niedziela, 28 lipca 2019

Majowe Tatry skąpane w śniegu


w tle Szpiglasowa Przełęcz

Tatry.
Ile razy góry a w szczególności Tatry zaskoczą nas jeszcze ten tylko się dowie kto wybierze się w maju w te piękne, czasem bezśnieżne, wielkie, piękne, tajemnicze góry wysokie, które potrafią spłatać figla i zaskoczyć raz ponownie czym w zdumienie wprowadza mnie. I nie tylko mnie. 
Połowa maja. Tatry. Dolina 5 Stawów. Schronisko najlepsze ever pod słońcem. Przełęcz Zawrat i Kozia. Szpiglasowa i Wrota Chałubińskiego w planach. Plan krótki i znamienny. 
Wracam pamięcią do wyprawy w Tatry która miała miejsce dokładnie rok wcześniej, czyli dokładnie w połowie wiosennego maja. Mój syn, Miś i jego latorośl Patryk oraz ajem wybraliśmy się w ten sam region aby młodzieży pokazać ten przepiękny, wysoki kawałek naszej górzystej ziemi. Z powodu braku miejsc w schronisku zwanym w skrócie „5” wówczas zostaliśmy w znakomitej Roztoce.

Majowe, śnieżne Tatry

W tym roku wybrałem opcję last minut czyli w górach zwaną wchodzimy do schroniska i pytamy o miejsca. Czyli w plecakach i mata i śpiwór. Jakiś tydzień przez wyjazdem kolega Ninja który mi towarzyszył w tym wyjeździe wyraźnie zasygnalizował że w tym roku w górach może być dużo śniegu. I tak było. I jeszcze dopadało. I lawinowa 2 ogłoszona. Ale stabilna i pozwalająca na swobodne wyjścia w góry, w ich wyższe partie.

ciężkie, mozolne podejście
Wyjazd z Zielonej Góry zaplanowałem na jak to ma miejsce ostatnio na dość wczesną porę czyli 4 rano.
Podróż mija bez kłopotów. Do Zakopanego docieramy w godzinach porannych. Parking w COSie. Bezpiecznie i blisko Kuźnic. Wychodzimy. Raki w plecakach. Dziaby również. Obieramy opcję wejścia do Hali Gąsienicowej przez dolinę Jaworzynki. Jakoś Boczań po zimowym podejściu w marcu źle mi się kojarzy. Na dole śniegu jeszcze nie ma, w okolicach Betlejemki również. Podejście spokojnie nam mija, tempo dobre, równe, i pojawiamy się przy Stawie Gąsienicowym. Tu śniegu sporo. Staw zresztą całkowicie nim pokryty. Turystów nie ma za dużo. Co nas cieszy. Kozia Dolinka cała w białej poszacie. Śniadanie królewskie. Konserwa, cebula, herbata. Miód. Krem de la krem. I w drogę. Mozolnie do góry. Obieramy kierunek na Przełęcz Zawrat. Obchodzimy staw i ludzi już nie ma. Szlakiem w kierunku przełęczy przecieram drogę jako że idę pierwszy. Idzie się ciężko. Nogi grzęzną za każdym krokiem stawianym w śniegu. Powoli i mozolnie. Wracają wspomnienia z zimowego, marcowego szkolenia. Wówczas jednak śnieg był zbity, twardy, w rakach wchodziliśmy w tempie błyskawicy. Tym razem to co pod nogami absolutnie nas nie rozpieszczało. Jedyne co z jednej strony bardzo nas cieszyło to brak kogokolwiek, przełęcz mieliśmy tylko dla siebie, z drugiej strony zastanawiało nas że pomimo popołudniowej pory na szlaku nie było nikogo. W tym miejscu. Jednym z najpopularniejszych w Tatrach. Coś tu nie gra. Wyjaśnienie otrzymaliśmy podczas kolejnych godzin wędrówki.

