niedziela, 24 marca 2019

uczniowie profesora Janusza

w tle Kościelec

Kiedy kończy się jedno, drugie właśnie się zaczyna. 
Podczas bardzo udanego, ubiegłorocznego wrześniowego wyjazdu na Grossglokcnera, zakończonego dobrym i skutecznym wejściem na ten piękny szczyt, postanowiliśmy już po zejściu że chcemy dalej kontynuować edukację związaną z eksploracją górską poprzez i uczestnictwo w specjalistycznych kursach jak i właśnie tego typu wyjazdy jak ten akcent austriacki. Pokazał on że jeszcze bardzo długa droga przed nami aby szybko i skutecznie pokonywać kolejne szczeble górskiej edukacji. I wybraliśmy kolejny cel czyli kolejną część zimowego kursu prowadzonego przez szkołę wspinania Kilimanjaro. Marzec wydawał się dla wszystkich idealnym terminem. Te kilka miesięcy minęło bardzo szybko, i nawet człowiek się nie obejrzał i 13 marca w środowe popołudnie spakowani i pełni energii wyruszyliśmy z Zielonej Góry w kierunku na Tatry. Cel na ten dzień. Dotrzeć do Kuźnic. I stamtąd już tylko pod górę z plecakami skierować się do miejsca naszej bazy czyli schroniska Murowaniec.

ponownie schronisko Murowaniec 

nauka, tradycja, mapa, kompas

Około godziny 19 wyruszyliśmy spod parkingu i przez Boczań dotarliśmy do schroniska. Sporo śniegu, na początku podejścia wiele oblodzeń. Nie cierpię tego podejścia. Niemniej tempo mieliśmy bardzo szybkie. Po 1h i 50 minutach od wyjścia ze schroniska zameldowaliśmy się w recepcji schroniska. Miejsca w 10-osobowym pokoju już na nas czekały. Zmęczeni ale szczęśliwi. Co przyniesie tegoroczne szkolenie?. Niebawem się okaże. Zapowiedzi pogodowe nie są najłaskawsze. Lawinowa dwójka. Opady śniegu. Wiatr. Z drugiej zaś strony to chyba najlepsza pogoda na naukę. 
Czwartek obudził nas delikatnym opadem śniegu. I oczekiwaniem na rozpoczęcie szkolenia. Poprzedzonym śniadaniem miszczów czyli wielką porcją brei. Breja to połączenie płatków owsianych i kaszki manny truskawkowej zalewanej gorącą wodą. Pycha. I wielka porcja energii. 

rakiety to świetne rozwiazanie przy dużym śniegu

śniegu co nie miara

po prawej majaczy we mgle Kościelec

Godzina rozpoczęcia kursu już dawno minęła a Waldka nie widać. Lekkie zdenerwowanie wśród kursantów. KIlka minut po 10 pojawiają się instruktorzy. Nie ma Waldka. Jest Janusz. Jak się później okaże szef naszego kursu. Przedstawiono plan zajęć i około godz. 12 rozpoczęliśmy naszą część. Początek niby banalny. Praca z mapą i kompasem lub busolą. O 13 wychodzimy w teren wdrożyć poznane aspekty teoretyczne. Dostajemy na wyposażenie lawinowe abc i niektórzy z nas rakiety śnieżne. Zostaję liderem grupy i sprawdzamy jak funkcjonują nasze detektory. Opuszczamy teren schroniska i kierujemy się pod dolną stację kolejki na Kasprowy. Skład jest następujący: Ninja, Ręka, Kozioł oraz Lidka, Marcin, Daniel, Łukasz, Szef Janusz, Tomek instruktor i ja. Część z nas zakłada rakiety i kierujemy się na wybrany wcześniej azymut. Posługujemy się kompasami czy też busolą. Zdaniem Janusza i z tym trudno się nie zgodzić że teraz królują wszelkiego rodzaju GPS-y. W naszym przypadku połączenie nowoczesności z tradycją powoduje lekkie zamieszanie i wyznaczone cele osiągamy z lekkim błędem. Operujemy w kotłach stawów Zielonego, Dwoistego, Długiego i Kurtkowca. Jest wesoło.

