poniedziałek, 10 lipca 2023

Morawy Południowe. Arcydzieło w Lednicach czyli pałac oraz niedoceniany Mikulov.

Pałac w Lednicach.


Buona sera

Ciao amici

Wracamy na Morawy.

Pierwszy dzień bardzo intensywny. Transfer. Popołudnie we Brnie. Wieczorne dyskusje przy złotym napoju w naszej mieścinie. 

Piątkowy dzień zaczął się od kolarskiego treningu. Penetracja południowych rubieży. 





Na piątek zaplanowano wizytę w zamku Lednice. Wcześniej rezerwujemy bilety. Wycieczka z przewodnikiem i aby było bardziej ciekawie, w języku czeskim. Start godzina 11. na miejsce docieramy na minutę przed zamknięciem bram. Ufff. Wita nas przesympatyczna Teresa. Wita nas bardzo gorąco i zaczyna opowiadać o historii tego przepięknego miejsca. Ten neogotycki zamek (pałac) już od pierwszych minut ujmuje swym bogactwem i przepychem. Po wstępnym zarysie historycznym wchodzimy do głównych komnat pałacowych. Przy wejściu wiszą kody QR dzięki którym można ściągnąć sobie to samo co mówi Teresa ale w ojczystym języku. Nie pamiętam do kogo się zwracam z informacją, zobaczcie lingua Italiano. Moje zdziwienie jest jeszcze większe gdy okazuje się że wsród zwiedzających jest Carlo, Sardyńczyk, mieszkający obecnie w Londynie, mający dom w Turynie a przebywajacy obecnie na krótkich wakacjach w Czechach wraz z córką. I tak w pięknych okolicznościach pałacowych zamiast słuchać Teresy rozmawiamy z Carlo o Sardynii, Sycylii, Włoszech w ogóle i okazuje się że my naprawdę we Włoszech widzieliśmy już bardzo dużo. Dużo więcej niż sam rodowity Włoch Carlo. Poza tym tego typu rozmowy wnoszą bardzo dużo ciekawych informacji o miejscach które jeszcze przed nami do odwiedzenia. Taki wspomniany wcześniej Turyn jest tego  dowodem. I koniecznie okolice Langhe. Słyszę z ust Carlo. W punkt.

Zamieniamy się w słuch ponieważ Tereska opowiada ciekawe rzeczy.






Historia zamku a później pałacu sięga początków XIII w. Blask pałacu można oczywiście uzyskać korzystając z nieograniczonych funduszy które należały do rodu Lichtensteinów, a to oni przez wieki panowali na tamtych ziemiach. Styl neogotycki a więc obecny stan uzyskano dzięki Jerzemu Wingelmullerowi. Pałac jest doskonałym przykładem na to że wcześniej wspomniany ród nie szczędził grosza na dekorowanie wnętrz. Najprostszym tego przykładem są schody znajdujące się w jednej z sal. Nazwałem te schody - opad szczeny, ponieważ to z jaką dokładnością są wykonane robi ogromne wrażenie. Kolejna sala a tam sufit który robi podobne wrażenie. 






Ogromnym bonusem jest muzyk który w jednej z sal na gitarze umila nam czas. Żegnamy się z Teresą. Wymieniam życzliwości z poznanym Carlo. Kontynuujemy zwiedzanie. Mijamy przepiękną oranżerię i idziemy podziwiać ogrody. Tym osobom które widziały Pałac księżniczki Sissi pod Wiedniem, lednickie ogrody mogą nie zainponować lecz naszym zdaniem utrzymanie takiego ogrodu, jego wielkość i jakość to top topów. Nadworny ogrodnik wykonuje kawał dobrej roboty. My udajemy się obejrzeć jeszcze jedną atrakcję należącą do pałacowych zabudowań a mianowicie minaret. Nigdy on nie pełnił funkcji sakralnych. Państwo Lichtensteinowie mieli fanaberię i taki minaret sobie postawili. Idąc do minaretu napotykamy bar w którym uzupełniamy płyny. Bar znajduje się obok przystani gdzie można skorzystać z oferty wycieczkowej i popłynąć statkiem po kanałach okalających park i pałac. 

Na wieżę Minaretu wchodzę tylko z Krzyśkiem. Widok z góry fenomenalny. 





Cała okolica i pałac jak na wyciągnięcie. 

Powoli wracamy na parking delektując się wielkością parku. Lody i ruszamy w kierunku Mikulova. To czeskie przygraniczne miasteczko ma w sobie ogromny potencjał i dopiero w tym roku była sposobność do zweryfikowania tego poglądu. Zaczęliśmy od zamku. Jest wizytówką tego czeskiego miasteczka. Położony na skalnym wzniesieniu zamek ze swymi ogrodami sprawia wrażenie niesłychanie okazałego. Spędziliśmy ogrodach sporo czasu. Planowaliśmy jeszcze wejście na Svaty Kopecek (Święta Górka) aby tam zobaczyć kaplicę św. Sebastiana. I może coś zjeść. Ale nic z tego nie wyszło gdyż niestety zgodnie z prognozami zaczęło lać. 





