piątek, 19 kwietnia 2024

Pireus. Portowy sąsiad Aten.🇬🇷

Stadion Olympiakosu


Buongiorno

Ciao tutti

Dość przewrotnie na początek wpisu informuję że tym razem nie będzie o Włoszech. 

Zatem Kalimera. 

Jeszcze w ubiegłym roku wpadliśmy na pomysł aby odwiedzić jedną ze stolic europejskich leżącą na południu Europy, miasto które zawsze było na naszej liście priorytetów, miasto znane z historii jeszcze starożytnej, gdyż tam datuje się początki powstania w ogóle cywilizacji. Tak, tak, chodzi o Ateny i Akropol. Skoro widzieliśmy i to nie raz ślady po cywilizacji rzymskiej, prosiło się aby zobaczyć zabytki i ślady po równie ciekawej, równie ważnej cywilizacji greckiej. 


monument, fragment Gate nr 7, wówczas zginęło 21 osób

stazione centrale w Pireusie

za nami zatoka Palasimani


Przeszukiwanie internetu w celu znalezienia najwygodniejszego dotarcia do greckiej stolicy to kolejny krok. Lecimy z Katowic, naszą ulubioną linią lotniczą na R, bukujemy miejsce w hotelu w centrum Aten ze śniadaniem i na tą chwilę koszty wyglądają tak że bilet lotniczy kosztuje 270 per osoba, miejsce w hotelu ze śniadaniem na 3 doby dla 4 osób to 780 zł. Parking na lotnisku w Katowicach to koszt około 120 zł. 

Skład osobowy to nasi sąsiedzi sprawdzeni w podróżach czyli Gośka i Adam oraz my. 

Plan wycieczki oczywiście zakładał wizytę na Akropolu i wzgórza poniżej, Agory Grecką i Rzymską, Stadion Panatenajski, arenę igrzysk w czasach przed naszą erą oraz arenę pierwszych nowożytnych igrzyska olimpijskich z 1896 r. Wzgórze Likawitos i Pireus, miasto leżące zaraz obok Aten. 

I od tego miasta rozpoczęliśmy wizytę w Grecji. 


zatoka w Pireusie

jedna z wielu marin w porcie

jeden z wielu kościołów


Zaraz po przylocie do Aten kierujemy się do ateńskiego metra. Jedna ważna uwaga dla podróżujących do Aten. Pamiętajcie że tanie linie lotnicze lądują na drugim terminalu ateńskiego lotniska co ma duże znaczenie podczas powrotów. Czas do przejścia do bramek jest dość długi. Ale wracamy do metra. Niebieska linia prowadzi do centrum Aten. Bilet kosztuje 9 euro. I warto to też zapamiętać. Początkowo od lotniska Eleftherios Venizelos metro stanowi kolej naziemną ale im bliżej miasta metro staje się metrem. My wysiadamy na stacji Monastiraki i przesiadamy się na zieloną linię w kierunku Pireusu. 

Pireus by najważniejszym portem starożytnych Aten. Port i miasto był świadkiem wielu znanych wydarzeń historycznych. Podczas wojen peloponeskich został spalony i wyburzony przez Spartan. Obecnie Pireus jest największym portem Grecji, trzecim co do wielkości portem Morza Śródziemnego a od niedawna pierwszym pod względem przeładunków kontenerowych. Pireus to również miasto Olympiakosu, dwóch klubów sportowych piłki nożnej i koszykówki. 


grillowane gambreti (krewetki)

fantastycznie położony basen sportowy


My zaczynamy naszą wizytę w Pireusie od stadionu piłkarskiego. Nie może być inaczej. Nowoczesny stadion Georgios Kraiskakis pięknie prezentuje się zewnątrz. Niestety nie ma możliwości wejścia do środka i co smuci klubowy fan shop również jest nieczynny. Obchodzimy stadion, arenę meczu o Superpuchar Europy z 2023 r. 

