czwartek, 16 lutego 2017

ICELAND TRIP - KVEIKUR (podsypka)

czarna plaża w Vik

Islandia - uwiodłaś mnie. Porwałaś. Znokautowałaś. Jesteś mroczna. Kosmiczna. Inna.
Cóż to jest za INNA wyspa. Co to za głupie pytanie. Wyspa o której można śmiało powiedzieć że jest: mroczna, wyjątkowa, fantastyczna, magiczna, cudowna, zmienna, pociągająca, fenomenalna, szorstka, niedostępna, wciągająca, inna. Taka jest.

iceland

Mnie zauroczyła. Tego zresztą byłem pewien już przed odlotem. Ba, nawet w momencie kiedy jeszcze niewinnie planowaliśmy trip, z wiadomości zasłyszanych, przeczytanych, obejrzanych zdjęć jasno wynikało że tak właśnie będzie. I? Zgadnijcie jaki jest efekt. 110% procent zadowolenia. Byłoby 120% gdybyśmy zobaczyli jeszcze Zorzę Polarną. Niestety warunki pogodowe nie pozwoliły na to. Ale mimo to było zajebiście. Kocham ten kraj. Za surowość. Za ten klimat iście z filmów Tolkiena. Za lawy wulkaniczne pokryte mchem. Za wiatr inny niż u nas. Wodospady które rosną jak nasze grzyby po deszczu. Cudownie kosmiczna aura. Fascynująca już od pierwszego wejrzenia. Cudo.
pierwsze zetknięcie z lądem

I wicie że tutaj nawet coca-cola lepiej smakuje. A dlaczego? Ponieważ wodę oni tu mają tak doskonale smaczną że i odrdzewiacz lepiej smakuje. Za te niezmierzone połacie łąk na których wypasa się chyba wszystkie owce i konie islandzkie z całego świata. I bezkres oceanu atlantyckiego czy morza grenlandzkiego na drugim brzegu. Fiordy i jeziora. Gorące źródła i wulkany. Lodowce i gejzery. To wszystko na małym skrawku ziemi zwanym ISLANDIA.

nie wieje?

Wyspa wikingów i elfów.
Taka ona jest.
A zaczęło się....
okolice Dyrholaey

W sumie niewinnie przy piwie jakoś w ubiegłym roku jesienią. A że Islandia była na mej tapecie z numerem 2 w kolejności odwiedzin to inaczej być nie mogło. Decyzja zapadła. Jedziemy. Natychmiast rozpoczęły się plany co zobaczyć a czego nie. I tak teraz spoglądam na me notatki, te pierwsze i co się okazuje.
Wrak Dakoty niedaleko Vik. Done!!!
Gejzery niedaleko wraku. Done!!!
Złoty krąg. Done!!!
Półwysep Reykjanes, most kontynentalny. Done!!!
Stratowulkan Snaefellsjokull 1446 m.n.p.m. plus park narodowy. Done!!!
Jedynie kraina lodu i ognia thorsmork i las Thora niedaleko wraku niezaliczone.
Wszystkie pozostałe plus inne bardzo ciekawe atrakcje zaliczone z nawiązką.
Kwestia zakupu biletów to proces znalezienia najlepszej oferty i lotniska z którego najwygodniej dolecieć. Z Polski do Islandii lata bezpośrednio Wizzair. Warszawa i Gdańsk obsługują te loty. My wykupiliśmy opcję z międzylądowaniem w Londynie. Wylot z Warszawy. Nie do końca przemyślany projekt. Piąty uczestnik naszej wyprawy mieszka w Londynie i przylecieliśmy po niego a raczej po nią. Ruch nie do końca przemyślany. Ale co tam. Było oczekiwanie na samolot, kilometry przemierzone wokół lotniska Londyn Luton.

london luton

Ach, zapomniałbym przedstawić uczestników tego tripu.
Zatem: moja żona, Adam outdorowiec i jego żona oraz wcześniej wspomniana piąta uczestniczka wyprawy, Agnieszka, Agnes, siostrzenica Adama.
Poza biletami na miejscu mieliśmy już wynajęte auto i noclegi w hotelu.

