niedziela, 25 grudnia 2022

Sierpniowe zmagania w masywie Monte Rosa

Masyw Monte Rosa


Buona sera

Ciao amici

Jest wena, są święta, nadrabiamy blogowe zaległości. 

Z czerwca przenosimy się do sierpnia, z wcześniej opisywanego Czeskiego Raju do dobrze znanego nam masywu Monte Rosa, znajdującego się na granicy włosko-szwajcarskiej. Plany wyjazdowe jak zawsze były bardzo ambitne z królującą po włoskiej stronie granią Lyskamm. 

Trzon ekipy znany: Kuba „Ręka”, Kuba „Ninja”, Wojtek, który był z nami lata poprzedniego w Szwajcarii i naturalnie ja.


dobry trening

mnóstwo emocji



sierpniowa ekipa


Wybieramy się w długą drogę pełni entuzjazmu i ogromnych nadzieji. 

Kierunek Alagna Valsesia. Włochy.

Na miejsce docieramy przed północą i zgodnie z planem rozbijamy namioty na parkingu przed wjazdem do miasta. To było świetne posunięcie jak się później okaże. Rankiem, na spokojnie jest czas na śniadanie, jest czas na przepak i spokojne dojście do naszego Rifugio czyli schroniska, łapiąc bardzo potrzebną aklimatyzację. Oczywiście podczas spaceru na kolejkę znajdujemy chwilę aby wypić espresso doppio i cornetto con marmolade. Każda kawa w takich okolicznościach przyrody smakuje wybornie. Kupujemy bilety na kolejkę i przemieszczamy się na wysokość 2971 m.n.p.m. i stąd czyli Passo Salati wyruszamy w podróż do Capanna Gnifetti 3647 m.n.p.m. 

Spokojne, łapiąc bardzo potrzebną aklimatyzację podchodzimy z kilkoma przerwami do schroniska. Martwią mnie dwie rzeczy, ból w moim kręgosłupie w odcinku lędźwiowym i bardzo niski poziom ostatniego lodowca zaraz przed schroniskiem. Dotychczas w poprzednich latach do schroniska podchodziliśmy od czołowej strony. W tym roku okazało się że wejście do schroniska znajduje się tylko z tyłu i samo wejście możliwe jest dzięki specjalnym drewnianym platformom zbudowanym przez gospodarzy. Ocieplenie klimatu robi swoje. 


przed lodowcami

z podejścia



Popołudnie i wieczór spędzamy na dyskusjach i planach aklimatyzacyjnych na kolejny dzień. Rano meldujemy się na śniadaniu. Ustalamy porządek wpięcia w linę. Prowadzi Wojtek, w środku Kuby, i zamykający stawkę ja. 

Ten dzień potraktujemy mocno szkoleniowo. Nasze dziabki jak i my sami stajemy na szczytach: Balmenhorn 4167 m.n.p.m., szczyt oddzielony wejściem na niego wielką szczeliną, na górze charakterystyczny schron. (Podczas naszego wejścia spotkaliśmy dwójkę znajomych z Zielonej Góry którzy zdobyli w pięknym stylu Dufforspitze - największy szczyt Szwajcarii), Corno Nerro 4322m.n.p.m., wejście z jednym wyciągiem, fajny mikstowy wspin, dający dużo satysfakcji ale i podnoszący nam ciśnienie. Dalej przenieśliśmy na Ludwigshohe 4344 m.n.p.m., i na deser ze świetnym podejściem wspinaczkowym pod grań Parrotspitze 4443 m.n.p.m.


na lodowcu

większe

szczeliny 


Pierwszy dzień okazał się dniem wymagającym acz dającym nam niezły wycisk. I mnóstwo satysfakcji. Niestety ból w plecach się nasilał co mnie martwiło. Ale tłumaczyłem sobie że wieczorem poleżę i odpocznę. I Rano obudzę się jak nowo narodzony. Jeszcze jedna bardzo smutna refleksja. Zmienił się obraz lodowca w porównaniu do ostatnich latach. Szczelin jest więcej, są większe. Lodowiec niestety się zmienia. 