podejście pod Zawrat

widok z Zawratu

Samo podejście do przełęczy ostro dały nam w kość. W marcu w dobrych, mroźnych warunkach z Zmarzłego Stawu na lekko wejście zajęło nam 45 minut. Tym razem w tych ciężkich, kopnych warunkach wejście zajęło nam prawie 1,5 h. Na samej przełęczy żywej duszy. Orla Perć pusta. Zejście w kierunki „5” nikogo nie widać. Ślad do zejścia ledwo widoczny. Schodzimy. Kopiemy się w śniegu po jaja. Ja w pewnym miejscu mam już dosyć tego wszystkiego i obieram opcję zjazdu na tyłku. Spory kawałek pokonany ale dalej powrót do brnięcia. I nadal żywej duszy. Słońce świeci. Śniegu gigantyczna ilość. Wyłaniają się po kolei stawy. Kozi Wierch, majestatycznie po lewej, Szpiglasowy po prawej. Wokoło mnóstwo śniegu. I żywej duszy. Jakieś manewry? Schronisko nie działa? Docieramy do schroniska. Pod nim nikogo. My wszystko mokre. Buty, wszystko pływa. Spodnie również. I tu uwaga. Tacy doświadczeni taternicy jak my i nie zakładamy stuptutów jeszcze przed Zawratem. Osły. Włosi mówią asino. Dlatego pamiętajcie. W takich warunkach, śnieżnych, mokrych, głębokich zakładajcie stuptuty. Wchodzimy do schroniska i jakoś cicho. W jadalni 5 osób. Idę na piętro do recepcji - zamknięte. Cała obsługa w kuchni. Grzecznościowe boungiorno. Szefowa uśmiechnięta, zatem pytam co jest grane. Że tak mało ludzi i w ogóle. I czy są może jakieś wolne miejsca? Są, oczywiście, pokoje 2,3,4,10-cio osobowe stoją otworem. Nie no żart. W tym miejscu. O tej porze? Niewiarygodne. Nie musimy się bić o glebę? Tutto bene. Wybieramy pokój czteroosobowy.  W środku jest już jeden chłopak. Niewiarygodne. Mamy miejsce.
To był ciężki, lecz bardzo udany dzień. Góry pokazały raz kolejny swe inne oblicze. 
Piękne jak zawsze.

cebula w konserwie

Wieczór upłynął nam w towarzystwie Malwiny i wiśniówki. Debiutantka w Tatrach postanowiła zaryzykować i spróbować Tatr w wydaniu wczesnowiosenno-zimowym. Wiśniówka spuentowała udany dzień.

widoczne zejścia lawinek

Kolejny rozpoczęliśmy od owsiankowego śniadania. I w drogę. Słońce powoli wstawało. Tak i kolega ninja który ze schroniska wychodził chyba godzinę. Przed schroniskiem w sobotni poranek niewiele osób. Część się wiążę i udaje się w kierunku na Orlą Perć. Nasz plan na sobotę to dostarcie do Szpiglasowej Przełęczy, jak warunki pozwolą to Wrota Chałubińskiego. Gdyby nie zamknięty szlak przez Świstówkę pierwotnie chcieliśmy zejść później w kierunku Morskiego Oka i tam dalej, właśnie przez Świstówkę wrócić do 5-tki. Szlak zamknięty zatem czekał nas powrót tą samą drogą. Powoli, mozolnie idziemy szlakiem w kierunku na Zawrat i w naszym przypadku w pewnym momencie uciekamy w lewo.

skąpani w promieniach

maj:)

Ślad ledwo widoczny. Jedna osoba musiała przechodzić przed nami. Ja idę pierwszy, pełnię rolę wydeptywacza śladu. Za mną i ninja i koleżanka. Powoli zaczynamy się wspinać. Śniegu sporo. Najtrudniejsze odcinki to te którymi trzeba przetrawersować stok. Widoczne mikro lawinki które schodzą w dół. W takich warunkach na szczęście jedyne zagrożenie to zjazd po miękkim na tyłku w dół, no może poza dwoma odcinkami najeżonymi w dolnych partiach skałami. Staram się obierać i wydeptywać odpowiednią drogę. Powoli podchodzimy do góry. W wolnym tempie wysokość jest zyskiwana. W pewnym momencie dochodzimy do bariery skalnej która rozpoczyna kocioł odchodzący od przełęczy Szpiglasowej. Przy skałach śniegu po pas. Wdrapuję się zatem na skały i wzrokiem szukam śladów poprzednika. Giną one jednak w zasypanych zboczach po schodzących lawinkach. Podchodzę trochę do góry trawersując zbocze prostopadle i zamierzam cały żleb prowadzący do początku podejścia pod samą przełęczą przejść w linii prostej równolegle do zbocza. Obracam się i widzę że zarówno Ninja jak i koleżanka odpuszczają. Skały i mnóstwo śniegu stają na przeszkodzie.