Kolejny punkt to zatoka Mikrolimano. Cudownie położone miejsce przy zabytkowych murach obronnych Pireusu z niekończącymi się chyba kawiarniami i restauracjami. O tej porze roku nie ma jeszcze tabunów turystów, niemniej to miejsce musi stanowić jedno z ulubionych zakątków mieszkańców Pireusu. Jest niedziela. Pora obiadowa i liczna ich grupa korzysta z uroków, pogody i spaceruje wzdłuż długiej promenady. My czynimy to samo jednocześnie rozglądając się za miejscem do zjedzenia obiadu. Trafiamy do jednej z restauracji. Skoro jesteśmy w porcie to wybór może być tylko jeden. Owoce morza w różnym wydaniu. Moja żona wybiera przykładowo ogromne, grillowane krewetki, Gosia makaron z owocami morza a ja razem z Adamem wybieramy mix owoców morza czyli od octopusa poprzez krewetki kończąc na szprotkach smażonych na głębokim oleju. Naturalnym towarzyszem naszych podbojów kulinarnych jest wino. Czy może być coś lepszego. Wyborne wino, świetne jedzenie, przepiękną okolica, mnóstwo czasu i sprawdzeni, wyjątkowi towarzysze podróży? Celebrujemy zatem długo czas posiłku. Co dalej. Czas nas nie goni więc postanawiamy zobaczyć Pireus od strony wybrzeża. Powoli wspinając się do góry wchodzimy do centralnej części miasta. Mijamy już pierwszy ciekawy kościół wyznania grekokatolickiego. Dalej, niedaleko mariny świetnie prezentuje się odkryty basen sportowy. 

Spacerujemy dalej i przed nami pojawia neoklasycystyczny budynek teatru miejskiego. Przednią jego fasadę wyróżniają cztery kolumny korynckie. 


teatr miejski

kolejny kościół


Następnie najważniejsza świątynia w Pireusie czyli katedra św. Trójcy. 

Mamy ochotę wrócić jeszcze dom zatoki Pasalimani ale robi się już późno i postanawiamy wrócić do Aten i zameldować się w naszym hotelu. 


katedra św. Trójcy


Metrem wracamy do Aten. Wysiadamy na stacji Omonia i po kilkunastu metrach meldujemy się w Diros Hotel.

Wieczór spędzamy przy lampce wina, delektując się jego smakiem oraz kosztujemy lokalne serowe specjały. Pierwsze godziny w Grecji kontynentalnej rozbudzają nasze apetyty. Kolejny dzień zapowiada się jeszcze ciekawiej. Akropol czeka na nas. 

Udajemy się na zasłużony odpoczynek. To był długi dzień. 

Ci vediamo, a dopo. Czyli jak to mówią Włosi do zobaczenia do później. 

Zostawiam Was z moją relacją i kilkoma zdjęciami. 

Ciao. 

poniedziałek, 11 marca 2024

Alafama, Estadio da Luz, Katedra Sé, Lizbony ciąg dalszy.

Wieża Santa Justa


Buongiorno

Ciao tutti

Wracamy do Lizbony.

Po przepysznym lunchu udajemy się do najstarszej dzielnicy Lizbony Alafamy. 

Korzystamy z tramwaju. Kilka przystanków i meldujemy się w centrum Alafamy. To najstarsza dzielnica, serce Lizbony. Wokół dzielnicy znajdują się mauretańskie mury obronne. To również dzielnica bardzo biedna gdzie ubogie otoczenie pięknie się komponuje z galopującymi po ich uliczkach zagranicznymi turystami. Na mnie największe wrażenie robi podróż zabytkowym tramwajem numer 28 po wąskich, czasami bardzo krętych uliczkach. O tej porze roku wejście do środka nie stanowi żadnego problemu. Rozkoszujemy się widokami za oknem. Alafama sąsiaduje również z dzielnicą o pięknej nazwie brzmiącą Mouraria. To dzielnica fado. Fado - muzyka Lizbony. Dzielnica gdzie mieszka najwięcej przybyszów z dawnych kolonii portugalskich. Zanim zacznie kropić, tak, niestety spotkało nas to co zapowiadano, delikatny deszcz towarzyszył nam podczas podziwiania widoków z jednej platform widokowych tej dzielnicy. Miradouro Do Chão Do Loureiro. Z pewnością widoki przy lepszej widoczności byłyby lepsze ale cieszymy się tym co mamy. 


