wtorek, 27 grudnia 2016

falszencug, wyblinka, kluczka...w drodze do....

w drodze do....

Cześć
Witam ponownie
Podobał się poprzedni wpis? Może raczej zjawiskowe zdjęcia? Skoro jeszcze emocje nie opadły to atakujemy dalej. Kontynuacja "flaszencuga, kluczki, wyblinki..." z pewnością Was nie rozczaruje. Działo się w górach na tyle dużo że materiału na kolejny wpis nie zabraknie. Poza tym kolejna porcja fantastycznych ujęć nie tylko z mojego obiektywu ale i kolegów i koleżanek.

widok z przełęczy świnickiej

Poza tym w segmencie rozmów, wyczerpujący, interesujący, z dużym ładunkiem emocji wywiad z osobą którą znam od kilku lat. Mieszkanka Wrocławia, pracownik korporacji, mama dwójki dzieci, żona, koleżanka, kulinarny ukryty talent poniekąd, słyszałem niestworzone opowieści o jej kaczce teraz gęsi, niestety nie było okazji spróbować. Skromna. Z wielkim charakterem i wielkim sercem do walki. Niedawno pokonała koleją barierę i zrobiła sobie pierwsze selfie. Marta jej na imię. Zapraszam.

Bałabym się... niepełnosprawności
Gdybym mogła wybrać miejsce do zamieszkania... południe Francji, okolice Marsylii
Film wszechczasów... „Gwiezdne Wojny” cała seria, jestem absolutnie nieobiektywna i „Pożegnanie z Afryką”
Płyta the best ever...” Nevermind” Nirvany i Rage Against The Machine „Rage Against...”
Książka, którą ostatnio kupiłem... ”Projekt: prawda” Mariusza Szczygła
Mój sportowy ideał... zachwyciły mnie polskie lekkoatletki w Rio, Marysia Andrejczyk czy Emilia Ankiewicz. Nie mam jednak sportowego ideału
A muzyczny...Jim Morrison oczywiście J i ZAZ
Muzyka, której nie znoszę...disco polo, było i będzie wbrew wszystkiemu
Najchętniej podróżuję... samochodem
Najgorsza moja cecha...upartość
Najlepsza moja cecha... ciekawość
Najważniejszy zespół w historii rocka...Nirvana
Kim byłbym gdybym inaczej wybrał... filmoznawcą albo performerem
Pierwsze pieniądze zarobiłem... sprzedawałam chleb w małej piekarni we Wro
Pierwszy koncert, na którym byłem...Hurt w IX LO we Wrocławiu, tak mi się wydaje
Najbardziej obrzydza mnie... wszelkie formy ekstremizmu
Przyszłość sportu... na pewno nie piłkarze nożni
Samochód... każdy, byle sprawny
Recepta na sukces... otwartość na zmiany
Ulubione danie... sushi, szczególnie z grillowanymi małżami św. Jakuba i pizza z szynka parmeńska i rukolą
W telewizji oglądam... Pingwiny z Madagaskaru z moimi dziećmi
Na co wydałabym ostatnie pieniądze... na bilet na koniec świata albo na dzieci
Marzenia?...za dużo ich, ale wszystko kręci się wokół szczęścia
Jak najlepiej spędzam czas?... w ruchu albo w kinie



samotny warriors

Ratrak. Ci co zimą nie siedzą przed telewizorem a aktywnie spędzają czas przykładowo szusując po stokach narciarskich napotykają często jeżdżący traktor z płozami który tworzy dywanik na polach po których później jeździmy na nartach. Taki ratrak także toruje często po świeżych opadach śniegu nową drogę. Jak już wiecie z poprzedniego wpisu mi w udziale przypadło trawersowanie podejścia pod Świnicę. Nie wiem skąd te podobieństwo ale Waldek nazwał mnie takim właśnie pojazdem. Przyjąłem to oczywiście z radością.
Byłem już koniem, mogę zostać ratrakiem.
Dobra.

