poniedziałek, 31 grudnia 2018

Himalajskie urodziny

Way to Imja Tse

Jest 25 października. Czwartek. Obudziłem się ponownie około czwartej, w śpiworze gorąco, na zewnątrz wszystko mokre, para na szybach, pojawił się też szron. Oddech wyraźny, miarowy, okraszony parą z ust. Za duża różnica temperatur a te najbliższe dni do niedzieli będą decydujące. Najzimniej ma być nocą. Zbliżamy się do piątego i szóstego tysiąca więc inaczej być nie może. Gdyby ktoś kiedyś powiedział mi że swoje kolejne osiemnaste urodziny będę spędzał na takiej wysokości kazałbym chyba bardzo mocno puknąć się w czoło. A tak trochę w innych okolicznościach, z  kompanami, a nie najbliższymi za którymi tęsknię będę przeżywał na swój własny sposób bez fajerwerków oczywiście ten geburstagowy dzień. The Doors hello I ove you,  szron na szybach trwa. I jest też Jane’s Addiction "Three days", Ręka nie zna tego zespołu? Czas nadrobić. 

buddyjskie chorągwie

wybuchowy osioł

beztroskie dzieci

prawowity władca trekkingowych ścieżek

W międzyczasie po śniadaniu trafiamy już do Chukhung 4730 mnpm., w drodze poryczałam się dwukrotnie. Pierwszym razem naszły  mnie takie pozytywne myśli o tym gdzie jestem jak jest pięknie jak można przeżywać taki stan, ludzi i momenty. Moment w którym znaleźliśmy się przy czortenie wzniesionym na część naszych himalaistów którzy zginęli na południowej ścianie  Lhotse, min. Jurek Kukuczka, który 29 lat temu zginął na tej ścianie a wczoraj była jego 29 rocznica śmierci. Wzruszenia mocne, jesteś tu i  zdajesz sobie sprawę z tego że znane tylko z  opisów, książek miejsce i nagle jesteś tu. W dniu czterdziestych czwartych urodzin znajdujemy się w miejscu absolutnie magicznym. Poza tym to pierwsze urodziny które obchodzę bez dzieci i żony trochę smutno leczy wynagrodzę im to. I tak oto przeżywamy moje urodziny mamy jedną puszkę piwa, będzie co celebrować.

Ama Dablam

himalajskie kopczyki

tam jest Ama Dablam

I narysowałem view chyba zostanę rysownikiem a z pewnością pisarzem. Elegancko suszą się nasze śpiwory, z kuchni dobiega zapach czosnku jesteśmy we właściwym miejscu i we właściwym momencie i we właściwym czasie, co prawda nie ma wifi, to może nawet lepiej zatem kontakt ze światem osiągniemy chyba dopiero w drodze powrotnej do Dingboche.

dzieło

Okazało się ze internet jednak jest. Kupiliśmy kartę po 600 rupii, 1 GB zaraz się zaloguję i zobaczymy co się dzieje w Polsce tymczasem jest już 12:40 wróciliśmy właśnie z wyjścia aklimatyzacyjnego na 5030 mnpm.

Chukhung Ri i wielka ściana Lhotse

Słońce świeci to nie oznacza że nie czuć chłodu wiatr jest umiarkowany ale jak zawieje to potrafi zakleszczyć. Czwartek jesteśmy tutaj, w piątek robimy aklimatyzację spróbujemy wejść na najwyższy szczyt który jest obok to Chukhung-Ri 5555 m n.p.m. to jest nasz główny cel aklimatyzacji w sobotę wychodzimy do base camp island peak,  a zgodnie z planem o 1 w nocy z soboty na niedzielę wychodzimy w kierunku szczytu. Taki jest plan na najbliższe dni.


