poniedziałek, 25 lipca 2016

Julka na szlaku - góry jej nie obce.


Julka, główna bohaterka

Cześć.
Prawie półmetek wakacji.
Jedni już po, inni planują. Inni już w drodze. Szymon, mój syn po dwóch obozach sportowych czeka na wytęsknione wakacje z rodzicami i swą kochaną siostrą Julką. Julka także już spakowana czeka na to samo i dodatkowo jeszcze na realizację swego marzenia czyli wizytę w Londynie. Nieco przesunięty ze względów technicznych wyjazd.
Ja natomiast z mą żoną pakujemy się i jutro jak nic się nie zmieni będziemy grzali tyłki na jednej z greckich wysp, o ile nie dojdzie do puczu, zamachu, wywrotu, przewrotu, brexitu i innych komplikacji. Bo los tak chciał że wakacje w tym roku zupełnie inne, nie planowane przez nas z jakimś wyprzedzeniem, nie Chorwacja ani Włochy samochodem z własnym wyżywieniem tylko pełen all all exclusive. Szlachta zarabia, szlachta wydaje. BUHAHAHA.
Julka zdecydowała i już. Jak ja się odnajdę. Wszystko podane. Luz i komfort.
Skoro jesteśmy przy wakacjach a jakże by inaczej ten wpis dedykowany będzie właśnie Julce i jej wyjazdom w góry, no bo gdzież by inaczej, z ukochanym fatherem. A był taki czas, mówię w czasie niestety przeszłym że Julka co roku na tydzień w wakacje wyjeżdżała z ojcem w jakieś pasmo górskie.
Debiut miał miejsce dwanaście lat temu. Bieszczady. Później przyszły Tatry i Tatry i Gorce i znowu Bieszczady.
Ale za nim do sedna to Rafał Majka na zakończonym w niedzielę Tour de France, raz drugi wygrał, zdobył koszulkę najlepszego górala. Koszulkę w grochy. Potwierdził tym występem, że należy obecnie do najlepszych górali w peletonie.
Miszcz nad miszcze. Łza się zakręciła wczoraj podczas ceremonii wręczania nagród.

KING OF MOUNTAIN

Co jeszcze się wydarzyło. A mianowicie razem z kolegą wspinaczem Ninja i koleżankami z klubu wysokogórskiego Zielona Góra byliśmy w międzyczasie szlifować swe umiejętności na skałach w Sokolikach. I tu jest czym się pochwalić gdyż nie boimy się, nie kalkulujemy uda się czy też nie, tylko łapiemy za linę i próbujemy. Na rozkładzie mamy już nie byle jakie trasy bo i VI+ i VI.1+.
Takie wyceny. I ciągle się uczymy. I jest wielka satysfakcja.
Wracając do Julki, mało było dotychczas o niej. Sportowo bardziej Szymon rzuca się w oczy. Ale Julka ma tą "jakość", nie sportową, jest cudownie wrażliwa. Po ojcu. I strasznie mądra. I chodziła po górach. Zatem wracamy.
Nie mam za dużo zdjęć z tych poprzednich wypraw gdyż kiedyś jakiś kmiot ukradł mi komputer na którym miałem to wszystko zarchiwizowane. Zostały te zdjęcia z ostatnich wypraw.
Tatry zachodnie. Lipiec 2012. Skład ekipy to Julka i ja oraz jej młodsza o dwa koleżanka Hania wraz z Adamem, znanym outdoorowcem, mym sąsiadem. Jako że rok wcześniej byliśmy w Bieszczadach, na debiutanckim wspólnym wyjeździe, postanowiliśmy kontynuować taką formę wyrypy.
Wybór naturalnie dopasowany do umiejętności naszych dzieci. Meldujemy się w dolinie Kościeliskiej. Pokoje w Ornaku załatwione. Idziemy.