zjazdy

z likwidacją stanowiska

Akcję wznawiamy w sobotni poranek. Jest lekki kac po nocnych wojażach. A przed nami teoria z tematem przewodnim wpisu czyli flaszencugiem. O pracę na dworze się nie boję gdyż jak człowiek się przewentyluje to organizm jakby zyskiwał nowej mocy. Śniadanko wersja oczywiście owsianka plus kaszka owocowa dla dzieci, herbata bez cukru w ilościach bez ograniczeń, kilka pajd chleba z wyjątkową konserwą turystyczną. Pycha. Właśnie. Wiecie że podczas takich wyjazdów udaje się wytrzymać bez kawy. I człowiek mega funkcjonuje. Zresztą jednym z elementów takiego stanu rzeczy jest cena. Kawa plus kawałek ciasta 18 zł. Masakra. Można zabrać zawsze ze sobą jednorazówki z serii 6 w jednym, czyli kawa, mleko, woda, cukier, pewnie trociny i coś od szefa linii.

ninja i ajem

Można żyć bez. Dobra. Na zajęciach teoretycznych nie błyszczałem. Umówmy się. Wszystko docierało do mnie z lekkim opóźnieniem. A wiadomości i elementów istotnych było sporo. Mój partner z dwójki ćwiczeniowej czyli Ninja był nieco bystrzejszy. Ale i tak takie cudowne połączenie powodowało że powtarzalność prawidłowa zadania przychodziła nam z dużym oporem. A jest tego sporo. Podczas wpadnięcia partnera do szczeliny na naszej głowie są: własna asekuracja, zabezpieczenie partnera, budowa stanowiska, zastosowanie flaszencuga i w ostatecznie wyciągnięcie partnera ze szczeliny. Dużo tego.

jest dobsze

Pozostała grupa tego dnia z Jackiem trawersowała Świnicę.
Pełen rynsztunek i w drogę. Udaliśmy się w kierunku Zielonego Stawu 1672 m.n.p.m. Znajduje się on kotle lodowcowym poniżej Skrajnej Turni.  Zimowa aura pozwala na pokonanie w/w stawu w poprzek. Znajdujemy się kilkanaście metrów nad stawem. I w tym właśnie miejscu będziemy trenować tym razem już w praktyce to czego uczyliśmy się na porannych zajęciach w schronisku.
Dobieramy się w dwie trójki. Przepraszam jest jedna trójka czyli Iga, Nicolas i Konrad i moja czwórka czyli ninja, Adam ,Marcin i ajem. Na początku buchtowanie. Wyznaczenie ról. Mi przypadło w udziale prowadzenie zatem idę pierwszy. Na początek imitacja upadku na polu śnieżnym. Wyobraźcie sobie że ja muszę biec jak najszybciej do momentu aż mnie nie wyhamuje lina która spowoduje upadek. Koledzy w tym czasie muszą wyhamować czekanem upadek. Proste. Bułka z masłem. Później nauka budowania stanowisk asekuracyjnych z każdego elementu który może nam się przydać. Zatem czekan, łopata, plecak, kije można wykorzystać. Jest trochę roboty przy tym ale i frajdy przy okazji. Od tego jak będzie to stabilne zależy życie kolegi, koleżanki którzy mogą znajdować się w szczelinie.
I czas na deser. Krem de la krem sobotnich zajęć.

spadliśmy i czekamy na ratunek

za mną Konrad

wiszę na takiej linie

a pode mną pustka

buchtowanie

warriors brzydki jak...