jedyne bezśnieżne miejsce na podejściu

podejście pod Szpiglasa

Idę zatem sam. Dość szybko trawersuję zbocze  i znajduję się w okolicach podejścia pod przełęcz gdzie normalnie zaczynają się łańcuchy. Tu już w linii prostej kopiąc schodek za schodkiem zdobywam przełęcz. Jak zawsze widok z przełęczy, zarówno na stronę Oka jak i doliny 5 stawów jest przerażająco fantastyczny. Dodatkowo wielka ilość śniegu dodaje tym widokom dodatkowego charakteru. Nieco złowieszczego. Poza tym jestem na przełęczy sam. Mijam się tylko z dwoma taternikami którzy schodzą w dół. Zapytuję czy podchodząc do góry, czy zwrócili może uwagę na podejście pod Wrota. Jest, nie ma, trzeba kopać? Niestety nie zauważyli śladu. Podejście od Morskiego Oka wygląda na delikatnie przedeptane. Wzrok swój kieruję na Szpiglasowy szczyt. Ślad urywa się jakieś 20 m przede mną. Ninja i koleżanka widzę odpoczywają na jednej ze skalnych wypustek delektując się widokami zapewne i ciesząc się wiosennymi promieniami słońca. Na przełęczy wieje. Zakładam bluzę, wyciągam herbatę. I co tu zrobić? Wrota kuszą. Lecz świadomość kopania śladu samemu, mozolna i ciężka, brak możliwości powrotu inną niż przez Szpiglasową przełęcz drogą, zmusza mnie do wycofu. Trudno. Wrota zostaną nie otwartą atrakcją wysokich naszych Tater. Innym razem. Schodzę po schodach śnieżnych żlebem, później trawersuję zbocze i dochodzę do moich znajomych. Zażywam razem z nimi kąpieli słonecznej.

Orla Perć widziana zs Szpiglasowej Przełęczy

mnóstwo torowania w śniegu

Kozi Wierch majaczący przed nami. Piękne są te nasze Tatry. Orla Perć. Postanawiamy schodzić powoli w kierunku doliny. Zejście już jest bardziej komfortowe. Choć w jednym miejscu źle postawiłem nogę i zjechałem w dół kilka metrów zboczem. Wyhamowałem czekanem. Po drodze mijamy dużą grupę turystek, wesołych i głośnych, obstawiamy że reprezentują grono pedagogiczne. My znajdując sporej wielkości kamienie postanawiamy odpocząć przed powrotem do schroniska. Kładziemy się pod Kozim Wierchem. Wiśniówka rozgrzewa nasze podniebienia. Ninja intonuje the Doors. Cicho. Prawdziwy chill. Gdzie te czasy gdy człowiek gnał po górach bez opamiętania nie zwracając uwagi na otoczenie. A w tym miejscu i możemy podziwiać i przełęcz na której niedawno byliśmy, i turystów którzy przecinają szlak 5 - Zawrat, i świstaki. Ninja wypatrzył wygrzewające się na słońcu gryzonie. Błogi stan. Błogostan. Słońce zaczęło zachodzić i my postanowiliśmy wrócić do schroniska. Leniwy, bardzo udany dzień. Bellisimo. Perfecto.
Bardzo udany dzień. Niby niewiele zrobiliśmy. A jednak. Sporo nauki. Zapomniałem dodać że podczas wieczornej kolacji powstała nowa kanapka. Konserwa przełożona wielkim, przypominającym dużego steka, kawałkiem cebuli. Nie ma jeszcze oficjalnej nazwy.

zachwyt

Niedziela była ostatnim dniem naszej tatrzańskiej, majowej eskapady. Już podczas powrotu do schroniska w sobotnie popołudnie wymyśliłem że zamiast wracać asfaltem w kierunku Palenicy, spróbujemy podejść na Kozią Przełęcz. Krzyżne odpadało. W trójkę, z niedoświadczoną koleżanką, w tak eksponowanym terenie podejście byłoby bardzo ryzykowne.
Zatem w niedzielny poranek spakowani wyruszamy w kierunku na Kozią Przełęcz. Od skrzyżowania z drogą prowadzącą na Zawrat nasz szlak skręca w prawo i w linii prostej rozpoczynamy podejście. Widać że ślad był robiony ale przez jednego turystę i to dość dawno. Powoli pniemy się w górę. Im wyżej tym oczywiście ciężej bo noga zapada się a to po kolano a to po udo. Stuptuty założone oczywiście. Dość szybko stajemy w miejscu gdzie widać żleb prowadzący pod przełęcz. Wyciągamy czekany. Rozpoczynam długi trawers zbocza. Tu również widać miejsca schodzenia lawinek.