wesoły Ninja

punkt asekuracyjny

Lidka wygrywa nieoficjalnie. Najpoprawniej wytyczyła drogę. 7-miu chłopaków zostawia w pobitym polu. Dla mnie najważniejsze jest to że jesteśmy na powietrzu, w toczeniu gór. Pogoda nie rozpieszcza. -9 stopni i wiatr w granicach 30 m/s. Lekko nas przeszywa. To dobra przygrywka do kolejnych dni. I są już pierwsze objawy zimna. Ręce moje odmrażam sobie dwukrotnie. Ból mocno nieprzyjemny. Wracamy o zmierzchu. Wieczorem zaplanowano jeszcze działania dydaktyczne związane z węzłami. Przypominamy sobie wyblinki, półwyblinki, francuzy i elementy asekuracji lotnej. Sporo tego. Kolacja z kwaśnicą w roli głównej. Dyskusje. Wieczorny klimat schroniskowej restauracji nie ma sobie równych. 

profesor Janusz

Kościelec

prowadzę wyciąg

Piątkowy plan zakładał wejście w Granaty. Niestety całonocne opady śniegu wymusiły zmianę planów. Janusz zdecydował że dzisiejszego dnia wychodzimy w kierunku przełęczy Karb i próbę zdobycia Kościelca. Wychodzimy ze schroniska, sprawdzamy działanie detektorów. Zostaję odsunięty do sekcji gimnastycznej i poruszam się na końcu grupy. Startujemy z dolnej stacji kolejki na Kasprowy. Rakiety śnieżne lądują na nogach. Pozostali brną w śniegu sięgającym miejscami wysokości uda. Wieje. Temperatura -3 st. Odczuwalna dużo niższa ze wzgl. na wiejący w granicach 40 m/s wiatr. Szybko osiągamy miejsce w którym dzielimy się na dwa zespoły. Ubieramy cały sprzęt. Uprzęże, raki, czekany.

podejście z Karbu na Kościelec

przełęcz Karb

jedni ze zdobywców Kościelca

Kaski. Wiążemy się linami i startujemy. W mym zespole prowadzę, za mną idzie Łukasz, później Lidka i całą stawkę zamyka Ninja. Drugi zespół tworzy Kozioł, Ręka, Marcin i Daniel. Mi pomaga Janusz. Tomek operuje przy drugim zespole. I zakładam różne punkty asekuracyjne. Taśmy, ekspresy. I pierwszy raz w życiu wbijam szpilki. Tempo nie za szybkie. Lidka ma problemy z liną. Wieje. W niektórych miejscach chłód przeszywa całe ciało. Ręce również dostają niezły wpiernicz. Piękna ścieżka edukacyjna. Super. Nic lepszego nie mogło się wydarzyć. I pogoda dwa razy była łaskawa. 

zjazd Ninja

zjazd Jacy Kozła

Ninja w ścianie

mój zjazd

zjazd Ręki

Pojawiło się słońce. Krótko bo krótko ale zawsze. Kolejny nasz cel to Kościelec. Piękny szczyt. Zimą robi wrażenie jeszcze groźniejszego. Ruszamy. Podejście w dobrym tempie. Droga niewiele się różni od tej wiosenno-letniej. Końcówka stanowi zawsze niemałe wyzwanie i dlategoż ponownie wiążemy liną. Prowadzi tym razem Jaca Kozioł. Wzmaga się wiatr. 

jedno z punktów asekuracyjnych

Janusz kontempluje

podejście na Zawrat

Szczyt osiągamy sprawnie i czekamy. Każda kolejna minuta na szczycie odkrytym, wietrznym obniża wewnętrzną temperaturę. Szczyt osiągamy wszyscy. Schodzimy w odwrotnej kolejności. W niektórych miejscach Tomek omija jako prowadzący podejrzane miejsca. Karb osiągamy sprawnie i schodzimy z niego do podstawy ściany brnąc w niektórych miejscach w śniegu po uda. Chwila odpoczynku, ściągamy cały sprzęt wspinaczkowy i wracamy drogą która normalnie w warunkach niezimowych jest niedostępna. Schronisko osiągamy w super humorach. Zmierzcha. Kolejny bardzo udany dzień.
finisz podejścia w wykonaniu Kozła i Ręki