Hania, koleżanka

Ornak w tle

Plan zakładał zdobycie Ornaku 1854 m.n.p.m., a może jeszcze któregoś ze szczytów Bystra - Błyszcz. Marzyło się wspólne zdobycie Starorobciańskiego Wierchu 2176 m.n.p.m.
Plany planami a i tak o wszystkim decydowały dzieci i ich kondycja.
Pokonanie drogi z parkingu do schroniska na Hali pod Ornakiem zajęło nam dłuższą chwilę. Kontemplowaliśmy widoki. I odpowiadaliśmy naszym dzieciom na to samo zadawane pytanie: daleko jeszcze?, że nie, jeszcze jeden zakręt, później oczywiście następny itd. Docierając na miejsce wiedziałem że tego dnia możemy ewentualnie przejść się na Smreczyński Staw. Widoki na Ornak rekompensowały wszystko. Ból w nogach, ciężar plecaka nagle nie był już najważniejszy.

ekipa gotowa do akcji

w tle schronisko na Hali Ornak

Smreczyński Staw

potwierdzenie

with father

Kolejny dzień to kontynuacja rozruchu. Iwanicka Przełęcz 1459 m.n.p.m., czyli kierunek na Ornak, Wąwóz Kraków i Jaskinie Mylna i Raptawicka.

przed jaskinią bufet

w Wąwozie Kraków

pierwsze łąńuchy

adam outdoorowiec

Zakładałem że może jeszcze Mroźna będzie w zasięgu. Niestety nie. Dla Julki ekspozycja w Wąwozie Kraków była jej debiutem łańcuchowym. Mina na twarzy jej ewaluowała od radości po lekkie wkurzenie.

jakiś komentarz?

Pogoda wymarzona, bez deszczu może trochę za gorąco także nam nie pomagała. Podeszliśmy jeszcze tylko pod jaskinię Raptawicką, ja do niej wszedłem natomiast Adam z dziewczynami pozostał na zewnątrz.
Wróciliśmy do schroniska i ja postanowiłem że wbiegnę jeszcze na Ornak. Co też uczyniłem. Adam z dziewczynami w tym czasie grał w karty.

Z Ornaku widok na Kończysty Wierch

Kolejny dzień zakładał przejście przez Iwanicką przełęcz i kierunek na Schronisko na Chochołowskiej. Zakończyliśmy na skrzyżowaniu szlaków żółtego i zielonego prowadzącego do schroniska. Tym razem pogoda nie dopisała gdyż ciągle siąpiło. Dolina Iwanicka dała popalić naszym dziewczynom.

w dolinie Iwanickiej

Następny dzień to niestety narastające zmęczenie naszych pociech. Namówiliśmy je że udamy się tym razem doliną Tomanową na Ciemniak 2096 m.n.p.m. I doszliśmy ledwie na wysokość Hali Tomanowej. Bunt i odwrót. Adam postanowił że zejdzie z nimi do schroniska, zostawi pod opieka pań kucharek i wróci do mnie. Mieliśmy się spotkać po drodze. I tak też się stało. Ja zaliczyłem Ciemniak i wracając zabrałem Adama w okolicach podejścia Chudej Przełączki 1853 m.n.p.m.
Mgła skutecznie blokowała nam wspólną radość z eksploracji. Szczęśliwie wróciliśmy do schroniska.
Złoty napój w nagrodę. Dziewczyny swe ulubione napoje jednego z koncernów. Bosko, chwilo trwaj chciałoby się powiedzieć. Tylko jak ja mam im zaproponować jutrzejszą trasę skoro ich miny są nie za wesołe.

Ciemniak

Dolina Tomanowa

Idziemy na kompromis. Rano raz jeszcze razem idziemy na staw a później ja z Adamem chcę zdobyć i Ornak i co się jeszcze uda. Wyruszamy. Ornak zaliczony, czas niezły więc komunikuję Adamowi że lecę dalej. On powoli schodzi. I teraz słuchajcie, praktycznie biegnąc wchodzę na Starorobciański Wierch, później jeszcze Błyszcz 2158 m.n.p.m. i na deser Bystra 2248 m.n.p.m. Trzy dwutysięczniki jednego dnia. Schodząc jeszcze na szlaku spotykam Adama który patrzy na mnie jak zamurowany.

Smreczyński Staw jeszcze raz

Adam na Ornaku

ajem również

Udało się. Połowicznie. Ja satysfakcję z moich wejść mam ale córkę to zdemotywowałem.
Jak sobie przypomnicie wpis o Chochołowskiej i jej zdobywaniu razem z synem to teraz wszystko się odbywało bez pośpiechu. Bez nacisku. Wówczas moje tempo i to że musimy zrobić to i tamto nie pomogło. Efekt był odmienny. Szkoda. Jestem przekonany że podchodząc wówczas do tej wyprawy w taki sposób przemyślany, nie na siłę Julka miałaby zaliczony także swój pierwszy dwutysięcznik.
Ale góry stoją, Julka wybacz. Przyjdzie czas że tam wrócimy razem i będziemy celebrować zdobycie niejednej góry.

widok z Błyszcza

w drodze koleżankę spotkałem

Zmykam. Na tym koniec części pierwszej.
Następna niebawem.
Czymcie kciuki. Oby bez puczu i innych zamachów dotrzeć do celu.