Kolejnym dniem miał być dzień z Lyskammem 4527 m.n.p.m. Najtrudniejsza grań w tym masywie. Towarzyszy jej obiegowa opinia „pożeracza”. Rano na śniadaniu z plecami nie było za dobrze, ból się wręcz nasilił. Niemniej ustaliliśmy z chłopakami że wyjdziemy i podejmiemy decyzję co dalej już w drodze. Wyzwania nie podjął „Ninja”. Postanowił dla własnego spokoju kontemplować widoki ze schroniskowego tarasu. 


alpinista

skalna aktywność


My wyruszyliśmy i w szybkim tempie zameldowaliśmy się pod Lyskammem. Pierwsze wejście pod ścianę i wejście na grań oddzielały dwie długie, brzeżne szczeliny. Ból podczas podejścia niestety się nasilił i promieniował dość intensywnie moje lędźwie, zważywszy na trudności na nas czekające podjęliśmy decyzję że nie będziemy podejmować ryzyka. Stojąc w promieniach wschodzącego słońca obserwowaliśmy dwójkę wspinaczy którzy solo podeszli pod grań, i trochę nas korciło, a ja nie lubię się poddawać, jednak ból wygrał. Wycofaliśmy się. Rozwiązaliśmy linę, ja zszedłem na dół, a Wojtek z Ręką weszli jeszcze na Piramidę Vincenta. Lyskamm został niepokonany. 


wczorajsze "czterotysięczniki"

jedna zeszczeolin przed Lyskamm


Zeszliśmy na dół. Po drodze spotkałem jeszcze parę Włochów z Jack Russel Terrierem i z nimi wymieniliśmy poglądy dotyczące i samych gór oraz psów naturalnie. A później wróciliśmy na parking, wykąpaliśmy się jeszcze w potoku, świetny pomysł i naturalnie nakarmiliśmy nasze żołądki w dobrzej znanej nam knajpce. Królowała pizza. 

W drodze do Polski wizyta w spożywczaku gdzie uzupełniliśmy zapasy sera, pancetty, prosciutto i wina. Do domu dotarliśmy nad ranem. Czy wyjazd był udany?


przed nami Lyskamm


I tak i nie. Szkoleniowo było dobrze. Mentalnie chyba nie. Lyskamm dalej nie otworzył przed nami swych bram. Drugi rok z rzędu wracam na tarczy. Dufforspitze w ubiegłym roku. Teraz Lyskamm. Mam swoje przemyślenia. Nie wiem czy nie powinniśmy czegoś zmienić. 

Zostawiam Was z lekturą i zdjęciami. 

Ci vediamo. 

piątek, 23 grudnia 2022

Prachowskie Skały i zamek Lemberk, Czeski Raj zachwyca

Ciao amici

Buongiorno

Prachowskie Skały


Ponownie jesteśmy w Czechach. Ostani dzień wizyty w Czeskim Raju. Ostatni, bardzo ciepły, wręcz upalny dzień. Zaplanowaliśmy na ten dzień być może najciekawszą, może najładniejszą atrakcję skalną Czeskiego Raju, znajdująca się niespełna 10 km od Jicina. Nazwa pochodzi od pyłu, kurzu, co w języku czeskim znaczy „Prach”. To miejsce to liczne iglice, mnóstwo wież, strzelistych kamiennych ścian pełnych wspinaczy. Poza tym już po wizycie w tym fantastycznym miejscu dowiedziałem się że w tym miejscu kręcone były sceny do takich filmów jak Hellboy, Van Helsing czy The Last Knights. 


strzeliste wieże

wspinacze


Wyjeżdżamy po śniadaniu i kierujemy się na jeden z parkingów usytuowanych pod główną bramą wejściową do parku. Prachowskie Skały oferują dwie trasy. Zieloną, 3,5 km przewidywany czas 2,5h oraz krótszą, żółtą, 1,5 km z przewidywanym czasem 1h. Naturalnie, ku uciesze naszych dzieci wybieramy dłuższą trasę. Pomimo upału stwierdzamy że niewiadomo kiedy tu ponownie wrócimy i kupujemy wersję dłuższą. Francesca również nam towarzyszy. Zatem wyruszamy w labirynt skalnych postaci. Wysokich, ostrych, strzelistych obelisków. Okazuje się że w wielu miejscach, zacienionych, jest chłodno. 


kolejne skały

chłodne tunele 


Każda wizyta w takich miejscach sprawia że kontemplując tego typu miejsca potwierdzamy w zażartych dyskusjach że natura jest wielka i niesamowita. Absolutnie zjawiskowe miejsce. 

