sobota, 23 kwietnia 2016

Bieszczady, Gorce, Tatry

ajem w Centrum Korona Ziemi w Zawoji

Sam'mana. Cześć w języku nepalskim.
I co znowu góry? No tak, one są nierozłączną częścią mnie, i dlatego w dalszej części sporo o górach ale nie tylko o Tatrach. Będą Gorce, Bieszczady i Karkonosze.
Ale za nim o nich absolutne wydarzenie z wczorajszego wieczoru i koncertu w zielonogórskim Kawonie Marii Peszek.
Bo nie samymi górami człowiek żyje.

Maria Peszek, Kawon , Zielona Góra, fot. Grześ "Koper"

Torpeda. Dynamit. Trzy bisy. Miód.
Teksty z ostatniej płyty "Karabin" jakby szyte na obecne czasy, aranżacje wyzwalające w publiczności ekstazę, czad i energia niespotykana, bardzo dobry koncert. Kto nie widział Pani Marii na żywo gorąco polecam.
mój tshirt po koncercie nadawał się do wykręcenia.

W między czasie jeszcze jedna sugestia dla osób które zaczynają lub uprawiają jakiś sport. Czy to w wydaniu czysto amatorskim jaki i półzawodowym. Zawsze po czasie ciężkiej pracy na treningach zastosujcie regenerację aby wasz organizm złapał świeżość. W innym wypadku dopadnie was zmęczenie które objawi się znużeniem, ospałością, i ogólną niechęcią połączoną z ciężką pracą waszego serca. Mówię to z autopsji. Ostatnie trzy tygodnie to walka z regulacją tętna. Poza usterkami sprzętowymi dbajmy o serce i o siebie. Nie sądziłem że to kiedykolwiek napiszę - ja też potrafię się przetrenować.
wypatrując jutra

Jednym ze sposobów odpoczynku czy relaksu nie tylko fizycznego jest bycie w górach. I tak się historia potoczyła że dobrych kilka lat temu powstała nowa świecka tradycja polegająca na tym że ja i moja wówczas prawie czteroletnia córka wyjechaliśmy razem na tydzień w góry. Pod namiot. Sami. Wybór padł na Bieszczady. Zameldowaliśmy się na polu namiotowym w Wetlinie. Cały tydzień sami. Tylko dla siebie. Zobaczyliśmy wówczas i Połoninę Wetlińską i Caryńską, przy okazji schronisko Kubusia Puchatka, kultowe, byliśmy na Orłowiczu, większość z tzw. buta a jak nie buta to na rowerze. Było super. Kilka razy załapaliśmy się na ognisko razem ze studentami. Toaleta w potoku. Poranna rosa i Julka w gumowcach ganiająca po łące będąc jeszcze w pidżamie. Niestety nie zachowały się z tego żadne zdjęcia. Ukradli komputer.
Później namówiłem kolegę i on razem ze swą córką zaczął wyjeżdżać razem z nami. Zaliczyliśmy i Tatry Zachodnie, ponownie Bieszczady i Gorce. Po drodze Babią Górą i kultowy Turbacz w którym spaliśmy. Takie wyjazdy z samymi córkami które marudząc mam wrażenie non stop uczą nas razem bycia ze sobą, bez telefonu i wifi. Poznawać uroki mieszkania w schroniskach, poznawać zabytki czy faunę i florę. Delektować się widokami. Na ten przykład widok z Turbacza na Tatry. Przy dobrej pogodzie są na wyciągnięcie ręki.

Jula i jej koleżanka Hania

w drodze na Turbacz

gorąco

daleko jeszcze


Turbacz

takie widoki



Jednym z największych osiągnięć mej córki jest pokonanie podejścia na szczyt Babiej Góry legendarną Percią Akademików. Pierwszy raz łańcuchy. Podejście trudne jak dla młodej lady. Ale dała radę. Myślę że satysfakcja z pokonania szczytu przyjdzie jeszcze do niej.
Wejście na Turbacz nie robi jakiegoś wielkiego wrażenia ale przy temperaturze ponad 30 stopni, w prawdziwym upale pokonanie go stanowi nie lada wyzwanie tym bardziej że to nasze przebiegało w większości po odkrytym terenie. Tym bardziej pełen szacun. W nagrodę sama Julka zjadła wielki placek po węgiersku. I wypiła litr herbaty.
Tak było w Gorcach.