dzielnica Fado

centrum miasta

tramwajowinda

Lizbona mozaiką stojąca


Zaraz potem jesteśmy u bram jednej z najciekawszych atrakcji Lizbony czyli zamku św. Jerzego. Usytuowany na szczycie, niegdyś pełniący rolę twierdzy obronnej, wraz ze swoimi murami pięknie prezentuje się na szczycie wzniesienia. U jego podnóża warto zaszyć się w jednej z wielu bardzo urokliwych uliczek. My niestety zwiedzanie odpuszczamy gdyż nasila się opad deszczu wcześniej zapowiadanego. 

Zmykamy na jeden z wielu przystanków tramwajowych i wsiadamy do kolejnej atrakcji Lizbony czyli żółtego tramwaju linii 28. Ikona tego miasta. Godny polecenia jest fakt że o tej porze roku w której my byliśmy (czyli początek stycznia) kolejek z chętnymi do przejażdżki było akuratnie. Jakieś 10 minut oczekiwania i mogliśmy się cieszyć wspólną podróżą. 


Estadio da Luz

konferencja prasowa

jeden z wielu przepięknych murali

wieża Santa Justa


Martim Moniz to miejsce gdzie najczęściej turyści rozpoczynają swą tramwajową podróż po starej Lizbonie. Wracamy do ścisłego centrum miasta i decyzją wszystkich zmykamy do apartamentu. Pada i to mocno. Po drodze mijamy kolejną tramwajową atrakcję czyli żółty tramwaj na ulicy Bica da Duarte Belo. Tenże tramwaj jest windą. Porusza się on tylko w linii prostej to zjeżdżając to wjeżdżając na jej szczyt. Ostatnim miejscem, nieco przypadkowo odwiedzonym jest kościół św. Katarzyny. Niepozorny. Wtopiony w zabudowę. Ale w środku imponujący. 

Później gonimy do apartamentu. Akcja suszenie ciuchów. W międzyczasie w oczekiwaniu na kolejne okno pogodowe oglądamy wspólnie niesamowity serial pod tytułem „1670”. Bartek Topa w roli głównej oraz niesamowicie zdolni aktorzy towarzyszą serialowemu Janowi Pawłowi w niesamowicie realistycznym, jakże dzisiejszym obrazie opowiadającym perypetie mieszkańców Adamczychy.

Nie będę spojlerował ale serial jest absolutnym zjawiskiem. 

Wieczorem meldujemy się w naszym jedzeniowym markecie i …. Mam wrażenie próbowanie owoców morza oraz czerwonego wina nie ma końca. 


jedna z urokliwych uliczek

polski Szwed w Lizbonie

Plac Rossio


Ostatni dzień pobytu w Lizbonie zaczynam doppio oraz cornetto z pistacjami sztuk 2 w drodze na stadion Benfica Lizbona. Jadę tam sam. Znacie moje zamiłowanie do zwiedzania stadionów. A Estadio da Luz to prawdziwa piłkarska ikona. Pozostała część wycieczki ma w tym czasie rozpocząć penetrację dalszej części starego miasta. 

