna zupa, nieco pikantna. Generalnie jak zapytacie mnie o ceny to byliśmy zaskoczeni, całkiem znośnie ale za to jakość świetna. W ten oto sposób zakończyliśmy wakacyjną, nadmorską przygodę. Jak zawsze świetne towarzystwo, fajna miejscówka, pogoda. Wszystko się udało. Dziękuję wszystkim i zapraszam na bloga. Zdjęcia czekają.
Ci vediamo. Buona giornata.