amerykańska baza wojskowa - tam

No to lecimy.
Dzień pierwszy - wylot.
Warszawa. 6.00. Sobota. Wizzair.
Po szybkiej odprawie wsiadamy do samolotu i lecimy. Londyn wita nas po niecałych 3 godzinach chmurami. Odbieramy bagaż i w przytulnej Costa Cafe zasiadamy do kawy. W międzyczasie na zewnątrz wypogadza się. Korzystając z promieni słonecznych przenosimy się na ławki przed lotniskiem. Dojeżdża Agnieszka. W torbie kilka piw które wypijamy duszkiem. Odprawa i stoimy już w kolejce do samolotu. Boening linii Easyjet gotowy do startu.

agnes, lecimy?

Bez problemów lądujemy w godzinach wieczornych na lotnisku w Keflaviku. Lotnisko tamże jest nowe i nowoczesne. Odbiór bagażu i pierwsze zakupy na ziemi islandzkiej. Piwo. Piwo. Ja chcę piwa. Przygotowani na wysokie ceny alkoholi schowaliśmy w plecaku po dużym burbonie. Niemniej lokalne piwa czyli Viking i Gull warto spróbować. Zatem do kasy i? 6 małych piw marki Viking kosztuje nas 1300 koron islandzkich co w przeliczeniu na średni kurs 3,50 daje nam - 38 zł. Hmmmm. Chyba jednak drogo. Ale żyje się raz.
nasz hotelik

Autobus koloru żółtego do którego wsiadamy na lotnisku w strefie oznaczonej - wypożyczalnie samochodów, zawozi nas bezpośrednio pod same drzwi naszej wypożyczalni. Wypełniamy dokumenty, płacimy, dyskutujemy nad kwestiami ubezpieczenia. W międzyczasie szef podjeżdża mega wypasionym Fordem Mondeo w kolorze złotym w wersji kombi. Pakujemy toboły. I jedziemy do hotelu. Auto w automacie. nieco ponad 20 tys. przejechanych. Rewelka. To przez tydzień ma być nasz obiekt komunikacyjny.
Naszym miejscem zamieszkania przez najbliższy tydzień będzie hotel Bed and Breakfast in Keflavik. 
Parkujemy, wypakowujemy klamoty. Szybki meldunek.
Prysznic. Skoro jesteśmy na wyspie która wydała Bjork czy Sigur Ros to w trakcie wieczornych rozważań nie mogło zabraknąć takich akcentów.
Plan na pierwszy dzień zapowiada się interesująco.

Pingvellir

Pingvellir - widok z drugiej strony

Przed nami Pingvellir, gejzery w Geysir czyli Stukkor i właśnie Geysir, Wodospad Gullfoss i na deser krater wulkanu w Kerid.
Let's go.

w tle letnia rezydencja premiera - Pingvellir

Niedzielny poranek wita nas delikatnym mrozem i słońcem nieśmiało przebijającym się spomiędzy chmur. Jako że o tej porze roku słońce wschodzi dopiero w granicach 10 początkowa cześć trasy pokonywana jest jeszcze w delikatnych ciemnościach.
Ciekawostka. Odbierając samochód wieczorem nie zauważyliśmy jednej rzeczy. A mianowicie. W Islandii wszystkie samochody wyposażone są w opony z kolcami. OOOO. Nasze auto także takie koła posiadało i jadąc do hotelu miałem wrażenie że albo mamy przebitą oponę albo jakieś łożysko uderza wydając taki specyficzny odgłos. Rankiem okazało się że hałas wywołują opony z kolcami. Poza tym na ich jedynej autostradzie oznaczonej numerem 1 i na głównych drogach obowiązuje ograniczenie prędkości do 90 km/h. I szef wypożyczalni prosił nas z uśmiechem na ustach abyśmy przypadkiem nie znaleźli się na liście osób sfotografowanych gdyż mandat kosztuje majątek.

gotowi?

