niedziela, 8 listopada 2020

Renesansowy Kazimierz i królewski Lublin


Buongiorno.

Wracamy do wakacyjnych wspomnień. Jest na to dobry czas. Trwa pandemia. Stan nieważkości. 

Dlatego z wielką chęcią wracam do oglądania zdjęć. Przeglądamy je. Z rozrzewnieniem wspominamy wydarzenia z sierpniowych, polskich wakacji. 

Zakończyliśmy pierwszą część pobytu na wschodzie Polski wizytami w Krzyżtoporze i ponownie w Sandomierzu. Kolejne dni miały przypadać na penetrowanie pięknego, renesansowego miasta jakim niewątpliwie jest Kazimierz i jego okolic. I tam też w środowe przedpołudnie się udaliśmy. 




Zaczęliśmy od wizyty w zamku Janowiec. Niebywałe walory krajobrazowe i umiejscowienie zamku nad Wisłą, w jej środkowym, przełomowym odcinku to niebywałe atrakcje turystyczne. Zamek powstawał w latach 1508-1526 staraniem Mikołaja Firleja, hetmana wielkiego koronnego i przez ponad 150 lat należał do rodziny Firlejów. Przez te wszystkie lata pełnił role zarówno obronne jak i reprezentacyjne. Ostatnia wojna odcisnęła swe pięto i obecny stan zamku, pomimo wielokrotnych prób odbudowy, niewątpliwie wymaga sporych środków aby mógł zachwycać jeszcze bardziej. 





Zaparkowaliśmy na górnym parkingu. Przechodząc przez główną bramę, mijamy piękne, wielkie lipy. Meldujemy się przy wschodniej bramie. Okazuje się że chętni do wejścia są dorośli plus Hania. Szymon, Ola i Maja zostają z psami poza murami zamku. Kupujemy bilety i wchodzimy na teren zamku. Ograniczenia pandemiczne spowodowały brak możliwości skorzystania z lokalnego przewodnika. Drugie ograniczenie dotyczyło samego zwiedzania. Została nam do dyspozycji standardowa, normalna droga zwiedzania. Niemniej dla kilkoro z nas kolejna wizyta w tym pięknym zamku była bardzo udanym doznaniem. Szczególnie widok z górnych pięter na zakole Wisły robi wielkie wrażenie.

Kolejna część wycieczki obejmowała park znajdujący się obok zamku z przepięknym dworkiem i punkt widokowy z którego rozpościera się fantastyczny widok na Kazimierz.




Przyszła pora na zameldowanie się w naszym nowym wakacyjnym domu. Kilka kilometrów od Janowca będzie znajdowała się nasza nowa wakacyjna baza. A dokładniej mówiąc wieś Lucimia i jej Nadwiślańskie Gniazdo. 

Nasz wakacyjny dom w okolicach Sandomierza umiejscowiony był pomiędzy pięknymi owocowymi sadami. A ten w Lucimi znajduje się pomiędzy rosnącymi w tym regionie drzewami chmielowymi. Poza tym wokoło pola malin, świeżo skoszone pola pszenicy, wiejskie zapachy. A wokół samego domu trwa budowa. Poza samym domem do dyspozycji gości bedą niebawem sauna, i wiele jeszcze innych atrakcji.

Sam dom robi wrażenie. Wielka kuchnia. Jadalnia. Każdy pokój o innej nazwie. W kuchni znajdujemy zamówione jajka, smalec, ogórki i pomidory. Wszystko świeże. Jajka wykorzystamy dnia następnego na wielką jajecznicę. 

Polecam już teraz gorąco: www.nadwislanskiegniazdo.pl

Zapomniałem dodać że upał i komary są z nami również i tutaj. 




Wrócę jeszcze na chwilę do Janowca. Poza zamkiem to małe miasteczko oferuje całkiem ciekawe knajpy. My zjedliśmy przepyszny obiad okraszony piwem zakładowym w Maćkowej Chacie. Jedzenie regionalne, bardzo dobre. Na duży plus już na wstępie wizyty w knajpie miska z wodą dla naszych pisaków. Perła Lubelszczyzny 2012. 

