sobota, 29 maja 2021

Łopień, pejzaże i refleksje

Tatry o wschodzie słońca


Buongiorno.

Ciao amici.

Z wielką przyjemnością witam Was ponownie. Saluti.

Poprzednie blogowe wejście „Mogelica, beskidzka noc pod gołą chmurką” zamknęliśmy wejściem na w/w szczyt i nocą przed przy blasku gwiazd. 


poranek na Mogielicy

colazione w pięknych okolicznościach 


Otóż po ogarnięciu noclegu, czyli rozłożeniu plandeki, napompowaniu materacy i innych, delikatnej kolacji przyszedł czas na odpoczynek. Ten dzień zaczął się bardzo wcześnie a był dniem bardzo intensywnym, za nami prawie 30 km beskidzkiej tułaczki, należał nam się odpoczynek. Outdorowiec w hamaku, my na matach, leżąc podziwialiśmy satelity no i gwiazdy. Próbowaliśmy nawiązywać jakieś dialogi ale około 22 góra zastygła a my na niej. Nie było słychać nic innego jak delikatne pomrukiwania kolegów i ciszę. Ta wszechogarniająca cisza obudziła mnie o 2. Odezwała się sowa. Jej pohukiwania słyszałem raz z lewej raz z prawej strony. Delikatny wiatr. Spałem od zawietrznej i miałem nie odparte wrażenie że poza sową ktoś na nas jeszcze patrzy. Jak przecudnie i przedziwnie wygląda świat na górze. Bez tego harmidru dnia codziennego. Krzyków. Sygnałów. Hałasu. Cisza. Może już nie absolutna ale dziwna. Sądzę że dla nas którzy z taką ciszą mają do czynienia od czasu do czasu to coś niesamowitego. Ja muszę się przyznać do tego że miałem wrażenie że ktoś niewidoczny próbuje mnie dotknąć. Jakieś takie metafizyczne skojarzenia. I odczucia. Około 3 zasypiam ponownie. Budzą mnie ptaki i ich normalne rozmowy. Okazało się że dużo wcześniej wstali Miś i Ręka którzy podziwiali wschód słońca. Powoli, nieśpiesznie, podnosiliśmy głowy. Okazało się że nawet outdorowiec nie wypadł z hamaka.

Ręka rozpoczął poranny rytuał kawowy. Delikatne śniadanie. Owsianka. Pasztet z marchewki. I kompletny zachwyt nad naszą sytuacją. Nie tylko nas samych. Żyjemy w takich czasach że na tzw. Live można wysłać w świat krótką relację z naszego położenia wzbudzając u pozostałych, niemogących uczestniczyć w takim święcie, i delikatny podziw i chyba delikatny wkurw… Uśmiech.

Była relacja w języku włoskim, naturalnie, oggi, boungiorno itd.

I przyszedł czas na kolejny rest. Zapakowałem się w hamak. Książka w rękę. Chłopaki owinięci w śpiwory. Drzemka. 


widoki z wieży na Mogielicy



Pojawiają się pierwsze istoty na szczycie. Wstajemy i my. Pakowanie. Przed zejściem jeszcze chwila na zdjęcia. Muszę się przyznać bez bicia, zachowaliśmy się jak prawdziwe Janusze. Pomimo zakazu wejścia na wieżę widokową, a takowa znajduje się na Mogielicy, oczywiście weszliśmy. Perspektywa zrobienia cudownych view zwyciężyła. Scusa.


inna perspektywa 

widok z Mogielicy


Faktycznie widok z wieży zachwycający. Panorama Tatr w oddali, Gorce, Beskidy. Wszystko na wyciągnięcie dłoni. 

Schodzimy żółtym szlakiem w dół. Zejście upierdliwe. Chyba nawet bardziej niż podejście. Trafiamy na przepiękną polankę. Jak w wielu miejscach w tym paśmie, ta polanka też zapisała się w historii tego regionu. Partyzantka, Niemcy. Kolejne ciekawe miejsce. Zachwycający widok dodam też. Przed nami dzisiejszego dnia podejście na Łopień 961mn.p.m.

Od rana towarzyszy nam fantastyczna pogoda. W promieniach słonecznych schodzimy do wioski. Idąc w dół doliny, szukamy odbicia szlaku ponownie do lasu. Refleksja która nam się wszystkim nasunęła podczas pokonywania kolejnych metrów asfaltowej drogi jest taka. Tutaj nawet chodzenie po asfalcie jest fajne ze względu na otaczające nas widoki. 