Czas na skok w przepaść. Dosłownie. Kolejnym elementem szkolenia była imitacja upadku prowadzącego w szczelinę czyli w przypadku Tatr przy braku szczelin lodowcowych wykorzystaliśmy naturalne elementy górskie takie jak urwiska zakończone przepaścią. Moim zadaniem było usiąść na krawędzi takiego urwiska i skok w przepaść. Moi koledzy musieli wyhamować upadek. Jest to dość dziwne uczucie. Normalnie idąc po lodowcu zakładamy że do takiej szczeliny możemy wskoczyć. W takiej sytuacji mogliśmy tylko zakładać że jak już skoczę to koledzy wyhamują ten upadek bo w innej sytuacji pewnie albo bym się dobrze połamał a w najgorszym wypadku zabił. Taka sytuacja. I tak sobie operowaliśmy na zmianę. To skakał Ninja, innym razem Marcin, później Adam. Powtarzalność operacji nie bez znaczenia. Wysoki skok adrenaliny. Spora dawka emocji. Pogoda na życzenie piękna. Lekki mróz. Bezwietrznie. Na niebie w okolicach popołudnia pojawił się widoczny front który jak się okazało w niedzielę zmienił nieco aurę. Powrót do schroniska, kontemplacja niesamowitych widoków. Cudo. Bjutiful.

niemniej brzydki warriors

Kolacja, część teoretyczna poświęcona sprzętowi, jego doborze i pokaz slajdów z wypraw które organizuje Waldek i jego Kilimajaro.
No i nieodzowny element życia schroniskowego czyli integracja. Tym razem królowała duża butelka napoju pod nazwa pigwa plus cola. Smaczna. Rzekłbym wykwintna. Nasz francuski kolega raz kolejny nie może wyjść ze zdziwienia. Jak oni to robią. Sporo rozmów toczących się przy stole zakłóca odkurzacz pań które sprzątają schronisko. A to dopiero 21.30. Cóż, uciekamy na schody. Tam też nie wolno. Jedna z pań mieszkających po prywatnej stronie, ma coś do powiedzenia. Robi to w sposób tak brzydki że nawet tego nie próbujemy skomentować. Chociaż cisną się na usta niecenzuralne słowa. Szkoda gadać.
Namawiamy Nicolasa razem z Sawcią i Nicolasem co by z nami pobiegał po śniegu na bosaka w krótkim rękawku. Długo nie dał się prosić. Oznajmił po raz 600-tny że jesteśmy crazy i ochoczo wystartował na śnieg. Było lekko zimno w stopy. Tylko na początku. Super.

w nocy przed schroniskiem

Jakoś tego wieczoru nie mogliśmy zasnąć.
Niedziela to ostatni dzień naszego wspólnego pobytu w Tatrach. Jedna grupa wychodzi z Jackiem na lodowe wspinanie, budowę jamy śnieżnej i naukę poruszania się w rakach w terenie stromym. I to moja grupa wychodzi z Jackiem. Ekipa Sawci i kolegów w tym czasie pod okiem Waldka poznawać będą tajniki flaszencugów. Mega dobra zabawa.

ninja podczas podejścia

yeah

ninja wchodzi w ścianę

tam jest

schodzimy

Nasza grupa tym razem kieruje się na Zawrat. Szybkie podejście i pokonujemy Staw Gąsienicowy w poprzek. Szkoda że widoczność słaba. Spora mgła uniemożliwia kontemplacje widoków górskich. Niemniej w kilku żlebach w ścianie Kościelca widać wspinaczy. My podchodzimy do Zmarzłego Stawu 1788 m.n.p.m. i tam naszym oczom pokazuje się spory jęzor lodu który będzie areną naszych lodowych zmagań ze ścianą. Ja mam ogromną ochotę na tego typu wspinaczkę. Zakładamy wędkę.

gdzie ja patrzę?

jaki kierunek?