Mym zdaniem najciekawszym punktem na trasie naszej wycieczki to Korytarz Cesarski. Cesarski gdyż z niepotwierdzonych źródeł możemy się dowiedzieć że te rewiry skalne odwiedzał cesarz Franciszek I. 

Bez wątpienia Korytarz Cesarski jest najpiękniejszym fragmentem Prachowskich Skał. Zgodzę się z #hasajacezajace.com, że Prachowskie Skały i Korytarz Cesarski są jednym z najciekawszych miejsc regionu Czeskiego Raju. Spacerując po tych skalnych korytarzach w niedalekiej oddali zauważyliśmy sporej wielkości jeziorko i pojawił się pomysł aby w drodze powrotnej ochłodzić się jeziorku. 


nie ma żadnych granic

ciepło


I tak też zrobiliśmy. Wizyta w ośrodku wypoczynkowym „Oborsky rybnik”, schłodzenie rozgrzanych ciał, prawdziwe lato w czerwcu. Obok zlot BMW. I na koniec wizyta w zamku Lemberk. Zamek Lemberk swe początki datuje na okres średniowieczny. Jedną z najstarszych części zamku to wieża, na którą po zakupie biletu można również wejść. Jako że my mamy wielkie szczęście, i zazwyczaj każdy zamek lub pałac podczas naszych wizyt jest w jakieś części remontowany, w tym przypadku nie było inaczej, wejście i brama wjazdowa otoczona jest rusztowaniami i siatkami remontowymi. 


czeski wojak

zamkowa wieża

zamkowy dziedziniec


Sesji zwiedzania podjęli się prawie wszyscy, poza mną i Francescą oraz Majką. 

Jedni zwiedzają inni odpoczywają.

A po tym wszystkim obieramy kurs na dom. Wracamy ukontentowani. Czeski Raj to fantastyczne miejsce na 2-3 dniową wycieczkę. Położone niedaleko naszej granicy. Idealne miejsce na krótki wyjazd. Szwajcarska Czeska, skalne regiony Teplic i Adrspach i Czeski Raj. Prawdziwe perełki. 

Zostawiam was ze zdjęciami i prawdziwym tekstem. 

Ci vediamo. 👊👌

wtorek, 1 listopada 2022

Cesky Raj - Hruba Skala, zamek Trosky, miasteczko rozbójnika Rumcajsa

zamek Hruba Skala


Ciao amici

Podróże są esencją życia. Kształtują i rozwijają. Pozwalają zetknąć się z miejscami o których czytaliśmy, które znamy ze zdjęć. Które znamy z opisów innych podróżników. Poza tym pozwalają skonfrontować nasz świat ze światem znajdującym się poza granicami naszego kraju. 

W czerwcu wybraliśmy się do naszych południowych sąsiadów, Czechów, bardzo blisko naszej granicy, spenetrować bardzo znany region i wielokrotnie polecany jako bardzo ciekawa alternatywa dla wyjazdów na południe Europy, oferujące jak się okazuje cudowne wizaże, połączenia natury i infrastruktury najczęściej zamkowej, bo musimy pamietać że Czesi to kraj nie tylko Skodami i piwem płynące, to państwo w którym znajduje się mnóstwo pałaców i zamków, wszystkie praktycznie otwarte dla turystów. Mowa tu o regionie zwanym „Czeski Raj”. 

drużyna w komplecie


Za organizację bazy noclegowej tym razem wzięła się Agnieszka, która wraz z mężem Krzysztofem i Mają byli naszymi partnerami podczas czeskich wojaży.


wnętrze jaskini 

złoty napój bogów

podziemne iluminacje


Zaczęliśmy od wizyty w dolomitowych jaskiniach w Bozkovie. Jedyne na północy Czech jaskinie oferują ochłodę, szczególnie docenimy gdy na zewnątrz ponad 30 stopni, zachwycające są szczególnie niebieskie, wręcz szmaragdowe jeziorka, formy skalne, nacieki, które tworzą ekscentryczne formy. Co ciekawe, pani przewodnik posiadała ze sobą przenośny magnetofon kasetowy który wspierał rzekomą panią lektorem mówiącym w naszym języku. Jaskinie mają w sobie coś magicznego, te wszystkie formy skalne, stalagmity, tunele wydrążone przez wodę najczęściej. Czesi poza zamkami na swym terytorium posiadają bardzo dużo jaskiń gotowych do penetracji. 

