sobota, 11 listopada 2017

Kościelec - dopełnienie szczęścia

poranna ekstaza w wydaniu tatrzańskim

Czy może być coś bardziej pięknego niż widok ze szczytu zdobytego w iście alpejskim stylu, w pięknej scenerii tatrzańskich szczytów, w towarzystwie słońca i jednego z kolegów z brygady "górski czad"? Mało jest takich momentów które potrafią dorównać poziomowi adrenaliny po prawie wbiegnięciu na ostatnią z wymarzonych górek. Ile warto było czekać wiem tylko ja.
Ale dla takich chwil warto żyć i spełniać swoje marzenia. Do tego nieustannie namawiam Was wszystkich. Życie jest jedno, szkoda aby uciekło przed nami. Raczej powinniśmy doprowadzić do stanu kiedy ono nie może pokonać Ciebie.

Hala Gąsnienicowa

Jego magnificencja Kościelec

Ostatni wpis z cyklu zakończenie sezonu postanowiłem zacząć od wprowadzenia w atmosferę buzujących endorfin i wielkiej radości że zrobiło się znowu coś zupełnie niezwykłego ale zarazem niepotrzebnego i mało istotnego dla zwykłego zjadacza chleba. Cytując Tomka Kowalskiego który pozostał na zawsze w górach, pod Broad Peak - "wykonałem kawałek niewiarygodnej, dobrej, nikomu niepotrzebnej roboty". Nic dodać nic ująć ale to tylko ten który zrobi takie właśnie coś wie o czym mowa.

Czarny Staw w wydaniu porannym


Bohater w innym ujęciu


widok na Świnicę
Sam pomysł na szybkie wejście na Kościelec bo o nim mowa rodził się już podczas pierwszego dnia naszej wyrypy.
Nie udało się w piątek więc w niedzielny wieczór kiedy po całodniowej mokrej, deszczowej wyrypie spoglądałem na schnące ciuchy analizując prognozę pogody na poniedziałek podjąłem decyzję że skoro mam drugą parę spodni i jeszcze jedną parę butów nic nie stoi na przeszkodzie aby wejść na ten niezwykły szczyt.

Dolina Gąsienicowa

i tu także

Na lekko zwariowany pomysł namówiłem Malika a może bardziej sytuacja wymusiła wejście tylko naszej dwójki. Rzut oka na mapę, Ricco Roko dokonuje analizy wejścia, czas wejścia-zejścia opiewa na około 7 godzin, dobra biorąc pod uwagę że oznakowanie jest czasem mocno przesadzone to i tak czeka nas dobre 5,5 do 6 godzin wędrówki. Planujemy start w Kuźnicach, żółtym na Halę Gąsienicową i dalej przez Czarny Staw na Przełęcz Karb i meta na Kościelcu. Powrót tą samą drogą z jedną małą różnicą, od Przełęczy między Kopami wracamy niebieskim szlakiem.

Panorama Doliny Gąsienicowej

Plan prosty i skuteczny. Wejście w stylu alpejskim czyli na lekko, bez przystanku, odpoczynek na szczycie i powrót. I budzimy się w poniedziałkowy morning, szybka owsianka, bidon w rękę i żel energetyczny w drugą i w granicach godziny 7.30 meldujemy się w Kuźnicach. Wsiadamy do busa który podwiezie nas w miejsce startu i tu pierwsza śmieszna sytuacja.

po prawej przełęcz Karb


poranny lód

Na zewnątrz temperatura w granicach 5 stopni czyli ciepło zatem jak przystało na alpejskie wejście na lekko przywdziałem krótkie spodenki, koszulkę termiczną z krótkim rękawem, buffa, wysokie buty i kamizelkę puchową. Wzbudziłem zainteresowanie innych turystów odzianych na grubo prawie w kożuchy a na pytanie z ich strony gdzie się ja to wybieram, odpowiedziałem krótko że tam wysoko w góry, tylko że śpieszy mi się na PKS więc muszę zasuwać. Ich miny były bezcenne.
Kupujemy bilety wejścia do parku i startujemy, synchronizujemy zegarki i jedziemy.