Dobra, od teraz będziemy się już przede wszystkim zachwycać. Przejechaliśmy jakieś 15 km i zatrzymaliśmy się na uboczu ponieważ naszym oczom ukazała się panorama składająca się z: wulkanu, lodowca, skał magmowych pokrytych mchem, jeziorka po jednej i Atlantyku po drugiej. I to wszystko okraszone słońcem i delikatnym szronem. Opad szczęki numer jeden (do końca wyjazdu szczęka opadnie jeszcze szeset sześćdziesiąt sześć razy:))))

Pingvellir - w tych jeziorach topiono cudzołożnice

Agnes, chętna?

prawdopodobnie najstarszy kościół na wyspie - Pingvellir

Pingvellir - niezmiennie

Pingvellir - widok na rów tektoniczny

Docieramy na parking naszej pierwszej atrakcji czyli Pingvellir. Miejsce położone na brzegu największego islandzkiego jeziora Pingvalavatn. To w tym miejscu zebrał się islandzki parlament w 930 roku a w 1944 w tym samym miejscu ogłoszono niepodległość Islandii. Poza tym z ciekawostek geograficznych, w tym miejscu przebiega wąwóz Almannagja, rozdzielając dwie płyty tektoniczne: euroazjatycką i północnoamerykańską.
Pingvellir - sam uskok między płytami

Stojąc w jednym z punktów widokowych widać przed nami między innymi kilka domków i kościół które stanowią letnią rezydencję islandzkiego premiera. Absolutnie skromna. Podkreślam. Nasze barany od polityki proszę zerknąć i zacząć działać.

Pingvellir

Adamusson - pierwotny zdobywca 

Pingvellir

tak wiem nuda, Pinvellir

dobra, już dobra, Pingvellir

takie formacje tworzy natura

W tym miejscu szczęka opada nie raz.
Kolejny punkt na naszej trasie niedzielnej wycieczki do miasteczko Geysir i gejzery które tamże się znajdują.

Geysir

Stukkor

Ten największy z nich czyli Geysir dymi ale nie bucha. Robi to tylko podczas trzęsień ziemi. Natomiast mniejszy z nich czyli Stukkor bucha co kilka minut wyrzucając z siebie wodę na dobrych kilkanaście metrów wprowadzając turystów zebranych wokół w małą ekstazę. Faktycznie robi to wrażenie. Patrząc na ten widok z nieco innej perspektywy wygląda to tak jakby ten stłoczony tłum znajdował się na grzbiecie wielkiego wieloryba który od czasu do czasu wyrzuca z siebie wodę. To miejsce to dla nas jednocześnie pierwsze zetknięcie z gorącymi źródłami których na wyspie jest ogrom.

plunął Stukkor

Następna atrakcja to wizyta przy wodospadzie Gullfoss. Absolutny must have każdej wycieczki. Szeroki, dwukaskadowy, położony u ujścia rzeki Hvita zadziwia swym rozmiarem. A pejzaże jakie tworzą się wokół niego są iście zjawiskowe. Szczególnie teraz. Gdy wokoło sporo śniegu i lodu.
Opad szczęki numer któryś tam.
Jedziemy dalej.

Geysir - nieczynny

Przed nami ostatnia atrakcja czyli krater wulkanu Kerid z jeziorem które znajduje się wewnątrz krateru. Jedna z nielicznych płatnych atrakcji. Koszt wejścia - 400 koron. Jak przeczytałem w jednym z przewodników tenże krater liczy sobie ponad 3 tys. lat. Warto zejść na dół do miejsca w którym dotykamy tafli jeziora i zerknąć w górę. Wydaje się że krater nie jest wielki ale później z drugiej perspektywy spoglądając w dół wysokość jednak robi wrażenie.

Gullfoss - roni wrażenie

za nami makieta

Gullfoss

I gullfoss

Wracając do naszego hotelu przejeżdżamy przez okolice strefy śniegu i mrozu. Wspinając się serpentyną dopada nas duży opad śniegu. To okolice jednego z ich centr narciarskich. Hurrra. Widzę tabliczki ze znaczkiem ludzik biegający na nartach. Czyżby praca czekała na mnie tu w tym pięknym acz mrocznym miejscu?