Ama Dablam

I przyszedł czas na obiad vega soup i mo:mo, mega pyszne pierożki trudno mi ocenić czy gruzińskie  chaczapuri będą lepsze od mo:mo ale smakują bardzo dobrze. Po obiedzie  zawinęliśmy się śpiwory, wyglądamy w  nich jak mumie. Pomimo dość wczesnej pory na zewnątrz temperatura szybko spada dopóki słońce jest ciepło ale jesteśmy na 5000 m to ma prawo być zimno. Ja najnormalniej cały się trzęsę. Jeszcze kilka słów o naszym szerpie Kunga. Bardzo fajny uczynny gość do rany przyłóż wczoraj  to już zaczął z nami żartować gra z nami w karty pomaga wszystkim super gość z pewnością polecę go każdemu kto zechce przyjechać tutaj na trekking.

autorstwa Jacy lub Ręki

Rozmawiamy o Ama Dablam, okazuje się że normalnie wchodzi się tam w pięć dni od bc do bc. Najtrudniejszym odcinkiem jest yellow tower. Jeszcze jedną ciekawostka. Everest można zrobić przy dobrej pogodzie i dobrej aklimatyzacji w osiem dni. 

Ama Dablam

Ama Dablam too


Kunga pracuje w agencji Seven Summit, właścicielami tej agencji są dwaj bracia każdy zrobili wszystkie 14 ośmiotysięczników. Przed kilkoma minutami poznaliśmy naszego climber guide. Nasza Logga, restauracja tętni życiem trwają rozmowy dyskusje, gramy w karty to tu odbywają planowanie, relacje, oglądamy, wymieniamy się zdjęciami, w moim przypadku spływają życzenia to bardzo miłe. Na końcu świata też można odebrać życzenia. Kolacja wjechała na stół jak zwykle była pyszna. Porcja słuszne, noodles z jajkiem w mym przypadku, chłopaki zamówili Dahlbat. 

kopczyki w tle Ama Dablam

stupa

Przypominam, że siedzimy na 5000 z tego co czytałem to poza samym tlenem podobno na tej wysokość jest go 40-50% mniej. Spalanie organizmu też jest inne. Kalorie spalamy dużo szybciej. Nie  napisałem wam jeszcze czyli jeszcze 25 października że spotkała mnie absolutnie niecodziennie sytuacja, bo to zaraz po kolacji przygasło światło i pojawił się Kunga z tortem, były trzy świeczki, napis happy birthday P.T.O, 100 lat w języku angielskim. Kapelusik urodzinowy, szarfa buddyjska w kolorze białym którą nakłada się na takie uroczystości, siedziałem z rozdziawioną mordą. Nie wiedząc w to co widzę skąd on wziął torta na 5000 m.,  nie wiem, jedno wiem na pewno takie urodziny zapamiętam do końca życia. Wyjątkowy wieczór z wyjątkowymi osobami dostałem prezent od chłopaków, odjazdową czapkę Angry Birds.

bohaterowie tego wydarzenia

miszcz Kunga i miszczowie już po

Kathmandu i stupa Bodnath

Kunga - respect. Boys - i love you. Z jednego piwa zrobiły się trzy czyli po jednym na głowę pozostali goście też dostali choćby po kawałku tortu. W pokoju tym razem temperatura - 2 - 4°, słabe światło więc nie będę męczył oczu.  poszedłem spać i tak minął dzień czterdziestych czwartych urodzin tak jak mówiłem do końca życia zapamiętam ten dzień. 

środa, 26 grudnia 2018

Ulcinj, Shkoder, Wagrain - wakacyjne chwile

rzeka Bojana i domki rybackie

Witajcie.
Czas na drugą część opowieści wakacyjnych. Po krótkim ale treściwym pobycie w Budapeszcie i jego okolicach czas było się przenieść w docelowe miejsce naszych wakacji i chyba główne czyli czarnogórskie Ulcinj. Przed nami jednak dość długa i kręta droga przez Chorwację, Bośnię i Hercegowinę i jej stolicę Sarajewo, niesamowicie położoną drogę graniczną bośniacko-czarnogórską, Podgoricę i same Ulcinj.