start

miny nie tęgie 

lawinowy kocioł na podejściu 

Jula na podejściu pod szczyt

perć akademików 


elementy łańcuchów 


kopula podszczytowa

Babia Góra 


Bieszczady odkryliśmy na nowo. Tym razem namiot zamieniliśmy na pensjonat. Ponownie zamieszkaliśmy w Wetlinie. Blisko potoku. I na nieszczęście dla naszych córek w pewnej odległości od szlaków. Ile było marudzenia? Trudno zliczyć. Tym razem zaczęliśmy od Przełęczy Orłowicza, była jedna i druga połonina, pyszne pierogi w Ustrzykach, kolejka wąskotorowa w Cisnej i obiecane przejażdżki na koniach. Bieszczady są przepiękne, i choć dojazd do nich jest dość długi to jak historia pokazała kilka lat później wróciłem tam ponownie.

Były też Tatry. Aby od początku nie zniechęcić naszych latorośli postanowiłem że pierwsze nasze wspólne tatrzańskie kroki skierujemy w Tatry. Tatry Zachodnie.
Wybór padł na Ornak i schronisko pod nim się znajdujące. Pokój czteroosobowy na piętrze, I piękny widok z balkonu w kierunku na szczyt. Po drodze do zaliczenia jaskinie, Smreczyński Staw, Iwanicka Przełęcz, Ornak, transfer w kierunku doliny Chochołowskiej. W samej dolinie Kościeliskiej w której znajduje się schronisko pod Ornakiem warto zobaczyć Wąwóz Kraków i pierwszą drabinkę na ekspozycji i pierwsze łańcuchy. Przepraszam. Dla Julki te łańcuchy to nie był już debiut.
Wszystkie te wyjazdy jak sobie dobrze przypominam okraszone były przepiękną pogodą. Słońce towarzyszyło nam prawe zawsze. Jedyne wyjątki to burza nocna w Bieszczadach i deszcze w dolinie Chochołowskiej.

Start z Kościeliska 

widok spod schroniska

outdorowiec, Hania i kochana Julka

schronisko Ornak

Smreczyński Staw

pod jedna z jaskiń 

wąwóz Kraków 

łańcuchy 

ostatnie podejście 

w dolinie chochołowskiej 

Ornak

słowacka cześć Tatr Zachodnich 

Z Ornaku

I jeszcze jedna taka refleksja. Warto pokazywać to wszystko dzieciom odnoszą się się jednocześnie do motta mego bloga czyli PASJA by abdulaltarrik, aby w dobie wszechobecnego konsumizmu mogły zobaczyć coś poza telefonem, snapem, i innymi. Nie to żebym uważał że to zło tym bardziej że sam z tego korzystam, ale delikatne oderwanie o pokazanie czegoś innego niż wirtualny świat przyniesie kiedyś same korzyści.
I samo przebywanie na łonie natury. W niektórych przypadkach wejścia czysto indywidualne. Sami, my i natura. Słychać tylko własny oddech i czasami marudzenie. Czasami.
A poza tym, taki pobyt scala czy tez zbliża. Same plusy.
Jestem tez przekonany o tym ze to wszystko zaprocentuje. Jak nie w szkole to w życiu.
Zabierajmy dzieci, pokazujmy im piękno natury. I oczywiście najlepiej w góry.

Milej lektury.
Pozdrower.

wtorek, 19 kwietnia 2016

TATRY 2013 Jesień part II

Widok ze Szpiglasowej Przełęczy, po prawej majaczy Świnica

Bondżur. Bonjour.
Jako że nie samym wspinaniem człowiek w górach żyje, jest oczywiście czas i na relaks i na kontemplację, na rozmowy przy butelce piwa, gry i zabawy. Pamiętacie wpis o słowackich naszych podbojach w roku 2015 i pierwszej w historii grze w słowackie scrabble. Teraz mogę powiedzieć że te słowackie gry to niejako kontynuacja zabaw które towarzyszą nam zawsze. Cofniemy się o kilka godzin i zamiast rozpocząć wpis od niedzielnego wejścia na Kozi Wierch to pokażę Wam i nieco zilustruję to co może się dziać podczas wieczornych przekomarzań. Bez cenzury.