Po południowej kawie wybraliśmy się do Kazimierza na pierwszą wakacyjną wizytę. Obieramy kurs na prom pływający po Wiśle. Drożyzna. Za nasze auto i 4 osoby 27 zł. 

W Kazimierzu meldujemy się po 19. Nieco mniej turystów. Trochę chłodniej. Renesansowy rynek zachwyca jak zawsze. Jeszcze krótki spacer wzdłuż Wisły. Pięknie zachodzące słońce. Na wzgórzu pięknie prezentuje się zamek w Janowcu. 

Wracając z Kazimierza jedziemy przez Puławy. Wieczór zapoznawczy przy złocistym. 

Kolejny dzień rozpoczynamy dość wcześnie ze względu na naszych czworonogich przyjaciół. Później kawa. Śniadanie i wspomniana wcześniej jajecznica gigant. 





Na 11 musimy być w centrum Kazimierza. Czeka tam na nas pani przewodnik. 

W drodze do Kazimierza zaraz za Lucimią zatrzymuje mnie patrol policyjny i wlepia mandat za przekroczenie prędkości. No cóż. Jest gorąco a ma być jeszcze cieplej. 

Meldujemy się na dużym parkingu przed samym Kazimierzem. Pani przewodnik już na nas czeka. Opowieść o Kazimierzu i jego okolicach rozpoczyna od kilku informacji o Wiśle, jej znaczeniu kiedyś i dzisiaj. I dużo bardzo ciekawej historii na początek. Podczas naszej podróży z panią przewodnik penetrujemy sam rynek, pobliski kościół farny, wzgórze trzech krzyży z którego rozpościera się piękny widok na zakole Wisły jak i samo miasteczko. Sam Kazimierz był miastem królewskim Korony Królestwa Polskiego. I wiele z tych zabytków przetrwało do dziś. 

Dojście na szczyt wzgórza w upalny dzień stanowi nie lada wyzwanie dla wszystkich. 

Wejście płatne. Dodam.





Później meldujemy się przy wieży obronnej zwanej stołpem. Wejście oczywiście płatne. Chętni podejmują wyzwanie i wchodzą na sam szczyt z którego widzimy jeszcze więcej. Kolejne zetknięcie z niebywałą historią maista. W planach była wizyta w Zamku ale ze względu na pandemię i jednocześnie odbywający się w tym terminie festiwal DWA BRZEGI, wejście na teren dziedzińca zamkowego jest niemożliwy. No cóż.

Nasze kroki ponownie kierujemy na rynek i studnię znajdującą się w samym centrum tegoż placu. Pomimo upału sporo turystów. Korzystamy z ochłody i szczególnie psy chętnie korzystają z zimnej wody. Przed nami wizyta przed synagogą. Historia i samej synagogi i Żydów przez lata tu mieszkających jest bardzo bogata i niestety w wielu przypadkach dramatyczna. Szczególnie II wojna światowa dała się we znaki Żydom. Zresztą na końcu naszej wycieczki udaliśmy się na cmentarz żydowski umiejscowiony w pobliskim lesie. Zacieniony las. Historia nie była dla nich łaskawa. Smutne miejsce.





Bardzo ciekawą historię mają kazimierskie kamienice. Jest ich tu naprawdę sporo a kilka z nich, odrestaurowanych, robi wrażenie. 4-godzinna wycieczka z pasjonatką historii, jaką niewątpliwie była nasza pani przewodnik szybko minęła ale była to bardzo bogata w historię opowieść. Byłaby pewnie ochota na dalsze zwiedzanie ale nikt nie ukrywał że upał nas dodatkowo mocno zmęczył. Postanowiliśmy wrócić do domu. Jednakże po drodze zawitaliśmy jeszcze do Janowca do Maćkowej Chaty. Sprawdzona dobra kuchnia. Chyba każdy z nas po takiej intensywności potrzebował chwili wytchnienia. Ja na odpoczynek wybrałem dłuższy rowerowy trening, penetrując okolice Lucimi. Nawet podczas treningu miałem propozycję ścigania się z motorem marki Junak którą kierowała urocza mieszkanka jednej z wiosek. 