Dzielimy się na dwa podzespoły szturmowe i zaczynamy zabawę. Ci co się nie wspinają pracują ze śrubami lodowymi. Ja asekuruję jako pierwszy. W ścianę wchodzi Adam. Różnice ze wspinaczką skałkową są takie że tu podczas asekuracji lina musi być non stop na bloku. Ja wchodzę jako drugi. Od pierwszych trochę niepewnych ruchów wiem że to moja energia.
jestem

mocno jest

zjazdy

Mocna praca czekanami z jednoczesnym prawidłowym ruchem raków które staram się w lodową skałę i powoli do góry. Przychodzi kolej na Ninja. Obserwuję jego zmagania nieco z boku. Dobrze to wygląda. Później przychodzi czas na zabawę ze śrubami lodowymi i poznajemy metodę Abłakowa. To nic innego jak połączenie dwóch otworów jednym sznurkiem i stworzenie stanowiska asekuracyjnego. Prosta metoda.

metoda abłakowa

uczymy się

Zaraz po tym udajemy się na strome podejście i tam uczymy się prawidłowego podchodzenia i schodzenia z pionowej skały w rakach. A nie jest to prosta sprawa. Wymaga odpowiedniego wyczucia lodu i jednoczesnej koordynacji z czekanem. Niemniej jest mega. Spora dawka adrenaliny i uśmiechu.

dom kopiemy

Na deser jama śnieżna. Znajdujemy w żlebie duży fragment ćwiczebny. Na początku sondą określamy wysokość i grubość pokrywy śnieżnej. W naszym przypadku to prawie 2 m. Zabieramy się za kopanie. Praca wre. W ruch poszły łopaty. Taka jama śnieżna może nam uratować życie zatem musi być wykonana solidnie. Osoby z klaustrofobią mogą mieć duży problem. W moim przypadku jak jest sądzicie? Mega happy jestem. To zupełnie coś nowego. I niebawem do tego wrócimy.

jestem w środku

i nawet mogę się obrócić

Mgła coraz mocnej opada. Widoczność spada. Schodzimy w kierunku schroniska w szampańskich nastrojach. Cieszymy się że to już koniec? Nie, absolutnie. To radość z bycia razem tu i teraz. W tak cudownych okolicznościach przyrody. Tatry są piękne a dla mnie osobiście zima to nowy rozdział w mej edukacji wysokogórskiej. On się właśnie rozpoczął.

ninja, nicolas i ajem

Kończąc chciałbym jeszcze raz podziękować Waldkowi i jego ekipie z Kilimanjaro. Są godni polecenia. Fachowość, profesjonalizm, zero niańczenia. I przy tym spora dawka humoru. Tak trzymać.
A moim współtowarzyszą wielkie ukłony. Za cierpliwość i determinację. Za podniesienie poziomu humoru do niewyobrażalnego poziomu. Za współdziałanie i odpowiedzialność. Szacun dziewczyny i chłopaki.
Do zobaczenia na kolejnej górskiej wyrypie.

fenkju very maczing

czwartek, 22 grudnia 2016

Flaszencug, kluczka, wyblinka....

na dobrym kursie

Cześć
Tytuł mojego wpisu ciekawym Wam się wydaje. Nieprawdaż? Za nim wytłumaczę znaczenie i sens w/w słów powiem co w trawie piszczy czyli co dziś na mej blogerskiej wokandzie. Zatem w części wywiadów bohaterką będzie pewna Pani, Mama, Babcia, Teściowa o imieniu Wanda, mieszkanka pięknej okolicy niedaleko Świeradowa Zdrój, oaza spokoju i dobroduszności, niekwestionowana mistrzyni obiadów 6-daniowych, twórczyni ciastek prostych zarazem, jednocześnie smacznych do obrzydliwości, kochająca i mająca wielki dystans do siebie samej, niezrównana w bojach o byt w swych dzieci, kobieta o wielkim sercu czyli MAMUSIA. Dla niewtajemniczonych MAMUSIA to moja teściowa.
W części górskiej opowieść o kolejnym tripie, tym razem zimowym, z przyjaciółmi w ukochanych Tatrach.
Będzie też trochę o muzyce gdyż odkrycia wielkiego dokonałem dzięki Arturowi S. Daddy's Cash to cudo się nazywa.
Ale po kolei.
Wywiad na początku. Muszę się Wam przyznać że mój kontakt z teściową jest nietypowy. Rzadko zdarza się mamusia która nie komentuje, nie wchodzi z butami do małżeństwa swej córki, jest bezstronna, ma poczucie humoru, próbuje czasem się odgryźć, ugotuje to co sobie zięć zażyczy, poza tym wysłucha doradzi, pogłaszcze. Czasem stwierdzam że jest za dobra dla innych. Jej oto spojrzenie na życie. Zapraszam.