Dwaj kuzyni w sali Oka

Pan Nanga wydanie karate

no comments

wieczorne dyskusje

Marud, w tle Jaszczomb

Nudy z nami nie zaznacie, wszystko w granicach rozsądku oczywiście i ludzkiej przyzwoitości. Zawsze jednamy ze sobą pozostałą część sali. Jest gwarno, jest wesoło. Tym razem kulminacją była gra w popularne macao. Co się działo przy tym stole. Było wszystko. I do końca życia zapamiętam jak Jaszczomb kończąc grę, powstaje, nie, nie powstaje on wyskakuje w górę i z pełnym zachwytem i energią rzuca karty krzycząc macao. Tak jakby to miały być jego ostatnie słowa na tej ziemi. Porażające. Karty nam powypadały z wrażenia. Nawet Panie kucharki wybiegły na salę sprawdzić czy aby wszystko OK.
Były też gitary. I były śpiewy. Było cudownie.
A później to już sobota czyli Mięgusze we mgle i znowu zabawa.


popas na podejściu pod Mięgusze

kominek przed przełęczą

Pod Chłopkiem, Miś, Fedur, ajem i Ricco

A później nastała niedziela. Wyjście po śniadaniu z Oka i żółtym szlakiem w kierunku na Szpiglasową Przełęcz. Widoki z niej przecudne, gdyż za plecami mamy stawy przy Oku, widać Rysy i pojawia się po naszej lewej stronie niepozorny Mnich 2070 m.n.p.m. Żwawo poruszamy się trawersem i po niecałej godzinie meldujemy się na przełęczy. Będąc tutaj warto wejść na Szpiglasowy Wierch 2172 m.n.p.m. Sama przełęcz to 2110 m.n.p.m. Ze szczytu widać panoramę od Świnicy, poprzez Orlą Perć, Krzyżne po Wielki Wołoszyn. Przepięknie. Bjutiful. Prjekrasno.
Czarująco i zachwycająco.

podejście pod Szpiglasową Przełęcz


view na Świnicę po prawej

po lewej Kozi Wierch

zdobywcy Szpiglasowego Wierchu, nie wszyscy

Dodaj napis

po lewej widoczny trawers w kierunku do Oka

Szpiglasowa Perć

Czas schodzić. Nadal żółtym szlakiem, Szpiglasową Percią. Później niebieskim szlakiem w kierunku do schroniska w Dolinie Pięciu Stawów. Jako że to niedziela to koledzy uczestniczyli we mszy. My się temu bacznie przyglądaliśmy.
A przepraszam. Część z nas po dojściu do schroniska i złożeniu ekwipunku podeszła jeszcze na Kozi Wierch. Taki rekonesans tego co nastąpiło rok później. Początek podejścia to szlak niebieski w kierunku na Zawrat i dalej czarnym na sam szczyt.
Podejście niezbyt absorbujące niemniej ciekawe najbardziej w okolicach kopuły podszczytowej.
Kozi Wierch 2291 m.n.p.m. Najwyższy szczyt polskich Tatr w całości umiejscowiony po naszej stronie. Tak dla ciekawości.

Kozi Wierch, kopuła podszczytowa

ricco

Granaty widziane z Koziego Wierchu

Przez Kozi Wierch przebiega Orla Perć. Góra jest fantastyczna. Zbliżała się godzina 17. Szybkimi krokami ale czujnie zeszliśmy ze szczytu kierując swe kroki z powrotem do schroniska.
Niedzielny wieczór był już nieco spokojniejszy. Następnego dnia schodziliśmy już do "ludzi".
Poniedziałkowy poranek powitał nas pogodnie. Po śniadaniu wymarsz. Mijamy Siklawę, najwyżej położony wodospad i Doliną Roztoki schodzimy do deptaka łączącego Morskie Oko i Palenicę Białczańską. Nie jesteśmy pierwszy raz w górach i pewne zjawiska nie powinny nas dziwić, niemniej widok podchodzących osób w obuwiu typu klapek, balerin budzi u nas kompletne zniesmaczenie. Ale na to wpływu nie mamy.

Siklawa

wśród "ludzi"

Przed powrotem obowiązkowa wizyta na Krupówkach i wracamy. Niestety. Ale wracamy tu.
Góry wciągają. Hipnotyzują. Czarują.
O i koniec niestety. Na szczęście koniec tylko tego wpisu.
Niebawem ponownie wracam.
Pozdrower.