Ulcinj

W środowy poranek pożegnaliśmy zakon i bramy Budapesztu i kierując się ku Chorwacji udaliśmy się w dalszą drogę. Autostrada to nuda także Węgry i Chorwację przejechaliśmy szybko i sprawnie. Ciekawostki folklorystyczne i inne cuda przywitały nas na terenie Bośni. Poranna wizyta na stacji benzynowej i łyk pysznej kawy oraz konie, krowy i psy i traktory pamiętające jeszcze czasy powojenne to wszystko poruszało się po krajowej, głównej drodze do Sarajewa. Pejzaże cudowne, swojskie ale droga dłużyła się ogromnie. Sarajewo. Miasto pamiętające jeszcze wojnę bałkańską i jego oblężenie z lat 1992-1996, oraz zimową Olimpiadę z roku 1984. Miasto na conajmniej kolejną, ale i dłuższą wizytę. Obiecuję sobie że do Sarajewa wrócę. Jak i sama Bośnia która zachwyca krajobrazami. Niespodzianka pierwsza to czas przejazdu z Sarajewa do Podgoricy już w Czarnogórze. Niby 250 km a czas przejazdu sugerowany - 5,5 h. Dlaczego tak długo? Ano im bliżej granicy tym droga bardziej kręta, wąska, położona w górach a już przed samą granicą mam wrażenie droga jakby się kończy. Poza tym na kolana powala nas przejście graniczne i Kanion Tary. Wielki, jeden z największych w Europie.

przejście graniczne bośniacko-czarnogórskie

Właśnie, a propos dróg dojazdowych z Węgier to możemy tak jak my pojechać przez Chorwację i dalej na granicę bośniacko-czarnogórską lub też wybrać opcję Chorwacja i serbsko-czarnogórska granica. My wybieramy opcję pierwszą i polecam ją każdemu. Dla tych widoków i wrażeń z drogi warto to pokonać choć raz. Dalej wąskimi, krętymi drogami położonymi wysoko w górach docieramy do Podgoricy i pokonując tunel Sozina docieramy nad wybrzeże czarnogórskie. Pierwsza miejscowość to Sutomore. Brzydka, betonowa, nieatrakcyjna miejscowość. Serpentyny towarzyszą nam aż do Ulcinj. Docieramy do centrum miasta i kolejna niespodzianka. Dotarcie do Starego Miasta samochodem wykluczone. Na Starym Mieście mamy wynajęte apatramenty. Zatem? Paweł dzwoni do gospodarza. Okazuje się że główny parking na którym mielibyśmy zostawić auta znajduje się na końcu promenady nadmorskiej, zamykanej w ciągu sezonu między 20 a 6. Wskazuje inny, w miarę blisko naszych apartamentów. Toczymy nasze walizki po wąskich uliczkach i jesteśmy. Apartament pięknie położony. Cicho. Okna z widokiem na morze. Żyć nie umierać. No może poza tym że będę spał na rozkładanym łóżku. Trudno. Węgierskie wino ląduje na stole. Emocjonujemy się widokami z drogi. Jezioro Szkoderskie. Góry. Kanion. Wybornie, choć daleko.

rzeka Bojana i domki rybackie

Ranek wita nas upałem. A jakże. Przecież to sierpień i południe Europy. Ja wybieram opcję rowerową. Pierwszy trening na ziemi czarnogórskiej. Kierunek rzeka Bojana, graniczna droga czarnogórsko-albańska. Tam znajduje się największa piaszczysta plaża Czarnogóry czy Velika Plaża, centrum nudystów i rybacka oaza. Rybackie domki stoją tu w większości na palach nad wodą. Wiele z nich ma zamontowane urządzenia do połowu ryb, tzw. kalimery. 
Bardzo fajne, ciekawe miejsce.

widok na jezioro z przełęczy

inne spojrzenie na jezioro

ktoś na ryby?