środa, 13 lipca 2016

KAZBEK Gruzja lipiec 2015 part III

ściana budynku teatru marionetek

Cześć.
Już po Euro. Emocje opadły. Portugalia mistrzem. Beksa Ronaldo mógł triumfować.
Ale trwa Tour de France. Walczy Rafał Majka. Pierwsze etapy górskie te w Pirenejach pokazały że Rafał jest dobrze przygotowany do touru. Zatem idąc śladami panów Jarońskiego i Wyrzykowskiego pchamy Rafały do góry.
Poza tym trwają wakacje. Sezon urlopowy w pełni. Ja korzystając z okazji dwukrotnie bawiłem na ścianach naturalnych wspinaczkowych w Sokolikach. Kultowych Sokolikach. Razem z kolegą Ninja rozwijamy swoje umiejętności wspinaczkowe wchodząc na coraz trudniejsze drogi. Ciągle do przodu. Nasze koleżanki z klubu wysokogórskiego Iza i Sonia wydatnie nam w tym pomagają.
Satysfakcja ogromna. Takie trasy jak "Rodeo" czy "Michał Ledwo Dychał" większości niewiele mówią lecz stali bywalcy ścian sokolickich doceniają skalę trudności wejść. I jak to we wspinaczce. Poza zabawą ważne jest szybkie wejście, bez bloku, itd. Atakujemy.

ajem i ninja w sokolikach

michał ledwo dychał VI+

Niemniej wracamy do wakacji z lipca 2015. Zeszliśmy już na ziemię. Kazbek został w tle. Ajem z wife, Agnieszką, Martą i Waldkiem przeniosłem się do Tbilisi. Dudzia, Bartek, Kaśka i Adam przenieśli się do Batumi.
W Tbilisi pełniliśmy rolę przewodników starając się pokazać naszym znajomym to co najważniejsze.
Czego zabraknąć nie mogło. Zatem: Twierdza Narikala, Sobór Trójcy Świętej, Kartwlis Deda czyli Matka Gruzja, starówka, klasztor Świętego Dawida, dzielnica bohemy gruzińskiej.
Taki był plan. Plan obejmował także wizyty w knajpach gruzińskich celem konsumpcji sławnych pierożków, chinkali, chaczapuri, sałatek na bazie pomidora, ogórka polanych sosem z orzecha, i degustacją najwspanialszego wina na świecie. Wina Gruzińskiego.
No to w drogę.

niedaleko centrum Tbilisi

taka sytuacja

Tbilisi

Pierwszy dzień w Tbilisi zaczęliśmy od Soboru Trójcy Świętej. Ja poruszałem się w sandałach gdyż pięty mych stóp po wizycie na lodowcu były w opłakanym stanie. Niby bardzo dobre, rozchodzone buty jednak obtarły straszliwe.

ulica artystów

w drodze do świątyni

Z racji bliskości naszego noclegu, nie spiesząc się udaliśmy się w kierunku świątyni przechadzając się min. po najbardziej okazałym placu w Tbilisi, mijając po drodze budynek rządowy, trafiliśmy w jej objęcia. Wielka jest ta świątynia. Ja odpuściłem sobie wizytę w środku. Siedząc na ławce pod drzewkiem obserwowałem lokalesów, turystów, i popów. To zadziwiające jakim poważaniem cieszy się pop. Nie dość że jeżdżą doskonałymi samochodami, widać że praca sprawia im przyjemność to jeszcze kobiety całują ich po rękach. Wówczas postanowiłem że zostanę popem. Nie. Ja nim jestem, tylko że w polskim wydaniu. Ale nie doczekałem się się jeszcze całowania po rękach. Bo to że niosę dobro jest wiadome. Uwielbiany też podobno jestem. Dobra, dziewczyny, koleżanki, córki - do dzieła. Buhahaha

abdul gamp

with wife


Następnie nasze kroki skierowaliśmy z powrotem na plac główny i kolejką górską, to nie żart, wagonikiem wjechaliśmy na wzgórze gdzie stoi matka Gruzja i twierdza Narikala. Nic się nie zmieniło od mojej ostatniej wizyty w tym miejscu. Niemniej miejsce urzeka, szczególnie mury twierdzy Narikala. Wspięliśmy się najwyżej jak się da. Widok zachwycający.