Pojawiam się przed stadionem kilka minut po otwarciu sklepu firmowego. Wiadomo szaliki i inne gadżety. Na 9 mam wykupioną wycieczkę po stadionie z przewodnikiem. Okazuje się że nasza grupa liczyć będzie 6 osób z przewodnikiem w tym dwójka małych dzieci. Pozostali co ciekawe to Włosi z Bergamo. I jakże jest sympatycznie móc porozmawiać z Włochami tym bardziej że niedawno było się w Bergamo. Ale co do samej wycieczki. Jednej rzeczy nie mogliśmy zobaczyć a mianowicie strefy jacuzzi a poza tym byliśmy wszędzie. Szatnie, centrum prasowe, strefa VIP, stadion z każdej wysokości i co najfajniejsze byliśmy też przy murawie głównej skąd wychodzą zawodnicy na mecz w tzw. tunelu. Dużo ciekawych historii przygotowała młoda przewodniczka dla nas. W herbie klubu jest orzeł i trzy prawdziwe orły są, mieszkają zaraz za jedną z bramek. Nie latają nad stadionem. Są przywiązane sznurem ale robi to niesamowite wrażenie. A sam stadion jest imponujący. Z każdej strony. Wymieniam się poglądami z panią przewodnik co do stadionu Liverpool który miałem okazję zobaczyć w maju. I próbować porównać. Czy też do stadionu San Siro w Mediolanie. Bardzo ciekawa wycieczka.

Wracam do pozostałych którzy akurat urzędują na Placu Rossio (Praca de D. Pedro IV) w samym centrum miasta. 

Tam się spotykamy i wspólnie kontynuujemy zwiedzanie. 


Grażyny z Polski

Arco da Rua Augusta

widok z Placu Commercio

Plac Commercio


Wieża Santa Justa. To 45 metrowy monument łączący najszybciej dwie sąsiadujące ze sobą dzielnice: Baixa i Bairro Alto. Wieża wygląda ciekawie szczególnie z dalszej perspektywy. Niestety przez brak czasu nie stoimy w kolejce i wieżę podziwiamy tylko i wyłącznie z dolnego tarasu. 

Udajemy się najbardziej reprezentatywną ulicą Lizbony, da Rua Augusta, w kierunku nabrzeża i Placu (Praca) do Commercio, mijając Arco da Rua Augusta czyli monumentalny łuk triumfalny, i po chwili jesteśmy przy brzegu rzeki Tag. Po prawej stronie monumentalny, widziany już przez nas z innej perspektywy Most 25 Kwietnia. Stąd udajemy się ponownie do góry i zatrzymujemy się dopiero przy Katedrze Sé. To najważniejszy tego typu obiekt w Lizbonie. Przed nami jeszcze kilkadziesiąt minut w stolicy Portugalii. Przed odlotem mamy jeszcze chwilę na danie dnia. Nasz wycieczkowy kulinarny przewodnik znajduje doskonałe miejsce gdzie z wielką ochotą pochłaniamy owoce morza. Do tego wszystkiego kawa i ciasto i niestety kierujemy się do metra i dalej na lotnisko. Tani przewoźnicy odprawiani są w terminalu 2. Aby tam dojechać należy podejść pod główne wejście na terminal 1 i poczekać na darmowy przejazd lotniskowym autobusem. 


turyści nad Tagiem

Katedra Sé

cudo

Muzeum Fado


Później już tylko odprawa i wracamy do bardzo mroźnego Wrocławia. 

Pierwsza wizyta w Portugalii bardzo intensywna i pomimo tego że krótka pozwala naładować baterie. Wspomnienia utrwalone na zdjęciach i namawiam Was do przeglądania zdjęć. 

Planujcie wizytę w Lizbonie, koniecznie.

Przed nami kolejne wyzwania. Niebawem.


Ci vediamo.

Do zobaczenia. 

środa, 7 lutego 2024

Lizbona, pierwsza wizyta w Portugalii.

Torre de Belém


Buongiorno

Ciao amici 

Wchodzimy w Nowy Rok z przytupem. A nawet z pluskiem. W Sylwestra z racji swej bytności nad morzem postanowiłem powitać Nowy Rok małą kąpielą w naszym cudownie zimnym Bałtyckim morzu. A później to polecieliśmy do Lizbony. Pierwsza wizyta w Portugalii i pierwsza noworoczna podróż.