Bałabym się... chorób wszelakich,
Gdybym mogła wybrać miejsce do zamieszkania... bliżej moich dzieci,
Film wszechczasów... Titanic,
Płyta the best ever... któraś płyta Czerwonych Gitar,
Książka, którą ostatnio kupiłam... ostatnio nie kupuję tylko pożyczam, posiadam zacną bibliotekę, książka the best ever; Ania z Zielonego Wzgórza,
Mój sportowy ideał...  mój zięćJ
A muzyczny... Irena Santor,
Muzyka, której nie znoszę... Heavy Metal,
Najchętniej podróżuję... samochodem, z mym zięciem,
Najgorsza moja cecha... upór,
Najlepsza moja cecha... bezstronność,
Najważniejszy zespół w historii rocka... Czerwono-Czarni,
Kim byłabym gdybym inaczej wybrała... nauczycielem,
Pierwsze pieniądze zarobiłam... przy remanencie,
Pierwszy koncert, na którym byłam...Czerwone Gitary, Sopot,
Najbardziej obrzydza mnie... obóz rządzący,
Przyszłość sportu... mój wnuk Szymek,
Samochód... nie posiadam,
Recepta na sukces... upór,
Ulubione danie... knedle, własnej roboty,
W telewizji oglądam... najczęściej odprężające mnie seriale,
Na co wydałabym ostatnie pieniądze... na dzieci,
Marzenia?...spłacić wszystkie długi,

Jak najlepiej spędzam czas?... w kuchni,

Krótko, bez nadmiernego rozwijania tematu z lekkim uślizgiem w kierunku zięcia. Męskie ego zostało połechtane. Mamusia zadowolona, to jej pierwszy wywiad w życiu. Życzymy kolejnych przykładowo w "Działkowcu",  Telewizji Śniadaniowej, Wanda łamie przepisy itd.

Flaszencug - system stosowany gdy ofiara poruszająca się po lodowcu nie jest w stanie pomóc ratującemu. Wyobraźcie sobie sytuację że poruszacie się po lodowcu związani liną w zespole trójkowym i jeden z Was wpada w szczelinę. Należy wówczas założyć stanowisko które jednocześnie zabezpieczy Was jako ratujących i jednocześnie pozwoli ofierze aby wydostać ją z czeluści lodowca. To flaszencug szwajacarski. Wymaga od nas szybkości i posiadania kilku rolek dzięki którym wybieranie liny z ofiarą będzie możliwe. Tyle tytułem wstępu.

poruszanie się w rakach

iga na podjściu

prawie komplet

żleb pod szczytem

no comments

toruję drogę

szukam miejsc bezpiecznych

Tego i innych rzeczy uczyłem się wraz z przyjaciółmi podczas zimowego kursu wysokogórskiego organizowanego przez Szkołę Wspinania Kilimanjaro Waldka Niemca podczas ostatnich kilku dni w naszych pięknych, zimowych Tatrach.


Organizacją samego kursu zajęła się Ewelina zwana Dudzią, jedna z bohaterek naszej wspólnej wyprawy na Kaukaz. Pozostali kursanci to: Isabel, Iza teraz już mężatka Wezgraj, jej mąż Kuba, chłopak Eweliny Bartek, Paulina Sawcia Sawka, Jaca Kozioł, Ninja no i ja. Miejscem stacjonarnym kursu było schronisko Murowaniec. Sam proces organizacyjny przebiegł bardzo szybko i sprawnie. Padło tylko jedno pytanie, kto jedzie i czy termin pasuje? Jak się okazało grupa stanęła na wysokości zadania i w środowy wieczór stawiliśmy się w Zakopanem. Jeden nocleg, krótka powitalna noc, przepak bagażu i o 6 rano w czwartek wyszliśmy w kierunku Kuźnic a dalej niebieskim szlakiem do Murowańca.