Kerid


ajem

Przejeżdżamy przez stolicę. Zapada powoli zmrok. Szybka kąpiel. Zasiadamy do obiadu. Pełni wrażeń pałaszujemy to co mamy. Opowiadamy. Dyskutujemy. Dzielimy się wrażeniami. Islandia. We love you.
Poniedziałek wita nas śniadaniem w hotelowej restauracji. Do wyboru owsianka, miód, rodzynki i bababy przywiezione z Polski plus jajecznica, fasolka, gofry z dżemem, nutella, mnóstwo wędlin, sery, sałatka rybna, sałatki owocowe, jogurty, i sporo owoców. Może szału nie ma ale ten hotel polecam jako opcje budżetową. Ciepło, czysto, wszystkiego sporo.

takie krajobrazy

Przed nami jedna z najdłuższych wycieczek. Obieramy kierunek na południe wyspy. Czarne plaże w Vik, wodospady a wśród nich Skogafoss, region doliny Thorsmork i fantastyczny wodospad Seljalandsfoss, wrak samolotu Dakota i na deser słupy bazaltowe na plaży w Vik okraszone pobytem na fiordach w okolicy Dyrholaey. 
No to jedziemy.
Wieje. To czuć po wyjściu z hotelu. Ale ten wiatr dopiero da nam popalić na czarnych plażach w Vik. Oj kręciło. Mocno.

Seljalandsfoss

Seljalandsfoss

Seljalandsfoss

i nasze małżonki zasłoniły wodospad

mniejszy brat 

Pierwsza część trasy jest odcinkiem przez nas pokonanym w dniu wczorajszym. Z tymże że miejscowość Selfoss teraz przejeżdżamy jadąc w kierunku południowym. Mijamy szkalrnie ogrzewane wodami geotermalnymi. Podobno nawet banany sobie wyspiarze hodują. Taka ciekawostka. Krajobraz po minięciu Selfoss nieco się zmienia. Po naszej prawej stronie widzimy coraz wyraźnie brzegi Atlantyku. Po lewej zaś stronie na początek dostajemy widok na wodospad Seljalandsfoss. Zatrzymujemy auto na poboczu i naturalnie co robimy. Jak japońscy turyści wyciągamy aparaty i robimy zdjęcia. Wieje.

żywioł

mrok

tajfun

black beach

Jak się okaże za parę minut pod sam wodospad prowadzi dobrze oznakowana droga. Parkujemy. Wodospad jest o tyle ciekawy że kiedyś tam gdzie teraz spada z kaskady był brzeg oceanu. A teraz ta odległość jest dość duża. Inna ciekawostka polega na tym że możemy obejść tenże "foss" wokoło. Pamiętajmy tylko o tym aby założyć kurtki i spodnie przeciwdeszczowe. I futerał na aparat. Wodospad fantastycznie wygląda od tyłu. Każde zdjęcie to ryzyko zachlapania aparatu.
Tu na szczęście tak mocno nie wieje. Ale na parkingu już tak.
Ostatnie zdjęcia jeszcze z daleka i jedziemy dalej.

Latarnia

Dyrholaey

Reynisdrangar

Reynisdrangar

Kolejny punkt na naszej trasie to Dyrholaey. Tu nadbrzeże przybiera fantastyczne niesamowite formy. Największe wrażenie robi skalny łuk, sięgający daleko w głąb oceanu. Stoi tu też latarnia morska, zamieszkana co ciekawe. Widok z tego klifu niesamowity. Korci mnie aby posadzić swe pośladki na jednym z zakończeń klifu ale? WIEJE. Wieje tak mocno że idąc mamy problemy z utrzymaniem równowagi. Kaptur w kurtce łomocze na wietrze z takim impetem jakbyśmy znajdowali się w epicentrum sztormu. Głowę urywa. Mamy problemy podczas robienia zdjęć aby utrzymać równowagę. Niemniej miejsce w którym pierwszy raz i nie ostatni widzimy jak potężna jest siła wiatru i wody. Wysokość fal rozbijających się o brzeg jest czasami przerażająca.