mission complited mrs. Malik

Wejście jest naprawdę szybkie. O tej porze mijamy raz po raz grupki turystów zmierzających na górę.  Mijamy ich tak jakby czas się dla nich zatrzymał, w okolicach Hali Gąsienicowej wiemy już że jeżeli nic nieprzewidywalnego się nie wydarzy to zrobimy wejście w mega czasie. Przyśpieszamy. Na Karb wchodzimy w 15 min a znaki pokazują 45 min, mówię tu o wejściu od Czarnego Stawu. Od Karbu na szczyt wchodzimy równie szybko. Dla mnie jest to pierwsze podejście i muszę powiedzieć że moje oczekiwania są spełnione. Tym bardziej że od połowy podejścia zmieniają się nam warunki i w miejscach gdzie słońce jeszcze nie dochodzi kamienie są oblodzone. Jest ślisko i dość niebezpiecznie


Granaty
Szczególne wrażenie robi element podejścia tzw. płyta. Wszystkie wypustki i chwyty są albo mokre albo oblodzone. A nie ma tu żadnych łańcuchów. I moim zdaniem bardzo dobrze. To wymusza na nas wzmożoną ostrożność i wzmaga wybór najlepszego rozwiązania. To samo jest podczas zejścia. A tu skupienie jest jeszcze ważniejsze niż podczas wejścia. Zatem na szczycie jesteśmy pierwsi tego dnia. A dzień jest przepiękny. Słońce budzi wszystko dookoła. Widok z góry niesamowity. Absolutnie zjawiskowy. Pełen orgazm. Chce się krzyknąć - zrobiłem to. I to w jakim czasie? Może nie o to w tym wszystkim chodziło ale podejście jest imponujące. Czas przewidywany jest na 3,50 h a my to robimy w 1,50 h. Niewiarygodnie szybkie tempo podejścia. Euforia na szczycie. Jest. Mój. Długo wyczekiwany. Ileż razy planowałem na niego wejść. I zawsze coś. I jest on ostatnim brakującym mi szczycie do kolekcji wysokich szczytów Tatr Polskich. Kościelec.

świat pod moimi stopami

Malik pomimo że był już w tym miejscu nie kryje satysfakcji. Nie powinno to jednak Was dziwić gdyż jak zobaczycie zdjęcia sami odczujecie taką satysfakcję i zachwyt.
Schodzimy po około 20 minutach. Mijamy pierwszych wspinaczy którzy powoli podchodzą w kierunku szczytu. Jeden z nich zatrzymuje nas na chwilę i stwierdza że to w jakim tempie go minęliśmy było niewiarygodne. Ekscytacja nie mija i dalej w świetnym tempie pokonujemy drogę powrotną. A że to już okolice godziny 11 to i na szlakach sporo turystów. Naprawdę od Kuźnic ciągną tabuny.

okładka?

do znudzenia

Czarny Staw z wysokiej perspektywy

My meldujemy się przy bramkach w Kuźnicach po 4 godzinach drogi. Kawał naprawdę nieprzyzwoitej wyrypy. Satysfakcja ogromna. I podczas zejścia gdy kilkukrotnie obracamy się w kierunku szczytu niewiarygodna jest jego sylwetka i niepozorność którą docenimy szczególnie podczas ostatnich metrów przed szczytem.
Wracamy do kolegów. Oni już spakowani i weseli czekają na nas przy dolnej grani Krupówek. Czeka nas obiad w barze mlecznym. Pyszna domowa kuchnia. Pierogi same się rozpływają w ustach. Kotlety wielkie jak bochen chleba. Wszystko okraszone piękną pogodą i atmosferą radosną.