Kuźnice wczesnym rankiem

na rozstaju

Tempo dość żwawe. Otoczenie zamglone, widoczność taka sobie. Nie wiało na szczęście. Kilka krótkich postojów na podejściu i wczesnym rankiem meldujemy się w schronisku. Śniadanie, meldunek i czas zacząć zajęcia. Początek to oficjalne przywitanie kursantów. Skład całego kursu uzupełnili jeszcze; Iga stażystka, Konrad, Nicola, student, Francuz z ogromnym poczuciem humoru, Adam i Marcin. Instruktorzy to Waldek, główny szef, Jacek i Piotrek.

waldek siedzący i piotrek

Wszyscy panowie to instruktorzy PZA. (PZA czyli Polski Związek Alpinizmu). Wstęp i rozdanie niezbędnego sprzętu. Każdy kursant otrzymał detektor lawinowy, łopatę do kopania między innymi jamy śnieżnej, i sondę lawinową oraz szpej w postaci taśm asekuracyjnych, tasiemek, karabinków, ekspresów i kubka do asekuracji. Niezbędne było posiadanie kasku, czekana, raków i uprzęży. I to wszystko plus liny było codziennym wyposażeniem naszych plecaków plus kurtki, rękawice i herbata zbawienna.

sonda lawinowa

łopata

detektor lawinowy zwany pipsem

szpeju trochę

detektor innej firmy

Pierwszy dzień poświęcony był na naukę wyhamowywania z pomocą czekana i obsługę detektorów lawinowych zwanych popularnie "pipsami" wraz z szybką diagnozą zagrożeń lawinowych, kończąc na szybkim rozkładaniu sond lawinowych. To wszystko kończyło się imitacją poszukiwań zaginionego pod lawiniskiem. Lataliśmy po polu śniegowym szukając sygnału.

nauka 

po hamowaniu podejście

Fajna zabawa wymagająca dużej sprawności ruchowej i dobrej synergii z innymi poszukującymi. Obyśmy nie musieli nikogo nigdy wyciągać. W warunkach szkoleniowych wychodziło wszystko. Nauka hamowania z wykorzystaniem czekana i z założonymi rakami też do łatwych nie należy. Wymaga to od nas skupienia i szybkości działania. Jedna podstawowa zasada: masz założone raki na podejściu, musisz mieć czekan w ręku, w innym przypadku hamowanie samymi rakami skończy się połamaniem dolnych kończyn. Był mega fun. Te zadania wykonywaliśmy już podzieleni na dwie grupy. Pierwsza pod dowództwem Waldka to Iga, Marcin, Adam, Nicola, Ninja i ja.Druga to Sawcia, Dudzia, Isabel, Bartek, Kuba i Jaca Kozioł pod przewodnictwem Jacka. Cały dzień pierwszy upłynął na przyzwyczajaniu organizmu do minusowych temperatur które towarzyszyły nam do końca kursu. Ale uwierzcie mi nie ma nic piękniejszego niż to uczucie wychłodzenia na twarzy, lekko popękane usta, ogorzałe policzki. Świeżość. Kontemplacja. I powrót do schroniska który nastąpił jak już zmierzchało. Suszenie rzeczy. Obiadokolacja, szybkie piwko na regenerację. I czas na teoretyczne zajęcia. Pokaz węzłów. Wyblinki, półwyblinki, kluczki, motyle alpejskie i inne. Sporo zabawy.