A później te kilka dni w Ulcinj mieszamy aby nie zwariować z wycieczkami. I tak jedziemy zobaczyć wspomniane wcześniej jezioro Szkoderskie i z góry i z dołu. Widok z przełęczy na 1000 tys. m.n.p.m. obłędny. Widok z dołu, z brzegu jeziora jakże inny ale fajnie to skonfrontować. Woda ciepła jak w kranie. Przynajmniej na jej brzegu.

familia

Udaliśmy się także na wycieczkę do Albanii. Cel, miasto Shkoder i dwie atrakcje polecane na blogach. Pierwsza z nich to twierdza Rozafa, roztaczająca się majestatycznie nad miastem. Piękne perspektywy na rzeki Bojana i Drin, jezioro Szkoderskie i Góry Północnoalbańskie. Sama twierdza do której wstęp po opłaceniu kilku euro. Wielka, rozłożysta, pamiętająca czasy świetności i Albańczyków, Wenecjan i najbardziej to chyba Turków. Pod murami przy drodze, dukcie prowadzącym do bram twierdzy zatrzymujemy się na chwilę i zakupujemy drobiazgi. I szalik piłkarskiej reprezentacji Albanii. Wszystko za 6 euro.

mury twierdzy Rozafa

widok z twierdzy

Później przenosimy się na północ miasta i na celowniku mamy most z XVIII w. Most Mesi to o nim mowa to ciekawy akcent w tym powiedzmy sobie delikatnie, brzydkim mieście. 
Czas lunchu. Dzięki propozycją z blogów lądujemy na pizzy w fajnej knajpie. Bar Kafe Roma. Polecam. Jedyny minus to brak możliwości zapłaty kartą. A wizyta w bankomacie kończy się prowizją za wypłacenie ich waluty. Trudno.
Pizza bardzo dobra.

Most Mesi

Najważniejszą jednak wycieczką i najdłuższą okazała się wyprawa do Kotoru. 
Samo miasto cudownie położone mym zdaniem może konkurować z Dubrownikiem o miano naj na tym półwyspie. 
Mnie zachwyciły i zabytki, uliczki, studnie ale przede wszystkim niesamowite otoczenie. Z trzech stron Kotor otaczają masywy górskie: Lovcen, Vrmac, Dobrota.

czar i wspomnienia czas

Kotorskie uliczki

miotły różnej maści

wypożyczalnia mioteł

Zatoka nad którą leży Kotor posiada cechy norweskich fiordów. Szczególnie widok z górującej nad miastem Twierdzy św. Jana powala na kolana. Jednak aby tam się dostać trzeba pokonać ponad 1400 schodów. Kiedyś wejście kosztowało 2 czy 3 euro a teraz 7. Taka niespodzianka. Na wzgórze wchodzę sam, później wracam raz jeszcze z Pawłem i jego synem. Widok obłęd. Wart poświęcenia. Upał doskwiera ale specjalnie na to wejście a może raczej wbiegnięcie zabieram ze sobą niezawodny izotonik Enervita. Gdzie nie spojrzysz - pięknie. Wysokość ponad 260 m.n.p.m. 
Schodzimy szybko albo nawet bardzo szybko uważając na śliskie kamienie.

południowe "fiordy"

Król Kotoru

Starówka kotorska pałacami stoi. Są praktycznie wszędzie. Poza tym Brama Północna. A w sumie są trzy. Wszystko czyste i zadbane. Naszą uwagą w czasie spaceru przykuwa spora topola. To najstarsze drzewo w Kotorze. Plac Broni. To przy nim stoi pałac Namiestnika Weneckiego z najdłuższym balkonem w mieście, strażnica czy przepiękna wieża zegarowa z 1602 r. Kolej na Plac Mąki gdzie stoi jeden z najpiękniejszych kotorskich pałaców - Pałac Pima. Jest jeszcze Katedra św. Tryfuna. To już Plac Katedralny. I mnóstwo zgrabnych uliczek. Knajpek. Sklepów z pamiątkami. 
Dla mnie osobiście jedno z najładniejszych miast na tamtym półwyspie.

