niedziela, 27 sierpnia 2017

Polska - kraj piękny i nieprzenikniony

torpedownia gdynia babie doły

Jestem ponownie.

Cześć i labas rytas co w języku litewskim oznacza to samo, a dlaczego litewskim gdyż w tegorocznym tripie wakacyjnym po Polsce znalazł się czas aby odwiedzić naszych sąsiadów ze wschodu a co więcej to kraj moich przodków. O Litwie będzie później. Zajmijmy się naszą cudowną krainą, piękną i nieprzeniknioną, bądźmy daleko od politycznych okrucieństw fundowanych nam przez pisowską władzę. Czerpmy z naszego pięknego kraju to co najlepsze.

w pełnej krasie

Odniosę się na wstępie do moich poprzednich wakacji z familią opisanych we wpisie:
W tym roku plan na trip był zdecydowanie bardziej ambitny. Zero samolotu, żadnego full pussy exlusive, żadnych 6 basenów, 5 kuchni, prawie darmowych drinków i naszych kochanych turystów zataczających koło między przyhotelowym basenie, drinkobarem, kuchnią, pokojem na drzemkę i tak do wieczora. Trip z założenia zakładał dużo zwiedzania, penetracji, obserwacji, przemieszczania, oglądania, próbowania i innych w czasie bez napięcia i w zupełnie pełnym komforcie. Ambitny ten plan zakładał a jakże penetrację Trójmiasta i Helu, trip w kierunku Rospudy i Suwałk z wizytą w Wilnie i na Litwie, zjazd na dół w kierunku Lublina i Przemyśla z międzylądowaniem we Lwowie. I to wszystko w 14 dni. Z tego wszystkiego to ja najbardziej obawiałem się reakcji moich dzieci. Jak one zniosą 3 dni pobytu tu, 2 tam, 2 gdzieś jeszcze i samo to przemieszczanie z miejsca na miejsce. Jak się okazało wytrzymały 9 dni. Ale o tym w dalszej części.

mon and son

pozostałości po zabudowaniach należących do torpedowni

Start naszej wakacyjnej wyprawy nastąpił w niedzielny poranek. Spakowani wyruszyliśmy w kierunku Gdańska. Podróż z jedną przerwą upłynęła nam szybko i dynamicznie. Przed 12 byliśmy na miejscu. Nocleg już wcześniej zarezerwowany czekał na nas. Mili właściciele czekali z kluczami.
Nie było co tracić czasu, wybraliśmy się do Gdyni. A jako że Gdynia kojarzy mi się też z Openerem od tego miejsca zaczęliśmy wizytę w tym jednym z trzech trójmiejskich miast. Obok lotniska Gdynia Babie Doły na którym co roku odbywa się muzyczna uczta, znajduje się też plaża Babie Doły z pięknym, zachwycającym widokiem na poniemieckie torpedownie pamiętające jeszcze czasy minionej wojny. I ci najważniejsze to plaża bez nadmiaru parawanów i dużej liczy plażowiczów.

zatoka kontenerów w gdyni

Miejsce inne niż wszystkie. Kąpieli co prawda nie było no może poza moczeniem stóp. Mega przyjemność.

i jeszcze panorama torpedowni

Siedząc, kontemplując szum morza zaczęły się rozważania co by tu zjeść. Wybór padł i to strzał w 10 na burgerownię Śródmieście znajdującą się w Gdyni na Mściwoja 9. Mega burgery. Pyszne.

śródmieście - menu

w środku 

ścienne menu

hambaks mega wypas

Soczyste. Sama knajpa polecana przez Kasię Tusk swym wystrojem robi super wrażenie. Połączenie surowych żelbetonowych ścian ze starymi cegłami, rurami pcv i nowoczesnym barem idealnie wpisuje się w gdyńską zabudowę znaną z lat 70-tych. Do wyboru kilka wariantów burgerów, sałatek, hummusów i innego kulinarnego dobra. Absolutny must have na mapie Gdyni.

króela:)

Z racji tego że moje dzieci nie były jeszcze w Trójmieściu w Gdyni trzeba zobaczyć ORP Błyskawicę, Dar Pomorza, i cały skwer Kościuszki. My trafiliśmy akurat na zakończenie wyścigu co się zowie Ironman Triathlon Gdynia. Mnóstwo entuzjastów tego ciekawego i trudnego sportu przemieszczało się między nami z rowerami, workami startowymi.
Kulminacją jakże udanego pierwszego dnia pobytu była wizyta naszych dam czyli maj łajf i maj doter w Teatrze Muzycznym na spektaklu "Dzwonnik z Notre Dam". Bilety były zakupione oczywiście dużo wcześniej. Jak się okazało po nasze damy wyszły z teatru zachwycone. A co robili panowie. Po wieczornej penetracji okolic skweru udaliśmy się do samochodu i zasnęliśmy. No bo niby jak mam pójść z 10-cio latkiem legalnie na piwo. Kilka lat trzeba jeszcze poczekać.
Wróciliśmy w wybornych nastrojach do Gdańska grubo po północy.