Kontemplujemy, Miś nawiązał w międzyczasie dialog z lokalesem. Starszej daty góral zdziwiony był faktem, że na górze nie zjadł nas żaden wilk. A grasuje ich po okolicy cała masa. Ostatnio nawet krowę gospodarzowi porwały. Nas nie zjadły. 


szlak papieski

fiori


Pojawia się odbicie do lasu. Klony, buki. I ponownie pod górę. Narazie spokojnie ale jak to w Beskidach, spodziewać się należy ostrych podejść. Jak się później okaże wisienka na torcie w postaci klasycznego, upierdliwego podejścia na Łopień dopiero przed nami. 

Na przesmyku między jednym lasem a drugim pojawiają się kolejne, niesamowite widoki, z Tymbarkiem w tle. W leśnej chatce kolejny postój. Kiełbasa myśliwska z kalafiora króluje niepodzielnie na drewnianych stołach. Posileni wchodzimy na właściwy, kulminacyjny szlak prowadzący na Łopień.

Droga się unosi, wije, czasem widać każdy kolejny zakręt, innym razem nie. Kultowe by rzec, prawdziwie beskidzkie, paskudne podejście. Pot się leje. Końca nie widać. Prawdziwa upierdliwość. No cóż. Klasyk.

Dochodzimy do bacówki. Odpoczynek. Widok z 800 metrów kolejny raz zachwycający. 

Woda znika z bukłaków w szybkim tempie. Przed nami ostatnie fragmenty podejścia. Później droga się nieco wypłaszcza. Przed nami ostatnie odcinki podejścia, mijając kolejne Łopienie, zaczynamy schodzić w kierunku przełęczy Rydza - Śmigłego. Zataczając niezłe koło, wychodząc poprzedniego dnia z przełęczy zaraz przed zachodem słońca, pojawiamy się szczęśliwi, zadowoleni, ale i zmęczeni przy samochodzie. Tym razem około 19 km w nogach. 


w poszukiwaniu żółtego szlaku

biwak pod centrum handlowym


Przepak. Zjeżdżamy z przełęczy. Docelowy kierunek to schronisko Trzy Korony w Pieninach. Po drodze zatrzymujemy się w świetnie wyposażonym, lokalnym marketem. Pora późno lunchowa, do kosza wpadają ogórki, dużo białego sera, świeża wędlina z marchewki naturalnie. Na zapleczu sklepu zgrabnie organizujemy biwak. Cudo. Polecam złoty napój 0% o smaku cherry. Woow.

Pakujemy cztery litery do auta i jedziemy do schroniska. 


w drodze na Łopień

widok na Tymbark


Po niecałej godzinie docieramy na miejsce. Burżuje z nas. Podjeżdżamy pod samo schronisko. Co za wygoda. Ręka ogarnia pokój. 5-cio osobowy apartament. Luksus. Łazienka w pokoju. Każdy nas oczyszcza swe ciało pod prysznicem. Wychodząc z łazienki dowiaduję się że tego dnia idziemy jeszcze w góry. No cóż, nogi zmęczone ale jestem gotowy. Ale dziwnie wyglądają koledzy którzy pozbawieni garderoby, w samych majtkach, uśmiechnięci wylegują się na łóżkach. To idziemy w te góry. Żarcik. Dałem się podpuścić. Śmiech.

Schodzimy w doskonałych nastrojach do bufetu. Lokalne przysmaki wędrują na stołach stworzonych z flisackich łodzi. Przecie to flisackie zagłębie spływów. 

Dunajec i jego walory turystyczne są tutaj maksymalnie wykorzystywany.

Nie było mi dane, ale z pewnością tu zawitam ponownie.

Do obiadu szef kuchni poleca wiśniówkę. Smakuje wybornie. Miś poznaje młodzież. Przysiadamy się. Bardzo ciekawe osoby. Sporo podróżujące. 

Jeden z nich ma za sobą ciekawą podróż z Polski przez Iran, Uzbekistan aż do Chin. Opowieść na książkę. Z pewnością temat na bloga.


Łopień


Jego kolega bardzo nam poleca Kazachstan via Węgry. Świetnie poznać młode osoby z pasją.

Zaczynamy drugą wiśniówkę. O już koniec?

Zostaje żółty trunek. Robi się chłodno. Wracamy do apartamentu.