Opuszczamy jaskinie i kierujemy się do Małej Skały. Następna tego dnia atrakcja to zamek Vranov - Pantheon. 


zamek Vranov

Panteon 

widok ze wzgórza zamkowego


Zamek wybudowany na skale, w XV wieku, nad Jizerą, w okresie swego powstania zamek spełniał wszystkie wymogi obronne, albowiem przy jego budowie wykorzystano formacje piaskowcowych skalisk opadających ze wszystkich czterech storn prawie pionowo do doliny Jizery. Samochód stawiamy na dole w mieście. Podchodzimy ostrym, ponad kilometrowym podejściem do bramy zamkowej. Kupujemy bilety. Poza budynkiem z wieżą, jedynym zachowanym budynkiem , pozostałości stanowią formacje skalne z wyraźnie zaadaptowanymi na potrzeby mieszkalne sale. To co budzi zachwyt to widok na dolinę Jizery. Panteon, który z pewnością w latach świetności zachwycał, teraz nie robi już takiego wrażenia. Pamiętać musimy że wejście jest płatne i nie można płacić kartą. 

Schodząc z zamku kupiliśmy trochę domowego sera idealnie komponującego się z zimnym piwem. W Małej Skale zjedliśmy późny obiad. I udaliśmy się do Budikova, gdzie Agnieszka znalazła świetną miejscówkę. 


wędrówka w skałach

zamek Hruba Skala


Kolejny dzień rozpoczynamy od jednej z największych atrakcji tego regionu czyli Skalnego Miasta zwanego Hrubą Skalą. Na jego szczycie znajduje się zamek. Tu zostawiamy samochód. Schodzimy schodami wydrążonymi pomiędzy wielkimi formacjami skalnymi. Miejsce to zwane jest Myszą Dziurką. Schodzimy na dół i u podnóża formacji skalnych zaczyna się labirynt ścieżek i bloków skalnych. Kulminacyjnym momentem w wielu miejscach są zachwycające punkty widokowe. Większość ścieżek jest znakowana. Docieramy do najpiękniejszego tarasu widokowego zwanego Marianską Vyhlidką. Z tarasu roztacza się niesamowity widok na zamek, potężne ostańce. Na horyzoncie przy dobrej pogodzie w oddali majaczą dwie wieże zamku Trosky. My schodzimy na dół pod ścianę Nekonecne skaly. W tym miejscu znajduje się cmentarz wspinaczy. Schodzimy wyraźnie w dół. Mijamy Adamovo loze i na roztaju szlaków decydujemy się zawrócić. Ku uciesze szczególnie naszych dzieci. Wracamy pod zamek.


gulasz

jedna z wież zamku Trosky

i druga


Warownia przez setki lat była wielokrotnie przebudowywana, oblegana przez najeźdzców, niszczona. Swój obecny stan zawdzięcza działaniom rządów komunistycznych. Zmiany niestety są nieodwracalne. Podsumowując, nasza wycieczka trwała prawie 3h. Pomimo dużej temperatury wędrowało się bardzo przyjemnie, ku wielkiej radości Franciszki. 

Wspomniany wcześniej zamek Trosky to kolejna atrakcja tego dnia na naszej mapie. 


renesansowy Jiczyn

nasz dom w Budikovie


Osobliwe ruiny gotyckiego zamku stanowią wizytówkę i symbol Czeskiego Raju. Zbudowanie zamku na dwóch stromych bazaltowych skalisk uczyniło z Trosk gród nie do zdobycia. Świetną atrakcją zamku jest możliwość wejścia na jedną z dwóch wież, Babę i Pannę. Widok jest kapitalny. Rozmiar zamku również budzi podziw. Wejście na zamek jest płatne ale w tym przypadku można za bilet zapłacić kartą. 