Zatoka Kotorska

Czy coś pominąłem? Chyba nie. 
A jednak. Wycieczka wodna na zamkniętą kiedyś plażę Valdanos. To tutaj w czasach komunizmu bawili się najwyżsi rangą jugosłowiańscy dygnitarze.

road to valdanos

Teraz, już dobrych kilka lat po upadku komunizmu czarnogórcy próbują wskrzesić na nowo tą świetnie położoną plażę. A poza tym wakacyjne chwile spędzamy na jednej z dwóch plaż znajdujących się w najbliższym sąsiedztwie Starego Miasta.

jedna z wież przy bramach wejściowych na starówkę

starówka jakże barwna

jakże różne wieże

wieża zegarowa

Na deser zostawiamy sobie w drodze powrotnej wizytę w Austrii. Okolice Bischofschofen. Wagrain. Nieduże alpejskie miasteczko. Jakże inny świat od tego bałkańskiego. Inne już temperatury. Namawiam moją i Pawła familię na dłuższą wycieczkę w góry. Ostatecznie na szczycie Griebenkareck 1991 m.n.p.m. stajemy razem z Pawłem rozkoszując się wspaniałymi alpejskimi widokami.

u podnóża góry

W drodze powrotnej wizyta przy skoczni w Bischofschofen na której rok rocznie kończą się zmagania w turnieju 4 skoczni. Miejsce nasiąknięte wielkimi sukcesami polskich skoczków. Powrót z Austrii do Polski to już czysta przyjemność. 
Kończy się długi, obfitujący w niezapomniane chwile rodzinny wakacyjny trip. Sporo kilometrów za nami. Jednak najwięcej zostanie w nas wspomnień i zdjęć.

Wagrain

familia 

W tym miejscu dziękuję mojej rodzinie za cierpliwość i ewentualne trudności a Pawłowi i jego familii dzięki kolejny raz za wspólnie spędzony czas. Było zawodowo. Dziękuję.

Griebsenkareck

Was zostawiam ze zdjęciami i samym tekstem. Komentarze mile widziane.

Do usłyszenia niebawem. 

niedziela, 9 grudnia 2018

Budapeszt - węgierski początek wakacyjnych wojaży




Szentendre

Przede mną wyprawa życia. A za mną. Za nami. 
Pisząc te słowa byłem jeszcze przed wyjazdem w Himalaje. Publikując ten wpis jestem już po. Czekajcie z niecierpliwością. Na tą chwilę wracamy w okres wakacyjny.

menu w języku węgierskim
Zastanawiacie się pewnie bardzo mocno. Wakacje. Tak, wakacje. One przecież niedawno się skończyły. Jeszcze dodatkowo pogoda która w tych dniach rozpieszcza nas i temperaturami i widokami, przenosi nas wspomnieniami do tego co przeżyliśmy w większości podczas tych dwóch miesięcy uczniowskiej laby. 
Każdy z nas wybiera różne kierunki wypoczynku. Możliwości w tej chwili jest tak dużo że nie wiadomo na co się zdecydować. Czy lecimy samolotem, jedziemy pociągiem czy samochodem, możemy wybrać też wersję wodną. Istne szaleństwo. No to jaki kierunek wybrać a jak już tego dokonamy to wybrać opcję - biuro podróży, czy też organizujemy coś na własną rękę. 

Dworzec Główny

cd

jak we Wrocławiu na dworcu głównym
Czynnikiem decydującym czasem o naszym kierunku są stety niestety również pieniądze. 
Wybór przyznacie wielki. I bądź tu mądry. W jednym z wpisów przyznałem się Wam do tego że dla mnie oferta w stylu „all inclusive” czyli hotel, darmowe drinki, animatorzy to nie moja bajka. Nie do końca dobrze się w tym czuję. Fajnie jest raz na jakiś czas wstać, pójść na śniadanie, wybór wielki, ale jednak to nie to. Ja lubię być mocno niezależnym. I dlatego z reguły nasz wybór pada na wakacje w stylu - samochód, wszystko organizujemy sami, plan wycieczki jest zarysem który płynnie można zmienić. W każdej chwili. Aby nie było nam smutno zabieramy ze sobą drugą ekipę, rodzinę sprawdzoną, z którą jesteśmy się dogadać, elastyczni, bezkonfliktowi. Jest kilka takich sprawdzonych rodzin. Wybraliśmy jedną z nich i najważniejsze nasza propozycja bardzo im się spodobała. 