Pomysł na podróż zrodził się w listopadzie i związany był z urodzinami mojej żony. Jako że sami rzadko podróżujemy namówiliśmy na wyjazd znanych i powszechnie lubianych sąsiadów i znajomych ze Świebodzina i w takim zestawie w mroźne, wietrzne popołudnie stawiliśmy się na wrocławskim lotnisku. Długa podróż jak na warunki europejskie czyli około 3,5 godziny i lądujemy w pięknej Lizbonie. Lizbona wita nas fantastyczną galerią świateł zaczynającą się w zatoce, kończąc na lotnisku. Jest ciepło. W granicach 15 stopni. 


budynek Parlamentu

żółty tramwaj linii 28

 bazylika Estrela

wnętrze bazyliki, imponujące


Pierwsze delikatne zakłopotanie napotykamy podczas zakupu biletów na metro. Niby jest automat, niby prawie wszystko jasne ale jak się okaże zamiast kupna 6 biletów kupuję jeden bilet i 6 przejazdów. Próbujemy wyjaśnić tą kwestię w punkcie informacji ale finalnie kupujemy pojedyncze bilety i przechodzimy przez bramki. Navegante. Taką kartę musi mieć każdy podróżujący. I wówczas na wspomnianą kartę możemy dodawać bilety pojedyncze, 24 h itd. Cena na styczniowy dzień jednego biletu to 1,80 euro. Warto pamietać że przy każdej bramce jest czytnik kart i wówczas taki bilet kosztuje 1 euro na wejściu i 1 euro na wyjściu.

Moim zdaniem wsród tych wszystkich miast odwiedzonych przez nas i posiadających metro lizbońskie automaty są najmniej czytelne.


kolejny tramwaj

Lizbona jest kolorowa

mozaikowe fasady budynków


Wsiadamy do metra. Lizbona posiada 4 główne linie podziemnej kolejki. My wsiadamy do jednej z nich a mianowicie do linii czerwonej której stacja końcowa to San Sebastiao. My jednak na stacji Alameda przesiadamy się na zieloną linię ze stacją końcową Cais do Sodre. Poza nimi mamy jeszcze żółtą linię która obsługuje północną część miasta i niebieską, z której zresztą pewnego dnia skorzystałem ale o tym później. 

Lizbońskie metro nie wyzwala w nas zachwytu. Wagoniki są dość stare ale ma to swój urok. Wysiadamy na ostatniej stacji i naszym oczom ukazuje się Mercado di Ribeira inaczej zwana Time Out. Nasi znajomi ze Świebodzina byli już w Lizbonie i pamietają doskonale to miejsce z fantastycznego jedzenia. Królują owoce morze. My udajemy się odrazu do wnętrza marketu i zostajemy tu do późnego wieczora. Bardzo modne miejsce, lokalne piwo, wyśmienite wino. Ale przede wszystkim jedzenie. Na dzień dobry octopus z grilla. Czyli grillowana ośmiornica. Ależ to smakuje. Wyśmienite. Próbujemy również jednego z kilku Super Block. Piwo które należy do jednego z wielkich koncernów smakuje nieźle. Na deser tajski makaron z krewetkami na ostro i na prawdziwy deser Pasteis de nata czyli deser z masą budyniową. Palce lizać. 

Świetne jedzenie. Świetne wino. Towarzysze równie znakomici. 

Udajemy się do naszego apartamentu który jak się okaże jest równie wyśmienity jak nasze dania. Dwupoziomy, w pełni wyposażony wita nas czystością i butelką czerwonego wina.

Ando Living - Abrantes Flats przy 10 Calcada Marques Abrantes. Polecam. 

Wieczór kończymy przy czerwonym winie. Pierwsze godziny w stolicy Portugalii rozbudzają nasze, nie tylko kulinarne apetyty.


ostrygi

ekipa komplecie

mozaika przed Muzeum Odkrywców

gigantyczna budowla 


Poniedziałkowy poranek rozpoczynamy wizytą przy imponującym budynku jakim niewątpliwie jest Pałac Zgromadzenia Republiki. Niegdyś Pałac Sao Bento, dziś siedziba jednoizbowego parlamentu znajduje się w dzielnicy Bairro Alto. Budynek zachwyca przede wszystkim bielą ścian. 