Reynisdrangar i moja wife

Reynisdrangar i słupy 

Uciekamy w miejsce nie mniej ciekawe oddalone o dosłownie kilka kilometrów. To Reynisdrangar. To wyłaniające się z wód oceanu skalne słupy. Poza nimi czarna plaża. Niezwykła. Uważana za jedną z 10 najpiękniejszych na świecie. Trudno się z tą opinią nie zgodzić nawet patrząc przez pryzmat pogody która nas tam zastała. Pochmurne niebo, od czasu do czasu padający deszcz. Wieje. Tak wiało mocno. Na tyle że pył wulkaniczny smagał nasze twarze na tyle mocno że czuliśmy się jak na biczowaniu. Poza tym, jest na to dowód w postaci zdjęcia, mieliśmy wrażenie jakby w tym miejscu rodził się diabeł. Mroczno. Pochmurnie. Tajemniczo. Magnetycznie.
Wiatr wygonił nas z plaży.
Jest to dla mnie jedno z najpiękniejszych miejsc na wyspie.
W drodze powrotnej zatrzymujemy się przy kolejnej atrakcji. Jak mocno smakuje to miejsce przekonaliśmy się razem z Adamem podejmując karkołomny spacerobieg w kierunku wraku. Otóż sam wrak znajduje się pośrodku czarnej plaży. Kiedyś z głównej drogi skręcaliśmy w boczną drogę i po 4 km meldowaliśmy się pod wrakiem. Teraz zaraz po skręcie z głównej drogi nr 1 parkujemy samochód i 4 km pozostaje pokonać nam z buta. Czy warto. Zdecydowanie tak.
Nam ten spacer zajął około godziny. 8 km w warunkach ekstremalnie trudnych. Nieustająco wiejący wiatr boczny z prędkością niewyobrażalną dodatkowo poziomy opad deszczu który marzł okraszony drobinkami pyłu wulkanicznego powodował że w wygięciu sięgającym czasem 40 stopni podróż do celu była, może powinna być karą albo pokutą. Tylko za co?

Reynisdrangar

Dakota

Dakota beck

Widok można porównać do tego co mieliśmy na czarnej plaży w Reynisdrangar. Z tym że tu główną atrakcją jest już niestety sam kadłub słynnej Dakoty. Jej historia jest prozaiczna. Awaryjne lądowanie na plaży. Rok 1973. Nikt nie zginął. Tu też jest mrocznie. Dodatkowo te fale, sama plaża w kolorze czarnym, wiatr, deszcz. Kilka zdjęć i odwrót. Odziani we wszelakie membrany sądziliśmy że będzie sucho przynajmniej nam. Nic bardziej mylnego. Puściło wszystko. Z butów wylewaliśmy wodę. A temperatura na zewnątrz 5 stopni na plusie. Było warto.
Ostatnia atrakcja tego bardzo ciekawego dnia to wizyta przy wodospadzie Skogafoss.

ajem i wife 

Skogafoss

Jakże piękny, majestatyczny jest ten wodospad. Wielki, olbrzymi. Tylko dlaczego WIEJE? i pada nieustannie. Ekipa mocno zziębnięta. Wychodzimy tylko na chwilę. Robimy kilka zdjęć i odjeżdżamy. W drodze powrotnej miałem jeszcze plan na kąpiel w specjalnym basenie z gorącymi źródłami niedaleko słynnego wulkanu znanego z tego że jak kilka lat temu kichnął to przez długi okres czasu w Europie nie można było latać. Mowa o Eyjafjallajokull. On sam przykryty chmurami. Niewiele widać. Na ochotnika do kąpieli zostałem sam. Nie tym razem. Jeszcze tam wrócę.
Cóż, wracamy do Keflaviku. Większość damskiej ekipy śpi. My dalej chłoniemy iście kosmiczne krajobrazy. Wieczorem przy drinku okraszonym islandzką coca-colą, mówiłem już że wodę oni mają wyśmienitą? Pewnie tak, aczkolwiek sama woda to miód w gębie. Munchin. Gra towarzyska jest z nami do późnych godzin wieczornych.

Munchin

Za okanmi? WIEJE. I pada. WIEJE ponownie.
Tą część wpisu nazwę PODSYPKA czyli w języku islandzkim brzmi to: KVEIKUR.
Zapraszam do czytania. Zaprasza Al Tarriksson. Oglądanie zdjęć wskazane. Komentarze także.

ps. tym razem z racji obfitości treści na chwilę zarzucam cykl - pytania z ciekawymi osobami.

HEIDUR
Ad heyra.