widok na wzgórze Gellerta i leżące u zbocza pustelnie

Bałkany. Wybór padł na Czarnogórę. Państwo w którym coraz częściej wakacje spędzają nasi rodacy. I jeden z moich dobrych znajomych dwa lata temu również tam gościł podczas swych wakacyjnych wariacji. Sprawdził teren. Wrócił zachwycony. No to i my postanowiliśmy spenetrować ten region Europy. A że podróż do Czarnogóry trwałaby strasznie długo postanowiliśmy wybrać opcję przejazdu przez jeden z krajów tranzytowych i zostać w nim choćby na chwilę. Sugestie były a i owszem i po krótkich negocjacjach wybór padł na Węgry i zachwycający Budapeszt. Dodatkowym argumentem był jeszcze fakt że siostra mojego kolegi mieszka w Budapeszcie, jest siostrą zakonną i w tym pięknym mieście dokonuje posługi duchowej. Miasto zna doskonale a i zaoferowała że te kilka dni spędzimy w ich zakonie. Tak zakonie. Świeckim. I ja w tym miejscu. Ancychryst. Diabeł rogaty. Nie było się nad czym zastanawiać. 
Czarnogórskie miejsce naszego wypoczynku polecił nam jeden z moich kolegów którzy był w tym miejscu dwa lata wcześniej. Wrócił bardzo zadowolony twierdząc że Ulcinj to bardzo fajne miejsce na główny wakacyjny odpoczynek. Najdalej wysunięte miasto na południu Czarnogóry, znajdujące się u ujścia rzeki Bojany przy granicy z Albanią. Daleko od Polski. Stąd pomysł na dzieloną podróż. 

Dunaj

Wspomniałem wcześniej o wyborze rodziny która zgodziłaby się uczestniczyć w takim fajnym wyzwaniu. Paweł, kolega z którym pracuję zaangażował się do takiego stopnia w nasz wyjazd że zajął się rezerwacją noclegów w Ulcinj oraz co ważne, namówił wspomnianą siostrę do pomocy podczas naszego pobytu w Budapeszcie. Na moje głowie została organizacja logistyczna tego przedsięwzięcia i rezerwacja noclegów w drodze powrotnej.

turyści na szczęście bez reklamówek i w sandałach bez skarpet

Przełom lipca i sierpnia został wspólnie zaakceptowany jako właściwy do momentu wyjazdu. Otóż ostatecznie harmonogram wyjazdu wyglądał następująco. Budapeszt, w nim trzy dni, przejazd do Czarnogóry z wizytą w Sarajewie. Czarnogóra zakładała nie sam pobyt w Ulcinj lecz również, Kotor, wizyta w Górach Dynarskich i próba wejścia na najwyższy szczyt Czarnogóry czyli Zla Kolata, wizyta w Albanii, leżing, w drodze powrotnej dwudniowa wizyta w Austrii.

W tle Baszty Rybackie na wzgórzu Zamkowym

Budapeszt. Dojechaliśmy do stolicy Węgier późnym popołudniem. Ciepło. Nawet gorąco rzekłbym. W końcu lato. 
Powitanie w zakonie. Węgierskie wino ląduje na stole. Jednak jesteśmy u siebie. Siostra Pawła do rany przyłóż. Opowiada nam o samym zakonie ich misji i pokazuje kaplicę oraz książeczkę modlitewną w języku węgierskim. To dopiero wydarzenie. Kto im pozwolił na używanie takiego języka. A Edyta siostra Pawła włada nim jakby się tu urodziła.  Z ciekawostek pełna nazwa ich zakonu to: Ferences Maria Misszionarius Noverek. A książeczka nazywa się: Eneklo Egyhaz. Z kreseczkami nad E i A. Weź to odmień. Dobra. Egeszegedrecziokul….