ujęcie szczytowe Doliny Gąsienicowej
Kończy się kolejne zakończenie sezonu chłopaków z Górskiego Czadu. To była jubileuszowa 10 rocznica naszych wspólnych wyjazdów. Jest wśród nas kilku chłopaków którzy są z nami zawsze czyli Miś, Ricco, moja skromna osoba. A wszystko miało swój początek w Istebnej 10 lat temu.
Malik, Ninja, Marud, Jaszczomb, Jaca Kozioł, Fedur, Maciek, Maffashion Parbat, Sowa, przepraszam jeżeli kogoś pominąłem. Oni wszyscy byli, są i mam nadzieję a może inaczej jestem przekonany om tym że obchodzić będziemy i 20, 30 i 40 rocznicę naszych wspólnych zakończeń sezonu, sezonu który nigdy się nie rozpoczyna. Każdy z nas wnosi do tej grupy coś innego bo każdy z nas jest inny. Nie ma lepszych i gorszych. Zdarzają się incydenty z udziałem któregoś z nas, możemy się lubić lub nie ale fajne jest to że raz w roku jedziemy gdzieś razem i wspólnie celebrujemy to co najpiękniejsze. Wolność. Wariactwo. Epicka przygoda.

jeszcze raz Kościelec
jesteśmy

Kończąc, zapraszam do oglądania zdjęć. Coś mi się wydaje że dopiszę jakiś suplement bo emocje jeszcze buzują na wspomnienie o tym zjawiskowym czasie.
Ja dziękuję Wszystkim mym kolegom za to że mogę być z Wami i wspólnie celebrować każdą chwilę z Wami.
Fenkju very maczing.
Czus, do następnego wpisu.

ps. Kościelec to góra która wznosi się na wysokość 2155 m.n.p.m.

poniedziałek, 30 października 2017

Operacja deszcz - tatrzański trip day 3

Deszczowy Smreczyński Staw

Day 3. Operacja deszcz. Niedziela. Poranek. Chmury. Padał całą noc, deszcz oczywiście. Jaki plan.
Krople deszczu rytmicznie uderzają w dach i parapet. Czyżby to one decydowały o naszych dzisiejszych planach. Rozsuwają się zamki w śpiworach. Atmosfera ciągle zabawowa. To niezmienne.

Kościeliski Potok

Nasz pierwotny plan na eksplorację Tatr w tym niedzielnym dniu z pewnością będzie zmieniony, tym bardziej że poza 2-dwu godzinnym okienkiem pogodowym ma ciągle padać.
Przy suto zastawionym śniadaniu składającym się z jajek, konserw typu gulasz, owsianek i innych górskich frykasów zapada decyzja że penetrujemy dolinę Kościeliską z Wąwozem Kraków, jaskinią Mylną, Smreczyńskim Stawem i obowiązkową wizytą w schronisku na Hali Ornak.
No to czekamy na okienko pogodowe popijając czaj i zimny napój bogów.

w tle majaczące szczyty zachodnich Tatr

W tym czasie trwają zażarte dyskusje który dzień z już minionych był bardziej efektowny, bardziej spektakularny. Sobotnie orgie chmur, słońca, na niebie nad Czerwonymi Wierchami zwyciężają przynajmniej w mojej ocenie.
Około godziny 10 wychodzimy w góry. Spakowani i przygotowani na deszcz z uśmiechem na ustach wychodzimy. Dolina Kościeliska piękna jest nawet jak jest po deszczu. Mgła osiada wysoko nad drzewami. Jest dość ciepło. Idąc, dyskutujemy, wspominamy nie jedno nasze przejście tą doliną. A kilka razy tu byliśmy. Dochodzimy do Polany Pisanej. Kilka lat temu w tym miejscu spacerowałem z córką, innym razem w tym miejscu robiliśmy biwak gdyż kolega Miś zapomniał czegoś ważnego i zmuszony został do cofnięcia się na parking a my w tym czasie dobrze się bawiliśmy.
Tym razem na tej samej Polanie także urządziliśmy chwilowy biwak.