matka Gruzja

twierdza Narikala - mury obronne


widok na miasto

mury obronne cd

Schodząc wąską uliczką w kierunku term podziwialiśmy mijane kościoły różnych wyznań. Wieczór zakończyliśmy w jednej ze sprawdzonych knajpek degustując wino i smakując lokalne kulinarne popisy mistrzów kuchni.

uczta kulinarna wersja wegan

uczta kulinarna wersja mięsna

Kolejny dzień obejmował wizytę na ulicy gdzie znajduje się teatr marionetek Gabriadze, plac wolności, plac Republiki, budynek Parlamentu i Pchli Targ przy Suchym Moście. Czego tu nie ma. Od zegarków, obrazów, płyt CD i analogów, poprzez proporczyki, stare żelazka, aparaty fotograficzne i mnóstwo jeszcze innych rzeczy.

selfie na rustaweli street

Ten długi dzień zakończyliśmy w kultowej knajpie o nazwie Radża. Absolutny must have. Bliskość placu Wolności sugerowałaby że ceny jak na batorym, jednak w środku klimat nieziemski, a jedzenie? Miód. Nigdy w życiu nie jadłem tak dobrego mięsa baraniego jak tam. Kulinarny onanizm.

menu Racha 

Dokładna nazwa knajpy to Racha Dukhan. Lermontov Street.

w drodze do monastyrów

Na następny dzień zaplanowaliśmy wizytę na granicy gruzińsko-azerskiej. Dawid Garedża. Kompleks monastyrów na granicy w/w. Wyjazd z placu Wolności. Kierunek Kachetia wschodnia. Teren półpustynny. Gorąco. Upalnie wręcz. Sugerowane buty wysokie. Podróż trwa około 2h. Wychodzimy w kierunku szczytu. Pod górę. Widoki już urzekają. Kaniony. Wąwozy. Główna część trasy przebiega grzbietem granicznym. Co chwilę ukazują się nam pozostałości po komnatach wykutych w skałach. Freski i inne malowidła które doskonale zachowane cieszą oko. Niemniej to co zachwyca to fantastyczna panorama azerskich stepów. Aż po horyzont.

Dawid Garedża

wejście

takie view

cd

Monastyr jest zamieszkany. Podobno 7 duchownych zamieszkuje te pustelnie.
Wracając zatrzymujemy się w hostelu który prowadzą młodzi Polacy. Miejsce niezwykłe. Opuszczona wioska. Były kołchoz. Niewiarygodne.

w drodze na grzbiet

cd, marta, wife, waldek

abgul gamp

azerska panorama

freski

pozostałości po 

monastyr

hostel Oasis Club

Oasis Club spa

Oasis Club restaurant

Wracamy.
Następnego dnia ajem, wife i Marta wracamy do Polski. Bez przeszkód. Znowu wcześnie rano. Lądujemy w Warszawie. Słonecznej. Transfer po auto na parking i powrót do Zielonej Góry.
Waldek i Agnieszka zostają kilka dni dłużej. Odwiedzają jeszcze Batumi.
Dla mnie osobiście to był niezwykły czas. Czas pokory i nowych doświadczeń. Na Kazbek wrócę z pewnością. Marzy mi się jeszcze Uszba i Szchara. Jak wszystko będzie ok to i tam dotrę. Spokojnie. Ciągle się uczę.
Muzycznie jestem zaspokojony. Openerowskie koncerty Florance, Red Hotów, i zdecydowanie najlepszy mym zdaniem Sigur Ros ciągle w głowie rozbrzmiewają. Na deser byli Ironi we Wrocławiu.

opener 2016

Teraz jak już wspominałem trwają wakacje. Plany potwierdzone to wizyta kolejna moja w Tatrach. Z synem i Ninja i jego córką, a może i żoną. Wcześniej coś się wydarzy rodzinnie.

Sigur Rós - Takk/Glósóli Live in Reykjavik

polecam, i do usłyszenia.
Czus.