witraż z wnętrza pustelni

W poniedziałkowy poranek namawiam Pawła abyśmy otworzyli dzień wspólnym treningiem na rowerze. Wychodzi tego dobre ponad 30 km. Próbujemy wyjechać z Budapesztu. Kierujemy się ku wylotom z miasta. Trochę na czuja, trafiamy w okolice lotniska. Nowo budowanego stadionu narodowego. I wracamy bo czas eksplorować stolicę. Porzucamy samochody i postanawiamy wykupić bilet całodobowy na wszystkie środki transportu bez limitu. Udajemy się na Dworzec Główny kolejowy i tam nabywamy tenże bilet. Sam dworzec to istne dzieło architektury. Podobny trochę do wrocławskiego „świebodzkiego”. Metrem docieramy w okolice Hotelu Gellerta. To druga strona Dunaju. Udajemy się dzięki Edycie, będąc uczestnikiem nielicznej pielgrzymki, do grot pod wzgórzem Gellerta aby zobaczyć Czarną Madonnę częstochowską, symbole polsko-węgierskie. Mieści się tu kaplica. Dla osób wierzących miejsce ważne. 
Nas bardziej intryguje fakt że w tych grotach kiedyś mieszkali pustelnicy. 

Hala Targowa bez kostki Rubika

Synagoga

Kolejny punkt wycieczki to pobyt w najsławniejszej ich Hali Targowej w której kiedyś chciałem kupić kostkę oryginalną Rubika i napić się wyjątkowego rzemieślniczego piwa. Rozczarowanie nastąpiło gdyż ludzi jeszcze więcej, piwa brak, o kostce przestałem myśleć gdyż tłum turystów mnie przeraził. Wycof.
Udajemy się w okolice największej w Budapeszcie synagogi. Do środka nie wchodzimy gdyż niestety czas lekko goni. Miejsce koniecznie do ponownego odwiedzenia gdyż to kawał historii.

klimat

czar uliczek

Wracamy na drugą stronę Dunaju. Wzgórze Zamkowe i odnowione ogrody Varkert Bazar, Kościół św. Macieja, Baszta Rybacka. Mnóstwo klimatycznych uliczek. Pałac Sandora czyli pałac prezydencki. To wszystko położone dość wysoko i za to widoki na Dunaj nieziemskie. Całe to wzgórze robi zawsze duże wrażenie. I chyba się nie nudzi. Nam nie. Pomimo że doskwiera upał jakoś tu ta nasza wycieczka spowalnia. I dobrze. Jest czas na zdjęcia i odrobinę refleksji nad otaczającym nas pięknem. 

kościół św. Stefana

Jako że pora obiadowa postanawiamy udać się na obiad. Edyta kieruje swe kroki na najbardziej znaną budapesztańską ulicę znaczy się najdroższą czyli Vaci ucta. Cóż idziemy za nią. Niemniej zjedzenie obiadu w tak drogim miejscu jest może obowiązkowe ale ja może poszukałbym czegoś mniej prestiżowego. Ale nie uwierzycie. Edyta wie co mówi i wchodzimy do jednej z bram, pierwsze piętro i pojawia się restauracji samoobsługowa z cenami absolutnie przystępnymi i takimi co nie rozwalą wakacyjnego budżetu. Jest dużo, tanio i solidnie w klimatyzowanym pomieszczeniu. Corso Gourmet. Na stole lądują kufle z Dreherem (piwo, mym zdaniem ich najlepszy złoty trunek), makarony ryże i gulaszowa po węgiersku. A jakże. 

Dreher

nasza obiadowa miejscówa

Po wykwintnym obiedzie czas na kawę i dalej w drogę. Wracamy do klasztoru celem przebrania. Kolejny punkt naszej wycieczki to wizyta  w jednej z wielu budapesztańskich term. Udajemy się do term położonych w starym szpitalu. Nas najbardziej intryguje fakt czy nasza przewodniczka zakonnica przecież wejdzie z nami do wody. I jak się okazało jak najbadziej tak. Dwuczęściowy strój i chlup do jacuzzi. Podzieliliśmy się na trzy grupy. Ja z Pawłem. Szymon z Maćkiem. Jula, wife, Marzena i Edyta razem korzystały z dobroci wód. Ja chciałem normalnie popływać w basenie ale nie miałem czepka więc zostało mi nurkowanie w gorących źródłach i sauny. 
Było bosko. Niebiańsko. Człowiek pomimo upału który mieliśmy na zewnątrz mocno się zrelaksował. Udaliśmy się jeszcze na pobliską wyspę Małgorzaty zobaczyć ostatnią atrakcję tego dnia czyli pokaz fontann. Fontanny i muzyka tworzą piękną parę wypełnioną jeszcze niesamowitymi wizualizacjami. To coś w rodzaju teatru. Główne role grają woda i dźwięk. Kolejna ciekawa atrakcja na i tak bogatym szlaku budapesztańskich atrakcji.
Kolejny dzień przywitał mnie i Pawła na rowerze a jakże. Tym razem wybraliśmy się na wspomnianą wcześniej wyspę gdyż w ciągu dnia tętni ona życiem przede wszystkim sportowym. Mnóstwo tu biegaczy, kolarzy i pływaków gdyż wiele jest tutaj basenów.