Wejście do jaskini

W pierwszej kolejności atakujemy Jaskinię Mylną która jak donoszą znajduje się w masywie Raptawickiej Turni. Do jaskini wchodzimy od strony południowej. Wybierając się do niej pamiętajmy o zabraniu latarki lub czołówki. Ze względu na ciasnotę panującą w wielu miejscach podróżowanie z plecakiem jest dość upierdliwe a zważywszy jeszcze na fakt że część trasy pokonujemy praktycznie na czworakach dobrze zaplanujmy naszą eskapadę. Trasa nie jest jakoś strasznie długa bo liczy raptem 300 metrów ale jest naprawdę fajnym urozmaiceniem na górskie wędrówki. My stawiamy się przed jaskinią liczną grupą. Ja ją zamykam. W wielu miejscach w środku jest bardzo mokro. Szczególnie czuć to dosłownie na spodniach i w butach gdy pokonać musimy najbardziej wąskie odcinki. Jaskinię zdecydowanie polecam.

Smreczyński Staw wersja 1

ten sam staw wersja 2

Nasze kolejne kroki kierujemy w stronę Smreczyńskiego Stawu. Po drodze mijamy młode grupy gimnazjalisto-licealistów ubranych w rush-rany i inne ciekawe wynalazki. Prowadzeni jak za karę. Ubrani a raczej rozebrani nie zważają na padający coraz mocniej deszcz. Młodość cieszy się swoimi prawami.

parasol, Miś i chyba Malik w tle

Sam staw jest świetnym miejscem na kontemplację i podziwianie masywu Ornaku o ile pogoda na to pozwala. Tym razem pada, poza tym jest ciepło i przez to nad nami unoszą opary, chmury i inne cuda. W tym miejscu zawsze mam wrażenie to samo że czas się tutaj zatrzymuje. I fajnie. Poza tym to miejsce warto zobaczyć także ze wspomnianego wcześniej Ornaku.

zielony Wąwóz Kraków

Schodzimy na dół, a jeszcze zapomniałem dodać że w międzyczasie meldujemy się w schronisku. Napój bogów, ciepła zupa, później szarlotka i uderzamy w Wąwóz Kraków. To miejsce tego dnia jest ciche, puste, ale strasznie magiczne. Pomimo deszczu i dużej ilości zieleni większa cześć wąwozu idealnie pasuje do scenerii z tolkienowskiego filmu. Tu także zostajemy chwilę dłużej racząc się konserwami i herbatą.

popas w wąwozie

nie pada przynajmniej na głowie

Przed nami ostatni etap podejścia w wąwozie. Łańcuchy, drabinka, chwila w jaskini. Wracamy w kierunku na Polanę Pisaną. Dużo deszczu i błota. Ślisko. Schodzimy. Udajemy się w kierunku Kir. Pada coraz mocniej. Zaraz potem leje. Spada temperatura. Robi się chłodno.
Powrót w tempie wyścigowym.

zielony, pachnący, nieskazitelny, majestatyczny

byliśmy sami
Zmęczeni, zmoczeni, ale czy szczęśliwi. Jutro jest zapowiedź okna pogodowego. Korci mnie projekt pod nazwą Kościelec. Zobaczymy czy znajdę chętnego na szybkie podejście w kierunku szczytu. Teraz gorąca kąpiel i szukamy miejsca do suszenia naszych butów i spodni, kurtek. Okazuje się że mamy do dyspozycji niewiele takich miejsc aby móc wysuszyć nasze odzienie.
Pomimo nie najlepszej pogody która towarzyszyła nam tego niedzielnego dnia uważam że był to dzień z gatunku - nie wyjdziesz ze schroniska - żałuj. Góry to góry nawet w deszczu.
Wieczór jak zawsze przepełniony był spostrzeżeniami i dyskusjami prawie "panelowymi" nad tym co dziś nas spotkało.

niby pustka, cisza

W międzyczasie powstał a raczej został zaklepany mega projekt na szybkie wyjście w stylu alpejskim na Kościelec w poniedziałkowy poranek.
Do usłyszenia i zobaczenia już w poniedziałek.
Czus.