Czas na rozrywkę umysłową. Zaczynamy misiową grę, ciekawą ale wymagającą od gracz dużego skupienia i zaangażowania a przy stole uotdorowiec w pozycji poziomej, Miś starający się jak może nie zasypiać. Zmieniamy grę. Wjeżdża doskonale znana Wam gra pt. 6 zabiera. Każda kolejka rozbudza nasze emocje. Może poza outdorowce, którego wysyłamy do sekcji gimnastycznej. MIś jeszcze walczy. My także dzielnie. Gra jest świetna. Ale i nam oczko powoli opada. Około 22 zasypiamy. Kolejny fascynujący dzień.

Bogaty w pejzaże. Kompletny reset. 


gulaszowa z baraniną


Czytajcie, podziwiajcie, szukajcie inspiracji. „Łopień, pejzaże i refleksje”. 

Niebawem wracam.

Buonagiornata.

niedziela, 23 maja 2021

Mogielica, beskidzka noc pod gołą chmurką

Beskid Wyspowy
podejście na Mogielice


Buongiorno.

Ciao amici.

Ależ dawno nic nie napisałem. Jak mnie dawno z Wami nie było. Pandemia delikatnie wyhamowała. W międzyczasie zakończyłem zimowy sezon w Jakuszycach który trwał bardzo długo, był bardzo owocny i pracowity. Mnóstwo śniegu. Fantastyczne warunki do szkolenia i biegani trwały bez mała do końca kwietnia. Przełom marca i kwietnia przyniósł też dla mnie dużą, przykrą zmianę. Po 14 latach współpracy moja korporacja postanowiła się ze mną pożegnać. I nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego gdyby i nie okoliczności i styl wypowiedzenia a raczej jego brak. Mój już wieloletni przełożony stanął na wysokości zadania i wykazał się absolutnym mistrzostwem w nieudacznictwie i nieprofesjonalizmie, oraz w kompletnym braku jakiejkolwiek konsekwencji. Życiowa oferma. Emocjonalne dno. Rynsztok i silos. Tak zapamiętam minione lata współpracy z tym człowiekiem. Żenada. 

Rozgoryczenie już trochę mija. Wydawało mi się że można przejść do takich wydarzeń dość elastycznie i łagodnie. Ale się pomyliłem. Było mi najnormalniej w świecie przykro, że w taki sposób się to wydarzyło. Wiara w ludzi delikatnie została zachwiana. 

Otoczenie wspierającej familii i koleżanek i kolegów bezcenne. Grazie.

Dobra, koniec żali. 


żółtym szlakiem na Wielki Kamień

mijamy zabudowania Pcimia


Wracamy do życia. Wracamy w góry. Ze względu na ograniczenia pandemiczne nie doszedł do skutku dwukrotnie wyjazd w Tatry na ski tury. Ale zebraliśmy w sobie duże chęci i przełożyliśmy je na wyjazd w nowe, niespenetrowane przez nas górskie pasma. Wybór tym razem padł na Beskid Wyspowy, Pieniny i Beskid Makowski. Zanim przejdę do opisu samych tras pora przedstawić jak zawsze mych kompanów niedoli. Skład praktycznie niezmienny. Ale podczas tego wyjazdu pojawił się nowy, świeży narybek w postaci mego sąsiada zwanego outdorowcem. Tak, tak to ten sam znany wam outdorowiec, którego poznaliście już pewnie z mych wakacyjnych, rodzinnych opisów. No i ja.


Wielki Kamień

caffee fatto Ręka

uroki Beskidu


Wybierając się tym razem w góry postanowiliśmy ponownie spenetrować nieznane nam jeszcze polskie pasma górskie. W myśl zasady która również się sprawdziła czyli trzy pasma w trzy dni wybór padł na Beskid Wyspowy, Beskid Makowski i Pieniny. Największą atrakcją tegoż wyjazdu miał być nocleg pod namiotem na Mogielicy czyli najwyższym szczycie Beskidu Wyspowego. Teraz tylko pozostało nam zgrać terminy i dopasować pogodę i można wyruszać w nieznane. Przed wyjazdem rzut oka na mapę turystyczną i zaplanowanie tras przejścia. Ustaliliśmy że pierwszego dnia zatrzymamy się w Pcimiu, tak tym Pcimiu od tego Obajtka. Udamy się w nieznane, kolejne pasmo Beskidów odkryje przed nami swe podwoje. 