najstarsze metro w Europie

nie widać że najstarsze

Wracając na śniadanie odwiedziliśmy jeszcze budynek Parlamentu. Niezmiennie znakomity.
A plany na wtorek wielkie. Wyjazdowe. Opuszczamy Budapeszt. Ale za nim wyjedziemy z Budapesztu odwiedzamy wielką Bazylikę św. Stefana. Udajemy się do najstarszego metra w Europie kontynentalnej. Stacja Bajcsy-Zsilinszky ut. Czuć powiew minionych lat choć stacja prezentuje się doskonale. 
Wysiadamy w pobliżu byłego budynku węgierskiej bezpieki. Na zewnątrz pomnik  w postaci grubych łańcuchów, które mają przypominać że w latach poprzednich to miejsce było placem tortur i okrucieństw. Przytłaczające widoki. 
Nigdy więcej. Zdecydowanie. 

miejsce kaźni
Wizyta na Placu Bohaterów. Lekcja historii. Dla nas przypomnienie a dla naszych dzieci nauka.
Zostaje nam jeszcze wizyta w Vajdahunyad Vara. Zamek zawierający w sobie dwa style i barokowy i renesansowo-barokowym wart jest odwiedzenia także ze względu na to że jest położony w przepięknym Parku Miejskim. A że niedaleko znajduje się nasz klasztor udajemy się w jego kierunku aby chwilę odsapnąć i przemieścić się już za Budapeszt.
Kierunek Esztergom. Pierwsza stolica Węgier i miasto zwane „Węgierskim Watykanem”. Góruje nad nim wielka bazylika. Katedra ta jest najważniejszym i największym obiektem sakralnym u Madziarów. Pięknie położona nad Dunajem. 
Głód zaczął się wzmagać. Wyszukaliśmy w zasobach internetu jakiś wskazówek gdzie w tym miejscu i dobrze można zjeść, udaliśmy się do Primas sziget. Knajpę polecamy. Kuchnia węgierska to kuchnia tłusta ale raz się żyje. Na stole lądują żeberka, gulasz. Kopytka takie nasze polewane śmietaną ze skwarkami. Pycha. 

Esztergom

tłusto lecz smacznie

Jedziemy dalej. 35 km od Budapesztu znajduje się Wyszehrad. Późnośredniowieczna stolica Węgier. Na jej wzgórzu stoi potężna forteca. Od kilkunastu lat w tym miejscu odbywają się spotkania Grupy Wyszehradzkiej a więc spotkania robocze prezydentów Węgier, Słowacji, Czech i Polski. Tak jak to miało miejsce w czasach średniowiecznych, tylko że wówczas spotykali się królowie. 

Plac Bohaterów

Pogoda fantastyczna. Humory dopisują. Jedziemy jeszcze do stolicy marcepana czyli Szentendre. Pięknie położone miasteczko z wąskimi ale urokliwymi uliczkami, kafejkami w których można zjeść fantastyczne wyroby z migdałów, napić się kawy, odpocząć od wielkomiejskiego zgiełku. Miasto artystów. Idealne miasto na zakończenie poza budapesztańskiej wycieczki. Jeszcze wizyta wieczorna na wzgórzu Gellerta i czas na spakowanie rzeczy. Rano obierzemy kierunek - Sarajewo. 

stary i młody kniaź

Edyta siostra Pawła i Marzenka jego żona

księżna Jula i królowa żona

Jak zawsze zapraszam do galerii zdjęć. Czytanie jest obowiązkiem. Miłej lektury. 

Kolejna część niebawem. Czus.