ajem w pozie wczasowej

Kolejny dzień rozpoczął się na sportowo. A jakże. Znalazłem całkiem blisko siłownię i mogłem zrealizować jasno zakreślony plan przez trenera Tomka Kałużnego. Szybkie zakupy na śniadanie po workoucie i wybraliśmy się na jedną z trójmiejskich plaż. Wybór padł na Gdańsk-Brzeźno.
Tu parawanów było bez liku. Plażowiczów całkiem sporo ale plaża szeroka i długa więc nikt sobie na głowę nie wchodził. Było też boisko do piłki nożnej co bardzo ucieszyło Szymona. Reszta oddała się wakacyjnemu nastrojowi. Książka, gazeta od czasu do czasu kąpiel w chłodnym bałtyckim morzu. Też mieliśmy parawan co w tym miejscu zdało egzamin gdyż od morza nieco wiało.

mom child and parawan

W drodze powrotnej do apartamentu przed obiadem i tu powinienem odpowiedzieć na pytanie które sam sobie zadawałem na początku a mianowicie: dlaczego na obiad przykładowo rybę nie możemy iść bezpośrednio po zejściu z plaży? Ano dlatego że posiadając na stanie córkę nastolatkę uzyskujemy odpowiedź: Tato, ja potrzebuję przynajmniej 1,5 h na przygotowanie się, muszę dokleić rzęsy. I co biedny ojciec ma odpowiedzieć skoro żadne argumenty nie działają nawet takie jak że wyglądasz zjawiskowo. Nie ma szans.

w tle stadion

ten sam zestaw ale ze mną

Zatem wracając trafiamy na jeden z najpiękniejszych stadionów świata czyli Energa Arena w Gdańsku, jedną z aren ostatnich mistrzostw Europy. Miłym zaskoczeniem okazał się fakt że stadion od środka można zobaczyć. Czy warto? Moim zdaniem absolutnie tak. W środku prezentuje się równie okazale co na zewnątrz.
Obiad makaronowy i wieczorem wyruszamy tramwajem obejrzeć gdańską starówkę.
Wieczorową porą, dodatkowo w wakacje, w czasie odbywającego się jak co roku Jarmarku Dominikańskiego to miejsce nabiera dodatkowego kolorytu. I nawet duża liczba turystów nie przeszkadza zbytnio. Fontanna Neptuna, ulica Długa, Długi Targ, spacer nad Mołtawą, Ratusz Miasta, Spichlerz Gdański to obiekty które należy zobaczyć. Wieczorową porą gdy dodatkowego efektu dodają światła gdańska starówka jest jeszcze piękniejsza. I ta liczna grupa zagranicznych turystów, języki hiszpański, włoski, niemiecki, przeplatają się z rosyjskim litewskim i naszym. Fajnie jest dożyć takich momentów.

koniec ulicy długiej

ratusz

the neptun

spichlerz wieczorową porą

Ostatnim tramwajem wracamy na zasłużony odpoczynek. Wtorkowy poranek a jakże treningowo. Plan zakładał nartorolki. Znalazłem doskonałe miejsce wokół korony stadionu Energa Gdańsk plus wielki parking co dało w sumie ponad 23 km dobrego treningu. Obok mnie biegacze, rolkarze, kolarze. Super.
Ponowna wizyta na znanej nam już plaży, nieco krótsza i wizyta w Sopocie. Do samego wieczora. I zjedliśmy upragnioną rybę. I był Monciak, sopockie Molo, i spotkanie ze znajomymi. Fajne ukoronowanie udanego dnia.

mom i son

kontemplacja plażowa w wersji ajem

ta sama kontemplacja w wersji wife

Środa była ostatnim dniem pobytu na Pomorzu. Na Hel nie było już szans.
Złożyliśmy ponowną wizytę na gdańskiej starówce. Jakże jest ona inna od tej wieczornej, tętniącej życiem. Spokojniejsza. Ja z Julką wybrałem się na wieżę ratuszową celem oglądania widoków a Szymon w tym czasie wcielał się w rolę modela. Zażyczył sobie swoją karykaturę u jednego z artystów. U nas na górze było inaczej, zawsze z tej perspektywy wszystko jest inne. Nawet kamienice wyglądają inaczej. Takie niepozorne. Żegnaliśmy się z Pomorzem w doskonałych humorach. Gdyby nie wcześniejsza rezerwacja nad Rospudą myślę że na Pomorzu zostalibyśmy nieco dłużej.