Prawdziwa pompa. Stwierdzamy że wracamy. Obiadokolację zamawiamy w naszej gospodzie. Okraszona złotym napojem. A później delektujemy się winem zakupionym jeszcze w Lednicach. Gwar rozmów nie milknie. Jest wesoło. A co najważniejsze fantastycznie spędzony dzień wśród bliskich znajomych. Piątkowy dzień kończymy późnym wieczorem w doskonałych nastrojach. 

Zostawiam Was jak zawsze z nienachalnym opisem i zdjęciami. 

Mikulov pozostawia pewien niedosyt ale to dobrze bo jest gdzie wrócić, natomiast pałac Lednice i okalające je okolice najlepiej uwiecznić dlatego pola i łąki przypominające Toskanię my również obfotografowaliśmy lecz polecam Wam bloga Anity Demianowicz

Zatem, do zobaczenia. 

Ci vediamo.

niedziela, 2 lipca 2023

Mały Szlak Beskidzki. Myślenice, Palcza i Luboń.



Marcówka, Beskidy


Ciao amici

Buona sera

Mały Szlak Beskidzki. Beskidy. Przenosimy się ponownie w ten przepiękny region Polski. Chcemy zamknąć cały szlak. Mamy przed sobą dwa dni. Po bardzo udanym pierwszym dniu i noclegu w schronisku PTTK Kudłacze, po mocnym energetycznie śniadaniu, schodzimy ze schroniska w kierunku Myślenic. Dzień się budzi i zapowiada ciekawszy dzień pod względem pogodowym. Zaraz po wyjściu mijamy kilku biegaczy którzy albo do góry lub dół szlifują formę przed kolejnymi zawodami.

Tempo świetne. Wczorajsza energia przekłada się na szybkość pokonywanych metrów. Jest pozytywnie i widać moc.

Buty na Kudłaczach

na szlaku

Beskidy


Po drodze do Myślenic na wysokości Poręby mijamy szczyt Działek 600 m.n.p.m oraz przepiękną salamandrę opalającą się w promieniach słońca. W tych okolicach byliśmy już jakiś czas temu (nocleg między innymi na Mogielicy).

Schodzimy niżej i słychać gwar miejski Myślenic. Odnajdujemy skocznię narciarską oraz zaszyty w centrum lasu zamek myślenicki.  Na zboczu góry Okleiny zwane inaczej Zamczysko, odnajdujemy ruiny średniowiecznego zamku. Jego kres nastąpił poniekąd w XV wieku. A co do skoczni narciarskiej. Jej początki datuje się na dwudziestolecie międzywojenne. Teraz z belki startowej rozpościera się imponujący widok na część miasta.

Schodzimy do Myślenic i postanawiamy zaopatrzyć się na drogę w prowiant oraz posilić się przed długim etapem do pokonania dzisiejszego dnia.


salamandra

skocznia narciarska


Czerwony szlak szybko ucieka z miasta i po pokonaniu krótkiego acz solidnego podejścia meldujemy się na ścieżce prowadzącej do lasu. Przed nami bezmiar cudownych widoków. Zanim wejdziemy do lasu mijamy ołtarz z przepychem wykonany a jakże. Wszechobecny papież. Dobra nie będę politykował. Naszym celem staje się Palcza. Idąc w jej kierunku rozpościerają się przed nami coraz ciekawsze beskidzkie widoki. I co najważniejsze, nie ma ludzi. Jest sobota. Piękna pogoda a jest cudownie intymnie. Kilka kilometrów przed Palczą, postanawiamy podczas obiadu że spróbujemy podejść dziś maksymalnie długo. Pojawia się kwestia noclegu. Każdy z nas uruchamia telefon i intensywnie poszukujemy noclegu w okolicach Palczy. Jest sobota i jest ciężko znaleźć cokolwiek. Ostatnią deską ratunku okazuje się Bacówka u Harnasia w Marcówce. Wykonujemy telefon i mamy rezerwację. Zaraz po opuszczeniu Palczy chwila na odpoczynek i ruszamy dalej. 