część Orlej Perci

majowy full śniegu

Przystaję na moment w miejscu gdzie można rozpocząć podejście pod przełęcz. Tu jeszcze widać ślad. Prowadzi on nas w skalną wyspę, przy której zapadam się po szyję. To znak aby jednak unikać skalnych wypustek. Najtwardsze miejsca to te z których schodziły lawinki. Chwila zwątpienia bo ginie ślad. Lekki niepokój. Postanawiam kopać schodki i podchodzić pod przełęcz w linii prostej. Obracam się, koleżanka jest ale nie widzę Ninja. I najgorsze jest to że go nie słyszę. Powoli podchodzę do góry. Szybko osiągam wysokość. Chwila zawahania. Szukam łańcuchów przy skałach, gdzie normalnie wiedzie szlak. Widzę kawałek łańcucha nad sobą. Tam kieruję swój ślad. Malwina świetnie sobie radzi. Nie widzę Ninja. Jestem pod skałami. Szukam twardego śniegu i chwytam łańcuch. Pomagam koleżance. Wspieram ją słowami. Szukam jednocześnie najlepszej drogi prowadzącej już bezpośrednio na przełęcz. Wychodzę w śnieg. Kopię kolejne, ostatnie stopnie w śniegu. Jestem na przełęczy. Najgorsze jest to że nie widzę Ninja. Wołam. Bez odzewu. Szajse. Malwina również na przełęczy.

widok z Koziej przełęczy
Ninja pojawia się po chwili wyłaniając się po drugiej stronie skał które mijaliśmy podchodząc. Jak on się tam znalazł. Nie wiem. Złamał niepisaną zasadę. Nie powinien szukać innej drogi. Całe szczęście że nic się nie stało. 
Obracam się i oglądam co tam widać po drugiej stronie przełęczy. Stromo i sporo śniegu. Malwina pyta czy będzie ciężko.
Sam jestem ciekaw ale z tego co widzę lekko nie będzie i może być jednocześnie zabawnie. 
Przyznam Wam się szczerze że podejście pod przełęcz wymusiła na mnie szybszy oddech. Jako prowadzący miałem również nad sobą brzemię wybrania takiej drogi aby było bezpiecznie. 
Kozia Przełęcz również na Ninja zrobiła wielkie wrażenie. Był gotów wykonać telefon alarmowy. Nie powinien zmieniać drogi.

początek podejścia pod Kozią Przełęcz

Dobra, podejście wzniosło na wyżyny nasze myśli i koncentrację, nie mogło jej również zabraknąć podczas zejścia. Szczególnie pierwszy odcinek wydawał się dość trudny. Schody wykopane w śniegu. Pokonujemy je tak jak byśmy schodzili po drabinie. Póżniej odchylone sylwetki w kierunku zbocza i twarzą skierowaną do kierunku zejścia schodzimy nabierając prędkości. W pewnym momencie próbuję zjechać na tyłku i wprawia mnie to w wielki entuzjazm. Czekan przygotowany do hamowania. Nabieram prędkości. Czuję się jakbym zjeżdżał na materacu. Mega komfortowo. Tyłek mokry. Ekstra. Dojeżdżam do rozgałęzienia szlaków. Obracam się za siebie i widzę że moi koledzy również jadą na tyłku. 
Jesteśmy mokrzy, lekko wyczerpani. Pojawiają się chmury a z nich deszcz. Towarzyszy on nam na szczęście tylko do zejścia pod Zmarzły Staw. Dalej już w dobrym tempie obchodzimy Wielki Staw Gąsienicowy. Minęły trzy dni i widać mocną ingerencję promieni słonecznych. Staw praktycznie bezśnieżny. 
Mijamy kolejnych turystów, ubolewam że ich trzon stanowią przypadkowe osoby gdyż ani w nich kultury, nie odpowiadają na zwyczajowe - cześć, jacyś są niedostępni. A hitem okazuje się para z Japonii która trafia w miejsce niedaleko stawu sądząc że jest tu gdzieś kolejka dzięki której zjadą na dół. Pomyliły im się kierunki. Kasprowy powinien być ich właściwą drogą. Korzystali z translatora. Mam nadzieję że zawrócili. 
My szybkim krokiem schodziliśmy w okolicę Hali Gąsienicowej. Pożegnaliśmy się z Wysokimi Tatrami i schodząc przez Boczan doszliśmy do Kuźnic. Przed wyjazdem szybki obiad w barze mlecznym. I w drogę. 
Bardzo udany wyjazd. Mnóstwo nauki. Wiele nowych doświadczeń. I znajomości. Koleżanka zdała egzamin na 6. Pierwszy raz w tak ciężkich warunkach, sama, pierwszy raz czekan w rękach. Szacun.
Tatry pokazały nam swe kolejne oblicze, nowa, majowa odsłona w śniegu w ciężkich warunkach przysporzyła mnóstwo emocji i nieosiągalnych na nizinach doświadczeń.

Sławna "5" w majowej, śnieżnej odsłonie

Zostawiam Was ze zdjęciami i polecam Tatry, szczególnie tym którzy jeszcze nie widzieli. 

Buona serata.