Sawcia jako model

iga prezentuje buchtowanie

Kolejny mega fun. Tym bardziej że dla jednych to nowość dla innych powtórzenie tego już co umiemy. A wieczorem? Co można robić wieczorem w schronisku. Integrować się przykładowo. Przy stole poznawaliśmy siebie racząc się wiśniówką, czy też innymi napojami. Robiło się wesoło ale też i zarazem późno. Poprzednia noc nieprzespana też nie pomagała w regeneracji. Z czerwonymi policzkami, uśmiechnięci kładziemy się spać. 

widok sprzed schroniska

trip

widok powala

liliowe przed nami

Kolejny dzień zapowiadał się ekscytująco. Przed nami długie podejście na Przełęcz Liliowe 1952 m.n.p.m., a później kierunek Świnica 2301 m.n.p.m., taternickim podejściem w pięknej, bezchmurnej aurze. Słońce rozgrzewało z minutę na minutę. Widoki przecudne. Idealna bezwietrzna pogoda. 

kasprowy wierch

waldek

tam też będziemy jak się okaże później

w dole schronisko

Nic tylko się wspinać. Tempo narzucone przez Waldka nie za szybkie. Minąwszy kosodrzewiny zakładamy raki. I tak jak w warunkach schroniskowych raki z butami przylegały idealnie tak w warunkach polowych czas na założenie sprzętu nieco się wydłużył.

raki na nogach

Część z nas pierwszy raz zakładała je na buty. Moje już kilkukrotnie testowane. Kaukaz, Tatry, Karkonosze. Ninja toruje trawers w żlebie. Idzie pierwszy. Dość szybko osiągamy przełęcz. Musicie uwierzyć że zdjęcia które widzicie to realny świat tamtych chwil. Cudo. Wszystko na wyciągnięcie. Krywań wydawał się tak blisko. Hruby także. Diablak tak dobrze widoczny jak rzadko kiedy. Piękno. Forma egzystencji niczym nieskalana. Radość na twarzach pomimo mrozu. Zachwyt. To się nigdy nie skończy.

seria no comments...

yhmyhmyhm

łaułau

fuck

cudo

ja pierd....

jest dobsze

Krótka przerwa i po podejściu na Przełęcz Świnicką 2051 m.n.p.m., zakładamy uprzęże i wyciągamy czekany. Rozpoczynamy żmudny trawers w śniegu niekiedy po pupę szczytu. Tym razem jesteśmy już związani liną, lotna asekuracja, buchtowanie, nauka podchodzenia w trójkach żlebami, wśród skałek wykorzystując przeloty. Piękna pogoda ciągle nam towarzyszy. Szczyt coraz bliżej. Przed nami na Kościelcu widzimy kilka postaci. I jesteśmy. Ninja pierwszy raz na Świnicy i to na dodatek zimą. Nicola na szczycie rozpościera flagę Bretanii skąd pochodzi. Robi się zjawiskowo. Niby nieduży szczyt. Ale każdy ma swój Everest. Adrenalina buzuje. Endorfiny chcąc opuścić nasze ciała.

łajza vel ratrak

widok na zachodnie

i panorama

zestaw niezbędny

ninja

za mną Marcin

tu będziemy podchodzić

widok ze Świnicy

Bosko. Zdjęcia. Herbata. Lina do plecaka i szybkie zejście na przełęcz. Tam kolejne zadanie.
Samo zejście w głębokim śniegu to także wyzwanie i kolejna nauka. Jest szybko. Jest bosko.
Stajemy na przełęczy. Jest słońce. Panorama jakby się ni zmienia. Ośnieżone szczyty. Te kilka lat spędzonych w Tatrach pozwala na nazywanie szczytów przed nami praktycznie bez błędu. Topografia terenu zwłaszcza w górach ma niebagatelne znaczenie.
szczyt jest nasz

no właśnie

Zjazd żlebem stromym z wykorzystaniem tzw. grzybka śniegowego.