ten sam ratusz do południa

kierunek wieża

widok na długą

Sama droga w kierunku augustowskim dość długa ale strasznie urokliwa. Do Elbląga budowaną nową drogą S a później już jadąc przez Warmię i Mazury krajobraz zmienił się nie do poznania.

katedra

kamienice krasnoludkowe

panorama 

Mnóstwo pól, wąskie drogi, setki jezior. I docieramy na miejsce. Gościniec Rospuda koło Augustowa wita nas czystym jeziorem, lasem i grzybem w pokoju i to nie jednym. Dodatkowo w gratisie czuć wilgoć w pokoju. Generalnie czysto no ale. I co robimy. Zdjęcia na Bookingu prezentowały zupełnie co innego. Nasz pokój od strony lasu ciemny i mroczny, no chociaż aby jezioro z okna było widać. Jedną noc prześpimy ale co dalej. Kąpiel w jeziorze wieczorna choć na chwilę pozwala zapomnieć o czekających nas luksusach.

pozer

I tym oto wpisem kończę część pierwszą wakacyjnej opowieści.
Zapraszam do czytania i do oglądania galerii.
Czus.

niedziela, 20 sierpnia 2017

Śnieżnik - rezerwat pięknych wspomnień

szczytowa panorama

Cześć.
Nie daję Wam odrobiny oddechu. Po niemiecko-czeskim wpisie (dla przypomnienia ten pierwszy o Poczdamie, ten drugi o Pravcickiej Branie), czas na krótki reportaż o pobycie w niedocenianym paśmie górskim jakim są Góry Bialskie z królującym nad nimi Masywem Śnieżnika.

Międzygórze

Międzygórze, Czarna Góra, Stronie Śląskie - to te okolice. Kierunek z Wrocławia na Kudową Zdrój, w Kłodzku obieramy drogę na Międzygórze. Czy warto. Ponad 3 godzina droga w doborowym towarzystwie mija szybko i wesoło. Skład ekipy stanowią znani już Wam wszystkim Panowie a mianowicie: Ricco, Marud, Miś, Sowa, Ninja, Malik i ajem. Mocny, wprawiony w górskie podboje team nieskazitelnych, czystych, uduchowionych mężczyzn przygotowanych na każde warunki i na każdą sytuację. Plan zapowiadał ewentualny nocleg pod gołą chmurką co nas strasznie radowało ale jak się później okazało skorzystaliśmy z dobrodziejstw wykonanych przez przodków. Ale o tym później. Kilku z nas pamiętało samo Międzygórze i okolice ze startów na rowerach MTB w tych pięknych okolicznościach przyrody.

rezerwat pięknych wspomnień

Jako że to sezon wakacyjny z lekką obawą wybraliśmy się w sobotni poranek do Międzygórza. Obawy oczywiście dotyczyły dużego ruchu na szlakach. Ale jak się później okazało pomimo urlopowego sezonu na trasach albo nie spotykaliśmy nikogo albo przemykające pojedyncze osoby, no może poza samym Masywem Śnieżnika. Do centrum dotarliśmy w granicach południa. Miasto nie zmieniło się specjalnie. Co nas ucieszyło. Jeszcze bardziej ucieszył nas widok budki serwującej czeskie zimne piwo. Lepszego rozpoczęcia nie mogliśmy sobie wyobrazić.

Opat zimny i niedobry:)))

Zakup mapy, rzut oka na trasy i wybranie najlepszego wariantu i w drogę. Samochody zostawione w bezpiecznym miejscu. Idziemy.

komu w drogę....

My wystartowaliśmy z centrum miasta początkowo czerwonym szlakiem mijając po drodze min. budynek GOPR-u, opuszczony duży hotel i leśniczówkę. Następnie skręciliśmy w lewo na zielony szlak który prowadził na Śnieżnik przez przełęcz Śnieżnicką. Zanim tam dotarliśmy góry po dość mocnym słońcu przywitały nas dość mocną acz krótką ulewą. Jak to w górach. W sukurs przyszedł nam otwarty duży garaż w którym znaleźliśmy schronienie.

temu ulewa

Łyk wody i dalej w drogę. Po skręcie w szlak zielony droga niewiele się zmieniła. Szliśmy otoczenia lasem po szutrowej drodze poprzecinanej w kilku miejscach składowanym drzewem wywożonym z lasu po ścince. Pierwszy odpoczynek na którym okazało się że Ricco zgubił kije w lesie podczas krótkiej w nim wizycie. Wprowadził nas w jeszcze bardziej znakomity humor.