początek Orlej Perci

Wieczór a jakże to przypomnienie sobie kolejnych węzłów i praca z liną. Na stole wątróbka. I piwo.
Plany na sobotę ambitne. A jakże. Z pewnością Zmarzły Staw, lodospady, i całkiem ambitna droga do zrobienia z finałowymi zjazdami niedaleko Zmarzłego Stawu. I na deser Janusz obiecał niespodziankę. Wychodzimy a jakże rano po śniadaniu miszczów czyli brei. Sprawdzamy detektory. Kierujemy swe kroki ku Wielkiemu Stawowi Gąsienicowemu. I nie idziemy tradycyjną drogą letnią a zimową prowadzącą w dolince, aby zminimalizować ryzyko zejścia lawiny. Temperatura -3 st., dziś ma powiać jeszcze mocniej. Poniekąd w kulminacyjnych momentach ma wiać z prędkością prawie 85 m/s. I ponownie spadło dużo śniegu co zapowiada ciężką przeprawę na podejściu. Dość szybko osiągamy Wielki Staw. 

uczniowie na Zawracie

słoneczne Tatry

Niezmiennie, nawet przy takiej pogodzie ten widok zachwyca. Kościelec. Granaty. Orla Perć. Kozia Dolinka. Przepiękne zachwycające. Przed wejściem na staw posiadacze rakiet zakładają je na nogi. Pozostali brną w świeżym śniegu. Nasze tempo jest szybsze niż tempo rakietowców. Stajemy na drugim brzegu stawu. Szlak wytycza Janusz trawersując zbocze. Za nim idzie Łukasz. Później ja i moi kompani. Nie ma dziś z nami Daniela który załatwił sobie palca. Mega odcisk. I niezdolność do prowadzenia akcji górskiej. Szybko osiągamy wysokość. Wyprzedzam Łukasza który idzie w rakietach. I jestem już przy Januszu. Docieramy w miejsce gdzie rozpoczynamy akcję górską. Dzielimy się na dwie grupy. Janusz prowadzi nasz skład: Kozioł, Łukasz, Ninja, Ręka i ja. Drugi team to Lidka i Marcin pod opieką Tomka. Przywdziewamy sprzęt wspinaczkowy. Zakładamy to co mamy najcieplejsze na siebie. Prowadzi Łukasz, za nim idzie Kozioł, później ja, Ninja i stawkę zamyka Ręka. Idziemy. Ściana jest w większości obita. A tam gdzie tego wymaga asekuracja zakładane są dodatkowe punkty. Droga pokonywana w rakach i z czekanem w ręku sprawia wiele radości. Ale i muszę się przyznać do jednej słabości. W miejscu w którym mieliśmy stanowisko asekuracyjne, dostałem zaćmy. Jak przyszła pora na mój ruch to zdębiałem. Nie miałem pojęcia jak się ruszyć. Wstyd. Zachowanie jak u juniora. A wystarczyło lekko się odchylić, wbić dobrze czekan i ruszyć do przodu. I poszło. Wiatr nie był naszym sprzymierzeńcem. Dotarliśmy do miejsca w którym zbudowaliśmy stanowisko zjazdowe i każdy z nas mógł przećwiczyć to co robiliśmy już „na sucho”. Super frajda. Piękne miejsce i ekstra doznania. Składam linę i idziemy w kierunku lodospadów. Śniegu co nie miara. Lodospady prezentują się okazale. A nad wszystkim góruje przełęcz Zawrat. Dumnie i w warunkach zimowych groźnie. 