niedziela, 15 października 2017

Tatrzańskie podniebne orgie

grzechem jest tego nie spożywać

15 września roku pańskiego 2017. Day 2. Tatry. Niczym nie zmącone. Deszczowy poranek. Upojna noc. Oczekiwanie na lepszą pogodę. Czy wyjdziemy w góry. Lało całą noc. Prognozy pokazują że powinno pokazać się okienko pogodowe. Plan na sobotę. Tak, tak wówczas była sobota. Wychodzimy w kierunku Doliny Małej Łąki, następnie podchodzimy na Kondracką Przełęcz. Docelowo na Kopę Kondracką. Później Małołączniak. Schodzić planujemy w kierunku na Przysłup Miętusi.

dolina małej łąki

Zanim zaczniemy to po wczorajszej ponad 20-sto kilometrowej wyrypie po Wysokich Tatrach co niektórych może coś niecoś boleć. Dobry humor i zapowiedź kolejnej dobrej przygody nie pozwala "beczeć" jak powiada Ninja. A Ninja się zna.
Przestało padać. Zrobiło się nawet ciepło. Wychodzimy.

w chmurach

Dolinę Małej Łąki mam okazję zobaczyć pierwszy raz w życiu. Po kilkunastominutowym podejściu w lesie pokazuje się nam w całej okazałości. Piękna. Cóż innego można o niej powiedzieć. Nawet teraz jak chmury wiszą nad górami dość nisko, słońca nie widać, wszystko dookoła paruje, czuć że po nocnych opadach grząsko pod butami wygląda ona zacnie. Na ławkach po lewej turyści którzy jak się okazuje schodzą z Kopy po noclegu w schronisku na Kondratowej. Mówią że w miejscach gdzie jest sporo kamieni dość ślisko i trzeba uważać. Miła pogawędka a jakże. To standard. Życzymy sobie miłego dnia i w podgrupach wędrujemy dalej. Cisza panuje nieco wyżej do czasu naszego przejścia. Podejście pod Przełęcz jest niewątpliwie urokliwe. Chmury ciągle nad nami. Przykrywają szczyty.

jedno z najciekawszych podejść

Mijamy żleb. Sporo kamieni. Ciągle pod górę. Kosodrzewiny i robi się chłodniej. Czuć to mocno. Im bliżej przełęczy tym wiatr większy. Jest. Kondracka Przełęcz. We mgle. Wieje. Siadamy. Konserwa. A jakże. Herbata. Ubieramy membrany. Odpoczywamy.

jesteśmy

miczel przed atakiem szczytowym

niestety jeszcze w chmurach

przed nami Kopa Kondracka

nadal w chmurach

I nagle pojawia się Miczel. Pan w jeansach, mokasynach, pikowanej kurtce. Z torebką od Louisa Prady. W torbie pewnie czekan, raki, liny. I obok partnerka. Z tego co słyszymy planują atak szczytowy na Giewont. To norma niestety. Sama przełęcz to przecież 1725 m.n.p.m., Giewont to 1894 m.n.p.m. a Miczel ubrany na atak szczytowy ale na dolną grań Krupówek. Wiem, góry są dla wszystkich ale na tych wysokościach pogoda naprawdę może spłatać figla. Nie wytrzymuję i robię Miczelowi zdjęcie. Szybki transfer i zdjęcie ląduje na Portalu Tatrzańskim. A co. Ku przestrodze. Edukacja. Zdrowy rozsądek. Może to przemówi do rozsądku.

chyba Ciemniak albo Krzesanica?

a to u podnóża Ciemniaka

i zaczyna się gra na Ciemniaku

prawie (widok) na Giewont

a to na stronę słowacką

i tu

Nic to idziemy dalej. Kopa Kondracka to już 2005 m.n.p.m. Nic nie widać. Wieje. Na szczycie spotykamy zaprzyjaźnione dziewczyny ze schroniska. Ponownie dużo śmiechu. Dziewczyny akurat podchodzą od Małołączniaka. Mówią że wieje okrutnie i nic nie widać. Idziemy. Z racji tego że nie widać nic szybko pokonujemy odcinek łączący. Małołączniak 2096 m.n.p.pm. Ale nic nie widać.