Za nami bardzo udany, kolejny, wyczerpujący ze względu na upał dzień. Pewnie do Kazimierza powrócimy jeszcze nie raz. 




Piątkowy dzień zaplanowaliśmy na wizytę w Lublinie. Stolicę tego pięknego regionu. Tym razem naszym przewodnikiem była bardzo ciekawa aplikacja: Turystyczny Lublin, która bardzo sprawnie przeprowadziła nas przez zakamarki Starego Miasta. Praktycznie każda kamienica ma swoją bardzo bogatą i ciekawą historię. Mury zamkowe posiadają dodatkowo bardzo smutną historię związaną z ostatnią wojną i czasem powojennym. Niestety większość tych historii jest bardzo smutna i dramatyczna. Widok z samej wieży zachwyca gdyż widzimy całe miasto. 





Upał niestety nie pomaga w zwiedzaniu. Postanawiamy skrócić wycieczkę. W drodze powrotnej na samym rynku zamawiamy regionalne danie zwane Cebularzem czy też Cebulakiem. To puszyste drożdżowe ciasto z aromatycznym farszem. Bardzo ciekawy smak. 

Jednak nie wracamy odrazu do naszego gniazda. Znajomi outdorowca polecają nam jeszcze wybrać się do pobliskiej Kozłówki, do pałacu i muzeum Zamoyskich.

Nie zastanawiając się długo obieramy tenże kierunek. I jak się okaże wizyta w tym pięknym miejscu to strzał w 10-tkę. 

Piękny pałac, co prawda widziany tylko z zewnątrz, piękne ogrody, wielkie, kolorowe pawie, które dość szybko uciekają na widok szczególnie Franki. Wszystko pięknie przystrzyżone i zadbane. Nie sądziłem że będzie mi dane powiedzieć gromkie WOOOOWW.





Szkoda tylko że nie mogliśmy zobaczyć wnętrz pałacowych gdyż jak przeczytałem w przewodniku wnętrza są doskonale utrzymane i posiadają nieporównywalny w Polsce i bardzo rzadki w Europie stopień autentyzmu.

Jak to mówią. Pewnie tu jeszcze kiedyś wrócimy tym bardziej że i sam Lublin pozostawił pewien niedosyt. Pogoda była tym razem za dobra. Upał niemiłosierny który nie pomaga w zwiedzaniu. Dodam tylko że tuż przed wyjazdem z Lublina jako stały bywalec lokalnych obiektów sportowych udałem się na Arenę Lublin, czyli nowoczesny stadion piłkarski ale nie było mi dane zobaczyć go od środka. Pandemia wyklucza indywidualne odwiedziny. Wszystko w cieniu pandemii. 

Jednym słowem aby to skwitować. Wrócimy. Niebawem. Wracając do naszego gniazda jeszcze wizyta w Janowcu, tym razem w konkurencyjnej knajpce, z bardzo dobrym, domowym jedzeniem, i porcjami w wersji gigant. Knajpa u Marceli bo o niej mowa uraczyła nas gołąbkami, zupą jak u mamy i plackami ziemniaczanymi o niespotykanej wielkości. Czy też macie wrażenie że nasze wakacje to niekończące się podróże i jedzenie. Uwielbiamy próbować. Uwielbiamy podróżować. 

Tak oto kończą się nasze tegoroczne, krótsze niż zwykle, wakacje. Takie jak lubimy. Z przyjaciółmi. W sprawdzonym gronie. W nowych, nieodwiedzanych wcześniej miejscach. Z dodatkowymi atrakcjami w postaci wszechobecnych komarów i szalejących upałów. Przynajmniej jest co wspominać. I są zdjęcia. I zachęcam Was do oglądania, czytania i kto nie był niech zwiedza. Sandomierz to nie tylko Ojciec Mateusz, Kazimierz to renesansowa perła. Lublin jeszcze nie do końca odkryty ale już zdążył nas zachwycić. Wrócimy. 

Buonasera.