Sucha Przełęcz

kolejny bajkowy wzrok na Beskid

beskidzkie krajobrazy


Zbiórka o 4 nad ranem. Szybkie pakowanie i jedziemy. Droga do Pcimia mija nam bardzo szybko. Parkujemy na dużym parkingu koło Centrum Handlowego. Słońce już przyjemnie ukwieca ten świeżo rozpoczęty dzień. A zapowiedzi pogodowe na ten wyjazd mamy wyjątkowe dobre. Jak się później okaże pogoda dopisywała nam przez pełne 3 dni a dwa z nich to powiem szczerze, słońce wytopiło z nas każdy gram smalcu. 

Szybki przepak, uzupełnienie zasobów wody która okaże się w takie słońce zbawienna. Trasówka zaplanowana na około 23-26 km. Idziemy. 

Mijamy pola, łąki, zabudowania. Idziemy żółtym szlakiem. Wchodzimy do lasu. Jak to w Beskidzie. Początek podejścia ostro pod górę. W samym lesie sytuacja się nieco wypłaszcza. Osiągamy dość szybko Krzywicką Górę, 584 m.n.p.m., odchodzimy trochę w bok aby zobaczyć Wielki Kamień 571 m.n.p.m. Tu rozbijamy pierwszy biwak. Jesteśmy sami w lesie. Ręka serwuje pyszną kawę. Prawdziwy relaks. Sam kamień jest faktycznie wielki. Odpoczywamy. Czas na krótki posiłek też znajdujemy. Wracamy na szlak. Bukowe lasy dopiero się zazieleniają. Dochodzimy do rozbicia szlaków przy Działce 600 m.n.p.m. Odbijamy na zielony szlak w kierunku Poręby. Piękne tereny do jazdy na rowerze. Krajobraz magiczny. I nie ma ludzi. Na samym szlaku mija nas jedna cyklistka. W Porębie w jednym ze sklepów posilamy się złotym oczywiście bezalkoholowym napojem. Kolejne podejście przed nami. Mocne. Długie. Słońce praży. Pot się leje. Ponownie osiągamy wysoki stan entuzjastycznego uniesienia. Mijamy Kamiennik Północny i Południowy, odpowiednio 785 i 827 m.n.p.m. Przed nami zejście do Suchej Polany.


widok z drogi na Lubomir

ten sam tylko z innego ujęcia

Lubomir

po lewej Ręka, w tle Obserwatorium Astronomiczne


To miejsce, jak wiele innych w tych górach mocno związane z minioną wojną i partyzantką. Ręka sugeruje odbicie z głównego szlaku i dotarcie na Lubomir, jeden ze szczytów Beskidu Makowskiego. Inna opcja to kierunek bezpośrednio do schroniska na Kudłaczach. Razem z Ręką obieramy kierunek Lubomir, chłopaki po krótkim odpoczynku wędrują do schroniska, tam się ponownie spotkamy. Podejście z przełęczy jak to w Beskidach ostro wspina się do góry, otaczający na bukowy las tworzy niesamowitą przestrzeń. Przelatujące owady, śpiew i terkot ptaków. To nam towarzyszy podczas podejścia. Praktycznie nie ma ludzi. Pojedyncze osoby mijane z uśmiechem na ustach. Lubomir to jeden ze szczytów Beskidu Wyspowego. Wznosi się na wysokość 904 m.n.p.m. Słynie z tego że na jego szczycie znajduje się Obserwatorium Astronomiczne. Robimy na nim oczywiście mnóstwo zdjęć. Zastanawiamy się również nad faktem czy Lubomir może być zaliczany do realizacji projektu Korona Gór Polskich. Po powrocie już do domu zasięgamy do internetu i otóż: „Przez autorów pomysłu Korona Gór Polski Lubomir został zaliczony do tej listy jako najwyższy szczyt Beskidu Makowskiego. Autorzy ci ustalali listę szczytów według własnych kryteriów. Nie pokrywają się one z pełną, naukową regionalizacją Polski opracowaną przez Jerzego Kondrackiego, według której Lubomir należy do Beskidu Wyspowego. Różnic takich jest więcej, tak więc listy Korony Gór Polski nie należy traktować jako listy najwyższych szczytów gór Polski, a jedynie jako listę szczytów ustalonych przez autorów tego pomysłu”. 