element rysunku technicznego

tak to ma wyglądać

zakotwiczenie

To nasz kolejny cel. Szybki kurs teorii i czekany plus ręce w ruch. Wykopujemy rynnę w kształcie bardziej wielkiej kropli i zakładamy stanowisko zjazdowe. Ja schodzę ostatni. Moim zadaniem będzie likwidacja stanowiska. Polega ona na tym że stojąc na dole muszę bardzo mocno i energicznie ściągnąć na siebie dwa zakotwiczone czekany połączone taśmami i oczywiście linę. Wszyscy schodzą bez najmniejszych problemów. Jest zajebiście. Full full pussy. Schodzę i ja. W tym czasie moi koledzy pozbywają się uprzęży i raków. Ja likwiduję stanowisko. Mocna praca rąk i po chwilowym niepokoju związanym z zaklinowaniem się czekanów lina puszcza. Ja robię fikołka. Lecę na brzuchu. Żleb stromy. Jakimś cudem ustałem. Zwijam linę i jadę na dół na tyłku za pozostałą ekipą. Wyhamowywanie czekanem. Jest prędkość. Jest cudownie. Staję obok Ninja i z rozkoszą wymieniamy uwagi dotyczące zjazdu. Poruszamy się w kierunku Zielonego Stawu. W okolicach Karbu 1853 m.n.p.m. widzimy dwie postacie. Wracają wspomnienia sprzed kilku lat.

ninja rozpoczyna zjazd

jest fun

Trawersowaliśmy wówczas Karb w głębokim świeżym śniegu. Bez sprzętu. Wariactwo. 
Dochodzimy do grupy. Wracamy robiąc wyjątkowe zdjęcia wyjątkowych osób w wyjątkowych okolicznościach przyrody. Tatry. Słońce oświetla kopułę szczytową Kościelca. Na tle granitowo-czarnych, pokrytych śniegiem szczytów ten jest wyjątkowy. Wracając w miejscu gdzie zaraz za schroniskiem rozchodzą się szlaki na Zawrat i na Kasprowy spotykamy grupę Jacka. Oni w tym dniu zaliczyli wspi lodowy, jamę śnieżną i to co istotne podczas poruszania się po lodowcu czyli naukę chodzenia i schodzenia w rakach w lodzie.

kościelec

przed Beskidem

Oni też są uśmiechnięci. Pogoda jest naszym sprzymierzeńcem.
W schronisku ciąg dalszy integracji. Bartek wyciąga wyjątkową śliwowicę. Z wypiekami na twarzy wymieniamy uwagi, sugestie. Wesoło już jest. Wesoło będzie do końca wyjazdu. Poznajemy grupę wspinaczy z Pomorza. Wieczór ten chyba się nie skończy. Nicola twierdzi że jesteśmy crazy man. Ciekawe dlaczego? 

with Sawcia i Jaca Kozioł

Pogodny ten francuz. Na zajęciach z teorii wcielam się w rolę tłumacza. Nicola siedzi obok mnie i próbuję tłumaczyć mu zasady panujące w sytuacji zagrożenia na lodowcu jakim jest wpadnięcie jednego z partnerów do szczeliny i próby jego wyciągnięcia. Brakuje słówek. Pomagają inni. Ninja wtulony w Konrada. Za dużo świeżego powietrza. 
Kończymy dzień w radosnych nastrojach.

polecam!!!

Dadd'ys Cash.


To absolutnie wyjątkowy i ciekawy zespół który powstał w Zakopanem. Grają blues, soul z elementami jazzu. Brzmią fantastycznie. Jedna z płyt nagrana z Johnym Lee Hookerem. W dorobku w sumie trzy albumy. Są wyjątkowe. Tak jak wspomnienia tatrzańskie. 
Kończę część pierwszą.

to także

Uciekam do wyjątkowej lektury. Nanga Parbat autorstwa Piotrka Tomzy i Dominika Szczepańskiego.
Polecam.
Kończę cześć pierwszą. Już teraz polecam Waldka i ekipę jako super team szkoleniowy. Kilimajaro. Tak czymać.
Zapomniałem dodać że otrzymałem ksywę - RATRAK. Więcej szczegółów w części drugiej.
Dziękuję Wam wszystkim uczestnikom za to że w tak doborowym towarzystwie można było kontemplować to co najcudowniejsze w górach.
Ukłony.