papieskie ślady

cudowne 

słońce zachodzi


Do Marcówki trafiamy bez problemu. Okazuje się że nie musimy za dużo odbijać od szlaku. Pan Stasiu wita n as pogodnie i już wiemy że nocleg w tym miejscu to strzał w 10. Sam pan Stasiu i jego bacówka to historia na osobny wpis. Pomaga nam w organizacji zimnego piwa. Zjeżdża ze mną do centrum Marcówki do pubu, gdzie klienci, proszę się nie obrażać wyglądają jakby żywcem zostali wyjęci z programu „chłopaki do wzięcia”. Niemniej jest w pełni kulturalnie. I jest zimne cudowne. Wracamy i zamieniamy się w słuch. Pan Stasiu to chodząca opowieść. Cudownie się tego słucha. Miejsce zresztą polecam ponieważ na miejscu dysponujemy jeszcze porządną sauną i basenem schładzającym. 

https://goo.gl/maps/xH998fmXfbGJ9Y7JA

Pan Staś nas opuszcza a my po odświeżeniu siadamy do wspólnej wieczerzy. Dzień kończymy w doskonałych nastrojach. Ziemne piwo pięknie komponuje się z naszym nastrojem.


wnętrze bacówki

Bacówka u Harnasia


Przed nami jeszcze tylko zejście do Zembrzyc i podróż pociągiem do Rabki Zdrój. Prawdziwy finisz. Znajdujemy poranne połączenie i pod tym kątem wcześnie wychodzimy na szlak. Jakże pięknie, cicho wygląda Marcówka i las do którego wracamy po wyśmienitej nocy.

Szybkie tempo. Pojawia się ponownie Diablak. W oddali. Zanim miniemy tablice Zembrzyce, mijamy jeszcze znany nam z ubiegłorocznego noclegu  ośrodek rekolekcyjny w którym mieliśmy okazję. Po drodze kupuję bilety na pociąg i na stacji PKP Zembrzyce wyrzucam buty które się skończyły. Dosłownie. Dokonały swego żywota na szlaku. Pięknie.


Beskidy w nowej odsłonie

w drodze na Luboń


Czekamy na pociąg i na chwilę przed planowanym przyjazdem obok na przystanek autobusowy podjeżdża autobus komunikacji zastępczej. Wyłania się z jego wnętrza pani konduktor i pyta n as a Panowie dokąd? Do Rabki oczywiście. To zapraszam do środka ponieważ pociąg nie jeździ. Konsternacja. Zabieramy plecaki i meldujemy się w środku. Sprawdzam bilety i faktycznie jest info aby zapoznać się dokładnie z rozkładem. Jesteśmy pozytywnie zaskoczeni reakcją pani konduktor.


kopuła podszczytowa Lubonia

Luboń Wielki


Docieramy do centrum Rabki. Udajemy się kawiarni. Kawa smakuje wyśmienicie. Chłopaki pochłanią kebaba.

Jest jeszcze jedna decyzja aby wejść na Luboń i zamknąć całkowicie Mały Szlak Beskidzki. NIe mam butów. Tylko sportowe sandały. Trochę marudzę ale idziemy. Zostawiamy auto za Rabką i pakujemy się na szczyt. Tempo imponujące. A i sam szlak wymagający szczególnie w górnej części. Kamloty jak w Tatrach. Później trochę lasu i jesteśmy na szczycie. Całkiem sporo turystów wybrało sobie Luboń 1022 m.n.p.m., za docelowy punkt niedzielnej wycieczki. Był plan aby wypić po zimnym piwie z okazji zdobycia szczytu ale brak gotówy spowodował decyzję o szybkim zejściu. No i się zaczyna. Bieg. Dosłownie. Regularny górski zbieg. W sandałach. Mega szybkie tempo a że zawodnicy doświadczeni to na szczęście nic się człowiekowi nie staje choć w dwóch momentach noga uciekła, i radośni meldujemy się przy aucie. Kąpiel w potoku. Przepak i jedziemy coś zjeść. Ręka zna Rabkę najlepiej. Centralna część parku uzdrowiskowego. Nie ma miejsca. Niedziela. Komunie. Milion ludzi. Denerwuje nas to i uciekamy z Rabki. Kolejny przystanek Myślenice. To samo. I jak to w zwyczaju mamy najlepsza restauracja pod słońcem czyli dwa złote łuki. A później już tylko powrót z bananem na twarzy. 


start i meta MSB

kończymy 


Trzy intensywne dni. W sumie 137 km, z czego większa część podczas tegorocznej eskapady. Mały Szlak Beskidzki zaliczony. Każdy szanujący się miłośnik gór powinien zmierzyć się z tym wyzwaniem. Beskidy są cudowne. Ciche. Malownicze. Majestatyczne. Krajobrazowo cudowne. Dodatkowo świetne towarzystwo. Dzięki chłopaki za możliwość kontemplowania piękna przy Was. Co przed nami? Mnóstwo pomysłów. Bardzo ciekawych. 

Wyczekujcie. Reset głowy idealny miałem dodać.

Do zobaczenia. Ci vediamo. A dopo.

Zdjęcia lajkować. 

Buona serata.