wesoły Miś

w bialskich lasach

Zguby się znalazły, można było kontynuować trip dalej. Kolejny głębszy łyk wody i dalej w góry. Krajobraz do wysokości przełęczy niewiele się zmieniał. Liczba spotkanych osób, także. Przełęcz Śnieżnicka to szerokie połączenie kilku tras, nawet tych wykorzystywanych zimą do biegówek. Jej wysokość to 1123 m.n.p.m. Po około 20 minutach byliśmy już przy schronisku "Na Śnieżniku". W tym miejscu postanowiliśmy posilić się konkretną zupą, królowały żurek i gulaszowa oraz zimno piwo Opat.

schronisko pod Śnieżnikiem

gulasz pycha

żurek bardzo dobry

Słońce powoli chowało się za horyzontem. Ruszyliśmy ostrym podejściem na sam szczyt.

ninja jeleń?

rezerwat zachodzącego słońca

Śnieżnik to masyw o wysokości 1425 m.n.p.m. I jest on najwyższym szczytem całego Masywu Śnieżnika. Na samym szczycie witają nas słupki graniczne i pozostałości po wieży widokowej która stała na jego wierzchołku.

pozostałości po wieży

view

śnieżnik

Zrobiliśmy kilka zdjęć i postanowiliśmy że poszukamy miejsca noclegowego który na mapie zlokalizowany był w tzw. Czarcim Gonie, nieco poniżej masywu i nazywa się Chata pod Śnieżnikiem. Znaleźliśmy wydeptany szlak. W lesie to miejsce jest dość dobrze ukryte. Co cieszy.

Czarci Gon

Ale nie ma problemu z jego znalezieniem. Sama chata to domek myśliwski. Bez wody ale z dachem i miejscem do spania na tzw. glebie. Jest miejsce na ognisko. Cisza, spokój. Obłędny stan. W samym domku jest palenisko ale wykorzystywane podejrzewam szczególnie zimą.

baza noclegowa

chata

ognisko

Drzewo na ognisko trzeba sobie przynieść z lasu. Jakieś 200 m od domku jest też małe źródełko. Delikatną toaletę też można zrobić. Przy ognisku przyłączyliśmy się do kilku młodych osób które w to miejsce dotarły szybciej od nas. Kolacja ogniskowa. Piwo. Śpiewy. Tańce. Było jak zawsze bardzo wesoło. Jako że chata nie ma światła w ruch poszły czołówki. Było dobrze po północy gdy każdy z nas zasypiał w swym śpiworze.

drzewo samo się nie utnie


kolacja
Piękne zakończenie pierwszego dnia.
Niedzielny poranek zapowiadał że cały dzień będzie udany.

śniadanie

poranny widok

prawie z okna

Na śniadaniu królowały pasztet, mielonka, konserwa turystyczna i cebula z czosnkiem. Nawet była herbata. Posileni postanowiliśmy ruszyć w drogę powrotną. Ponownie stanęliśmy na szczycie Śnieżnika, dalej szlakami żółtym i czerwonym a następnie już tylko czerwonym kierowaliśmy się na przełęcz Puchacza. Trawers okazał się być bardzo przyjemnym odcinkiem. Od przełęczy na której spotkaliśmy sporą grupę turystów żółtym szlakiem na początku wśród lasów a im bliżej Międzygórza idąc wśród pól podziwialiśmy ten mało znany kawałek naszej ziemi.

coś dodać

rezerwat niezapomnianych wrażeń

Znakomite towarzystwo, cudowne widoki, fantastyczna pogoda pozwoliła celebrować nam w pełni radość ze wspólnego tripu. Kolega Marud postanowił że raz kolejny nie da o sobie zapomnieć i się zgubił. No cóż. Zamyślił się. Ja się mu w sumie nie dziwię. My już korzystaliśmy z dobrodziejstw natury i moczyliśmy swe piękne cztery litery w międzygórskim potoku a kolega Marud kontemplował w samotności naturę piękną Gór Bialskich. Obiad w postaci sałatek i pizzy zjedliśmy już wspólnie.

łąki dookoła

Żałując że to już, zachowując w pamięci tą beztroskę wróciliśmy do swych domów.
Masyw Śnieżnika polecam wszystkim, i tym co penetrują wysokie Tatry jak i tym co dopiero rozpoczynają swoją przygodę z turystyką górską.

międzygórski potok

Jak to mówił pewien aktor amerykański w jednej z hollywoodzkich produkcji: I will come back here!!!
Zatem, zapraszam jak zawsze do galerii i do czytania.
To wszystko z naszym udziałem działo się w lipcu 2017r.
A oto główni bohaterowie:


Do usłyszenia.
Czus.