Bliskość Jiczyna spowodowała że postanowiliśmy odwiedzić miasto Rumcajsa, Hanki oraz Cypiska. To malownicze miasteczko założone już w XIII w., przez pewien czas było prywatnym państwem a jego właściciel Wallenstein chciał stworzyć w nim „francuski Wersal”. Do dziś pozostało w mieście wiele zabytków z bramą Valdicką na czele. Poza tym Jiczyn to miasto rozbójnika Rumcajsa. Zapuściliśmy się w poszukiwaniu śladów rozbójnika. Poszukiwania zakończyliśmy w jednej z knajp gdzie spożyliśmy klasyczny czeski gulasz. Śladów rodziny rozbójnika nie znaleźliśmy. Bardzo aktywny dzień. Wieczór zakończony rozmowami przy jasnym, zimnym. Świetny czas. I cisza wokół nas. 

Niebawem kolejny wpis, zostałam was ze zdjęciami.

Ci vediamo

sobota, 10 września 2022

Mały Szlak Beskidzki - etappa 2

Beskidy


Buongiorno

Ciao amici.

Wracamy na szlak.

Drugi dzień na Małym Szlaku Beskidzkim zaczyna się od cudownie pachnącego poranka. Nasze nozdrza atakuje zaciekle zapach świeżo wypiekanych drożdżowych bułek z marmoladą. Szefowa nie daje żyć. Powoli budzi się do życia dom. Małe dzieci wstają razem z nami. Po kilkunastu minutach mam wrażenie wstają już wszyscy. Uwierzcie, smak drożdżówek jest niesamowity. Wracam pamięcią do lat młodzieńczych kiedy babcia piekła zwykle 3-4 blachy takich bułek okraszonych świeżym mlekiem. Dlatego dla osób podróżujących tym szlakiem, wejść do chaty na Potrójnej i zapytać o bułki. Konieczne.


bułka z marmoladą 

czas na jagody


Zbieramy się. Kawa. Rozliczenia z szefową i wychodzimy kontynuować penetrację Beskidów. 

Schodzimy z Potrójnej. Szlak budzi się do życia. Jest zielono. Pojawiają się krzaki jagodowe. Pierwsze podejście to Łamana Skała 929 m.n.p.m. Ponownie jagody. Fajny widok na Beskidy. Kolejny punkt to Rozstaje pod Blada Horą. W tym miejscu miksują się zielony, czerwony i żółty szlak i niebieski prowadzący bezpośrednio do Huciska.

Nas interesuje czerwony szlak i Laskowiec który według wskazań tablic powinniśmy osiągnąć za nieco 1h i 35 minut. Jest ciepło. Nie pada co najważniejsze. Las pojawia się bukowy. I niezmiennie towarzyszą nam fantastyczne widoki o ile choć na chwilę las pozwoli odkryć się i odsłonić przed nami cudowne widoki nawet z Tatrami w oddali w tle. Nawet się nie obejrzawszy stajemy na odkrytej połoninie przed tablicą Laskowiec a przed nami i Beskid i Tatry właśnie w tle.


kolejne wooow

na rozstaju

zielono i pięknie


A to znak że zbliżamy się powoli do zabudowań schroniska PTTK „Laskowiec”. 918 m.n.p.m.  Przed schroniskiem całkiem sporo osób. Zamawiamy kawę, zupę, jabłecznik. Postanawiamy zrobić sobie nieco dłuższą przerwę. Rozsiadając się przy stole zauważam znajomą twarz Wojtka, szefa działu projektowego w outdoorowej firmie PAYAk. A Wojtka poznałem gdyż trafił on do mnie wraz ze swoją dziewczyną na nauki narciarstwa biegowego w Jakuszycach. Świat naprawdę jest mały. Wojtek może i mnie poznał a może ja bardziej jego niemniej postanowiliśmy zaprosić go do naszego stołu. I okazało się że Wojtek to istna skarbnica wiedzy. Nie tylko sprzętowej. MSB przeszedł już i ni oraz i nie dwa. We z czym się to je. Ale chyba najważniejszy jest fakt że jest w tym wszystkim kompletnie naturalny. Zaprosiliśmy go na wspólne przejście  choćby kawałka szlaku. Wychodzimy ze schroniska i aby z powrotem dojść na czerwony szlak musimy się nieco cofnąć. Przed nami długie przejście i docelowo zejście do wsi Krzeszów. W czasie zejścia Wojtek opowiada o ciekawostkach czających się na samym szlaku ale chyba największą radość ma w opowiadaniu nam o niuansach związanych ze sprzętem. Cała masa ciekawostek. 