chill na Kudłaczach

widok z zejścia z Kudłaczy

po prawej w tle schronisko na Kudłaczach


W międzyczasie wracamy na szlak i kierujemy się czerwonym do schroniska na Kudłaczach. Pięknie położony, drewniany obiekt zachęca do pozostania w nim trochę dłużej. Zastajemy w nim a raczej przed wejściem do niego naszych kompanów podróży w towarzystwie dwóch przemiłych dziewczyn, które jak się okazuje robią projekt Małego Beskidzkiego Szlaku. 137 km górskiej wędrówki to nie lada wyczyn. Dziewczyny praktycznie finiszowały. Zamówiliśmy przepyszne pierogi i Beskidzkie Zimne Piwo. Oddaliśmy się chwili beztroski i ukojenia. Bardzo ciepły dzień, szybkie tempo przejścia spowodował że relaks w schronisku mocno się przedłużył. Przed nami zejście do Pcimia. Zaczynamy na wysokości 703 m.n.p.m. I schodzimy mocno w dół asfaltową drogą. Piękne widoki rekompensują fakt asfaltowego zejścia. Z drugiej zaś strony zachwyceni jesteśmy a szczególnie ja możliwością pokonania tego podjazdu na rowerze. Dobry asfalt, ostra wspinaczka, ekstaza. 

W pewnym momencie na skrzyżowaniu dróg nasz szlak na szczęście odbija do lasu. Zdecydowanie lepsze podłoże do wędrówek. Pokonujemy piękne, rozległe łąki. Schodzimy do granic lasu. Mijamy pierwsze zabudowania Pcimia. Jest ochota aby zamoczyć nogi w pobliskim potoku. Jednak po dotarciu na parking wybieramy dla ochłody pyszne lody z lokalnej manufaktury. 

Docieramy do auta. Przepak. Szybkie zakupy w sklepie. Uzupełnienie zasobów wody. Przed nami transfer do Jurkowa i wejście na ciężko na Mogielicę. Tam zaplanowany jest biwak. 

Pół godziny drogi i jesteśmy na przełęczy Rydza-Śmigłego. 700 m.n.p.m.

Przełęcz między Łupieniem a Mogielicą. W czasach PRL-u ze względów politycznych przełęcz zmieniła nazwę na przełęcz Chyszówki. 


typowa beskidzka zabudowa

beskidzka fotobudka

ranczo beskidzkie


Tu parkujemy i w pięknych okolicznościach przyrody delektujemy się późnym obiadem. A co w menu?

Ryba, szprot w sosie pomidorowym okraszona cebulką, prawdziwa konserwa mięsna z marchewki zwana tyrolską, chleb własnoręcznie upieczony przez outdorowca. Herbata. Żyć nie umierać. 

Kolejny, tym razem większy przepak. Musimy uwzględnić fakt że śpimy na górze, pod gołym niebem, czyli maty, karimaty, śpiwory, Miś zabiera wielką plandekę, outdorowiec wybiera opcję z hamakiem. Czołówki. Mnóstwo wody, jedzenie. Przed nami noc na górze i cały wstępny dzień wędrówki. Do samochodu zamierzamy dotrzeć dopiero późnym popołudniem. 

W drogę.


widok z Mogielicy

zachód słońca na Mogielicy


Ponownie jak to w Beskidzie, droga powoli się wspina do góry. Ci z Was którzy pamiętają nasz trip z noclegiem na Diablaku to pamiętają że z Krowiarek wejście zaczyna się delikatnie pod górę a im dalej w las tym stromiej. I tu jest podobnie. Po minięciu wielkiej polany z Fotobudką, szlak zaczyna się wspinać ostro do góry i w kulminacyjnych momentach nastromienie jest naprawdę duże. Silniki jednak dobrze pracują i pomimo że zbliża się prawie 30 km wędrówki tego dnia w bardzo dobrym stylu pokonujemy kolejne metry. Dochodzimy do wypłaszczenia zaraz przed szczytem. Piękne łąki z widokiem i na Łopień ale i na Tatry. Powoli zachodzi słońce. Jeszcze kilka kroków i jesteśmy na szczycie. Wita nas wieża i sporo fajnego miejsca do zrobienia biwaku. Wybieramy najlepsze miejsce. Outdorowiec rozkłada hamak i zadaszenie. Miś rozwija plandekę. Przygotowujemy się do nocy pod gołym niebem. 

Kolacja. Dyskusje cichną około 22. Zasypiamy.

O wrażeniach z samego noclegu i wydarzeniach kolejnego dnia w kolejnym wpisie. Życzę miłej lektury i jak to mówią Włosi: buonagiornata.

Ciao.