Wspinamy się pod górę i naszym oczom pokazuje się sławny żółty tramwaj linii 28. Po kilku minutach pojawiamy się pod Bazyliką Estrela. My pojawiamy się pod tą imponującą budowlą zupełnie powiem szczerze przypadkowo ale rozmiar, szczególnie kopuły robi wrażenie. Jak się okaże bazylika jest dziełem architektów z Mafry i stanowi najznamienitsze dzieło portugalskiego baroku. 


wieża w Belem

w tle muzeum Odkrywców

klasztor Hieronimitów


Naszym celem kolejnym jest dzielnica Belem. Bardzo malownicza, z wieloma zabytkami odgrodzona od centrum Mostem 25 kwietnia, nad rzeką Tag jest świetnym miejscem aby rozpocząć zwiedzanie Lizbony.

Jest poniedziałek. Nie uda nam się wejść do klasztoru Hieronimitów, wpisanego na listę UNESCO. A szkoda. Nasi znajomi ze Świebodzina byli i twierdzą że warto wrócić. Sam klasztor powstał w podzięce dla wielkiego odkrywcy Vasco da Gamy i jego udanej podróży do Indii. W tym też klasztorze podpisano również Traktat Lizboński. 

Nad wybrzeżem Tagu wznosi się inna, nie mniej ciekawa atrakcja dzielnicy czyli wieża w Belem. Jest poniedziałek więc do środka wejść nie można. A szkoda. Sama wieża jest jedną z najważniejszych atrakcji turystycznych Lizbony. Wpisana na listę UNESCO. Z ciekawostek w wieży przetrzymywano polskiego generała Józefa Bema. Stanowi również jeden z Siedmiu cudów Portugalii. 

Przy nabrzeżu stanowi również imponujący pomnik Odkrywców. Monumentalna budowla przed którą znajduje się wielka mozaika z zaznaczonymi miejscami wielkich portugalskich odkryć. 

Nikt nie chce ze mną wejść na górę. Koledzy za to wypatrują ostryg. zaraz obok młody student otwiera właśnie nadbrzeżną restaurację gdzie po chwili namysłu zamawiamy trzy zestawy ostryg oczywiście z białym winem. 

Jak smakują ostrygi. Hmmm. Brak definicji. Oślizgłe. Bez smaku. Wino za to smakuje najlepiej. No i student jest świetnym kompanem do rozmowy. Mama Rumunka, student AWF-u, lubi koszykówkę. Nigdy nie był w Polsce ale słyszał że kraj nasz jest piękny. Tato, kiedyś piłkarz ręczny. Dużo podobieństw. Żegnamy się i udajemy się mijając wcześniej opisany klasztor na śniadanie. 


legendarny budynek kawiarni

tym razem nie było kolejki

stół obfitości


Pastéis de Belém. To więcej niż jedzenie. Miejsce legenda. Pasteis de nata to nic innego jako budyniowe babeczki w cieście francuskim. Ale jak one smakują. Wybornie.

Poza tym w tej legendarnej kawiarni zamawiamy panini równie doskonałe i oczywiście kawę. Doskonała obsługa. Pan kelner znał nawet kilka słów po polsku ale głównym naszym językiem był woski. Dla mnie świetne doświadczenie. Wspomniany wcześniej Most 25 kwietnia widoczny był już podczas lądowania. I podczas spaceru wzdłuż wybrzeża wszędzie towarzyszy nam jego monumentalna budowa. Swoją wielkością przypomina ten w San Francisco. 

Opuszczamy tą piękną dzielnicę i przenosimy się do dzielnicy Alafama, najstarszej dzielnicy Lizbony.

Więcej o niej i kolejnych atrakcjach w następnym wpisie. 

Jak zawsze zostawiam Was ze zdjęciami.

Ci vediamo.

Do zobaczenia.