elementy krajobrazu

pyszna czarna na szlaku

Laskowiec


W Krzeszowie zatrzymujemy się w sklepie na zimnym piwie oraz lodach. Jest też czas na kawę. Ręka odpala macchinettę. Zapach kawy pobudza zmysły. W tym momencie jesteśmy na około 43 kilometrze. W Krzeszowie po asfaltowym odcinku biegnącym wzdłuż drogi skręcamy w prawo i podchodzimy ponownie do góry. Jak to w Beskidach bywa, mocno pod górę. Żurawnica, Kozie Skały po prawie 3 kilometrach jest całkiem poważnym podejściem. Ponownie jesteśmy wysoko. Powoli zaczynamy zastanawiać się nad ewentualnym końcem dzisiejszego dnia naszego tripu. W nogach prawie 50 kilometrów. Ciepło. Piękne widoki jak tylko las odpuszcza. Jesteśmy w okolicach Suchej Beskidzkiej. Jest mały plan aby może spróbować podejść pod Chełm, kolejne podejście po minięciu miasteczka o nazwie Zembrzyce. 


na szlaku

schodzimy do Zembrzyc

Beskidy w okolicach Suchej Beskidzkiej


Wojtek okazuje się że jest piwowarem. Opowiada , odpowiada na nasze pytanie dotycząc procesu warzenia piwa. Świetnie się tego słucha. Pojawiają się pierwsze zabudowania przed Zembrzycami. Widać sztuczny zalew. Beskidzka wieś wita nas dzień dobry. Drewniane domy. Schodzimy na dół. Jesteśmy w Zembrzycach. Wspólnie postanawiamy że to będzie finał drugiego dnia. Razem z Misiem szukamy miejsca do spania. Obdzwaniamy okoliczne agroturystyki. Brak wolnych miejsc. Miś jakim cudem zapytuje chyba lokalesów i na trasie czerwonego szlaku znajdujemy miejsce - uwaga  - w Mariackim Domu Rekolekcyjnym. Księża cieszą się niesamowicie. Miś, jako jedyny z nas przyjazny kościołowi załatwia formalności i odbieramy klucze od dwóch pokojów. Warunki pobytowe zacne a i okolica oraz wielkość domu słuszna. Zresztą to nie powinno nas dziwić. Kler z głodu mnie umrze. Wcześniej zaopatrujemy się w niezbędne akcesoria do zrobienia kolacji. I złocisty napój. Pobyt w ośrodku inaugurujemy kościelną pieśnią rekolekcyjną, tytułu nie pamiętam ale jest bardzo wesoło. Kąpiel i wspólnymi siłami organizujemy wieczerzę. Cebula, kiełbasa, pomidory. Dzień zamykamy na 55 km. Śpi się doskonale.


piwne podsumowanie wycieczki

wracamy pociągiem

wizyta u Bolka i Lolka


Rano wstajemy i postanawiamy że wracamy do Bielska Białej. Śniadanie. Wymarsz. Niedzielny poranek. Miasteczko budzi się do życia. Przed nami powrotna podróż do Bielską pociągiem. Z jedną przesiadką jesteśmy w Bielsku Białej. A zapomniałem dodać jeszcze. Czekając na pociąg, na brzegach Skawy znajdujemy ustronne miejsce gdzie można zrobić prowizoryczne ognisko. Ostatnie kiełbasy lądują na kiju. Wracamy już do Bielską. Witamy się z postaciami Bolka i Lolka, dla niewtajemniczonych w tym mieście miała swoją siedzibę wytwórnią filmów rysunkowych. I udajemy się w okolice rynku. Trafiamy do pizzerii. Wiadomo - na talerzach ląduje pyszna pizza. A na deser lądujemy w siedzibie Browaru Miejskiego. Deser w postaci zimnego złocistego jest strzałem w 10-tkę. Pyszne. Posileni zamawiamy Bolta i wracamy na parking pod kościół. Kończy się nasza przygoda z MSB w pierwszej odsłonie. Na tą chwilę mamy już znany termin przejścia drugiej części MSB. Zostało nam nieco ponad 80 km. Potrzebujemy solidnych 3 dni wędrówki. Mądrzejsi o doświadczenia z tych dwóch minionych czekamy na ostateczne rozstrzygnięcie. 

Was zapraszam do lektury i oczywiście podziwiajcie zdjęcia. 

Ci vediamo.