Malik

w tle zejście na Chudą Przełączkę

i widok na ornakowską część

Dupa. Spotykamy kolejne dziewczyny. A że jesteśmy już tutaj to pierwotnie mamy schodzić tędy do Doliny Miętusiej. Zerkam na zegarek. Za szybko na zejście. Pada pytanie: kto idzie dalej? Kierunek Krzesanica, Ciemniak, i dalej Chuda Przełączka. Docelowo zejście czerwonym szlakiem do Kir. Dalej idą ze mną Malik, Fedur i Ninja. Oraz trzy dziewczyny. Z Małołączniaka schodzą pozostali. Za szybko. Jak się okaże chwilę później zdecydowanie za szybko.

orgia trwa w najlepsze

nomadzi tatrzańscy

i słońce zagląda

coraz mocniej

Mniej więcej w połowie podejścia na Krzesanicę wiatr zaczął odsłaniać widoki po stronie słowackiej.  I robił to na tyle skutecznie że to co nas spotkało na Ciemniaku trudno określić mianem wielkiego zachwytu. Wielka gra chmur, bardziej i mniej gęstych, co pewien czas odsłaniające się widoki.

niech żałują ci co nie poszli

duch święty zstąpił

i modli się za wasze dusze

opat Dariusz

A że to Zachodnie Tatry to i kolory magiczne. Kompozycja pomarańczowych, pożółkłych traw i niebieskiego nieba od czasu do czasu prześwitującego słońca plus szaroczarne chmury tworzyły pejzaże zachwycające. Zapierające dech w piersiach. Just amazing. Zobaczcie zdjęcia. To nie zdarza się na codzień. Na Ciemniaku latamy jak opętani robiąc zdjęcia. Po uczcie duchowej czas na ucztę kulinarną. Znajdujemy bezwietrzne miejsce i rozsiadamy się na dobrych kilka chwil.
A panowie. Niech żałują.

Malika zdjęcie

to też

w tym miejscu kiedyś spadła dwójka turystów

Schodzimy ukontentowani. Schodząc do Chudej Przełączki widać i Ornak i Bystrą. Nad nimi chmury. I Giewont się pokazał. Cudo. Widokowo petarda.

brat dariusz

orgia na naszych oczach

trwaj chwilo

Na wysokości Upłaziańskiej Kopki 1457 m.n.p.m. jeszcze dobrze widać. Jest już dobrze po 17 kiedy mijamy ostatnią łąkę, las, i zbliżamy się do Miętusiego Potoku. Do schroniska dochodzimy po zmroku. Nasi szanowni koledzy pojawiają się 15 minut przed nami. Zmęczeni ale szczęśliwi. Szczególnie druga część dnia pokazała że góry są zmienne. Na naszych oczach rozegrała się fantastyczna gra pomiędzy światłem, chmurami i wiatrem.

brat Kuba vel ninja

jeszcze czarne ujęcie na dolinę małej łąki

p.s.
A na koniec łyżka dziegciu. Ku przestrodze. Strasznie mi przykro że to stało się trochę z naszym udziałem. Otóż jeden z naszych kolegów na Małołączniaku nie dał wody jednej z turystek która go o to poprosiła argumentując że musi ona pamietać że jak idzie się w góry trzeba mieć wodę ze sobą. A kilka lat temu sam był w sytuacji odwodnienia będąc w górach bo nie wiem z lenistwa, egoizmu nie zabrał wody ze sobą korzystając tylko z butelki innego naszego kolegi. Nie będzie przesadą jak powiem że to skandal. I gdyby była taka możliwość wyleciałby z naszego Górskiego czadu z hukiem. Koniec kropka. Dla mnie i większości kolegów to sytuacja niewyobrażalna i niezrozumiała. I smutna.
Bo pokazuje iż w ekstremalnych warunkach na kolegę nie ma co liczyć.

wrześniowe zachodnie tatry

Dobra zakończyłem smutnym akcentem ale niech to nie przesłoni całego fantastycznego dnia.
Dzień sobotni zakończył się grubo po północy. Było wesoło. Oj bardzo.
Miłego czytania i oglądania zdjęć.
Do zobaczenia już w niedzielę.
Czus. Pasja trwa.