dla odmiany zamglone Tatry

nowa funkcja w telefonie - portret

Lidka postanawia wykopać jamę razem z Tomkiem. Pozostali budują dwa stanowiska zjazdowe. Grzybek i klasyczne stanowisko oparte na dwóch czekanach. I zjeżdżamy. Półwyblinka. Stosując przyrząd zjazdowy. Z asekuracją i bez. Obok na lodospadzie ćwiczenia w poruszaniu się na tego typu podłożu. I na deser Janusz oznajmia nam że chętni idą na Zawrat. Na lekko. Drużynę na Zawrat stanowią: Janusz, Jaca Kozioł, Ręka, Ninja i ja. Pozostali z Tomkiem wracają do schroniska. I niech żałują. Nie dość że przełęcz osiągnięta w pięknym stylu, w szaleńczym tempie, 35 min od wyjścia z dalszego brzegu Zmarzłego Stawu. Z fajnymi ciężkimi warunkami na podejściu z kulminacją podejścia praktycznie na czworaka przy użyciu czekana. No i sam niezmiennie zachwycający widok na dolinę 5 stawów. Janusz narzeka na palce u rąk. Mocno zmarzniete. Skostniałe. Wiem co czuje. To ogromny, przeszywający ból. Po sesji zdjęciowej jeszcze szybsze tempo zejścia. Ależ piękne chwile. Świetne warunki. Cudowna atmosfera. Wymieniamy poglądy z Januszem. I wspólne obserwacje oraz doświadczenia. I plany. Plany również poruszane na przyszłość. 

widok na dolinę 5-ciu stawów

Zawrat w doskonałym stylu

widok z Zawratu na część Świnicką

Schodzimy bardzo szybko w miejsce gdzie kilka godzin wcześniej rozpoczynaliśmy akcję górską. Wchodzimy na staw.  W tym samym czasie na stawie pojawia się para skiturowców. Szansa na wyścigi? Niewielka a jednak powoli rodzi się wizja aby pościgać się z narciarzami. No to zaczynamy zabawę. Tempo wzrasta a im bliżej drugiego brzegu tym wizja zwycięstwa wydaje się być coraz bardziej realna. Nie wiem czy skiturowcy widzą moje zachowanie ale ja mam wrażenie że tak. Podkręcam tempo i już przy brzegu na końcowym podejściu pod znak turystyczny  wiem że wygram ten dziwny wyścig. W sumie satysfakcja. Wiem że to chore zachowanie ale ten chip współzawodnictwa jest silniejszy. Do schroniska schodzimy nieco wolniej uradowani i szczęśliwi. Ukontentowani. 

zjazdy

dużo sprzętu

a tylko jedna lina

Królewska kolacja a jakże - golonka i piwo. Najlepsza nagroda. Wykład Tomka. Wieczór mija nam w świetnych nastrojach. 
Niedziela jest ostatnim dniem zajęć. Piękna pogoda. Słońce. Ciepło. W porównaniu do poprzednich to różnica bardzo znacząca i odczuwalna. Niedzielne zajęcia bardzo blisko schroniska. Dużo zjazdów. Sporo podejść z wykorzystaniem jumara czy też innych urządzeń. A na deser flaszencug w wersji normalnej i szwajcarskiej. I kontemplacja pięknych widoków spowitych marcowym słońcem. 

fenomenalne pho. Jaca Kozioł

Kończymy szkolenie w świetnych nastrojach. Wielki bagaż wiedzy. Ogromne doświadczenie naszych instruktorów Janusza i Tomka i ich bezcenne uwagi. I pogoda. Lepszej trafić nie mogliśmy. Wiatr. Mróz. Dużo śniegu. Idealny poligon. Fachowość i chęć nauki. Pokora. Szkoda że musimy wracać. 

i tu także flaszencug

część flaszencuga

Szybki przepak. Oddanie sprzętu lawinowego i szpeju i w doskonałych humorach schodzimy przez Jaworzynkę do Kuźnic. Jeszcze obiad i powoli wracamy do domu. Kolejny cel nasz wspólny to sierpniowy podbój masywu Monte Rosa. I w międzyczasie utrwalanie wiadomości ze szkolenia co by nie myliła się mi wyblinka z półwyblinką. Janusz i Tomek - wielka przyjemność współpracy. Boys. Wam również dziękuję. To wielka sprawa być jednym z Was.
A wszystkim Wam życzę podobnych emocji zawsze. Zapraszam do galerii. Góry zachwycają zawsze i o każdej porze roku. 

Ciao.