niedziela, 15 października 2017

Tatrzańskie podniebne orgie

grzechem jest tego nie spożywać

15 września roku pańskiego 2017. Day 2. Tatry. Niczym nie zmącone. Deszczowy poranek. Upojna noc. Oczekiwanie na lepszą pogodę. Czy wyjdziemy w góry. Lało całą noc. Prognozy pokazują że powinno pokazać się okienko pogodowe. Plan na sobotę. Tak, tak wówczas była sobota. Wychodzimy w kierunku Doliny Małej Łąki, następnie podchodzimy na Kondracką Przełęcz. Docelowo na Kopę Kondracką. Później Małołączniak. Schodzić planujemy w kierunku na Przysłup Miętusi.

dolina małej łąki

Zanim zaczniemy to po wczorajszej ponad 20-sto kilometrowej wyrypie po Wysokich Tatrach co niektórych może coś niecoś boleć. Dobry humor i zapowiedź kolejnej dobrej przygody nie pozwala "beczeć" jak powiada Ninja. A Ninja się zna.
Przestało padać. Zrobiło się nawet ciepło. Wychodzimy.

w chmurach

Dolinę Małej Łąki mam okazję zobaczyć pierwszy raz w życiu. Po kilkunastominutowym podejściu w lesie pokazuje się nam w całej okazałości. Piękna. Cóż innego można o niej powiedzieć. Nawet teraz jak chmury wiszą nad górami dość nisko, słońca nie widać, wszystko dookoła paruje, czuć że po nocnych opadach grząsko pod butami wygląda ona zacnie. Na ławkach po lewej turyści którzy jak się okazuje schodzą z Kopy po noclegu w schronisku na Kondratowej. Mówią że w miejscach gdzie jest sporo kamieni dość ślisko i trzeba uważać. Miła pogawędka a jakże. To standard. Życzymy sobie miłego dnia i w podgrupach wędrujemy dalej. Cisza panuje nieco wyżej do czasu naszego przejścia. Podejście pod Przełęcz jest niewątpliwie urokliwe. Chmury ciągle nad nami. Przykrywają szczyty.

jedno z najciekawszych podejść

Mijamy żleb. Sporo kamieni. Ciągle pod górę. Kosodrzewiny i robi się chłodniej. Czuć to mocno. Im bliżej przełęczy tym wiatr większy. Jest. Kondracka Przełęcz. We mgle. Wieje. Siadamy. Konserwa. A jakże. Herbata. Ubieramy membrany. Odpoczywamy.

jesteśmy

miczel przed atakiem szczytowym

niestety jeszcze w chmurach

przed nami Kopa Kondracka

nadal w chmurach

I nagle pojawia się Miczel. Pan w jeansach, mokasynach, pikowanej kurtce. Z torebką od Louisa Prady. W torbie pewnie czekan, raki, liny. I obok partnerka. Z tego co słyszymy planują atak szczytowy na Giewont. To norma niestety. Sama przełęcz to przecież 1725 m.n.p.m., Giewont to 1894 m.n.p.m. a Miczel ubrany na atak szczytowy ale na dolną grań Krupówek. Wiem, góry są dla wszystkich ale na tych wysokościach pogoda naprawdę może spłatać figla. Nie wytrzymuję i robię Miczelowi zdjęcie. Szybki transfer i zdjęcie ląduje na Portalu Tatrzańskim. A co. Ku przestrodze. Edukacja. Zdrowy rozsądek. Może to przemówi do rozsądku.

chyba Ciemniak albo Krzesanica?

a to u podnóża Ciemniaka

i zaczyna się gra na Ciemniaku

prawie (widok) na Giewont

a to na stronę słowacką

i tu

Nic to idziemy dalej. Kopa Kondracka to już 2005 m.n.p.m. Nic nie widać. Wieje. Na szczycie spotykamy zaprzyjaźnione dziewczyny ze schroniska. Ponownie dużo śmiechu. Dziewczyny akurat podchodzą od Małołączniaka. Mówią że wieje okrutnie i nic nie widać. Idziemy. Z racji tego że nie widać nic szybko pokonujemy odcinek łączący. Małołączniak 2096 m.n.p.pm. Ale nic nie widać.

Malik

w tle zejście na Chudą Przełączkę

i widok na ornakowską część

Dupa. Spotykamy kolejne dziewczyny. A że jesteśmy już tutaj to pierwotnie mamy schodzić tędy do Doliny Miętusiej. Zerkam na zegarek. Za szybko na zejście. Pada pytanie: kto idzie dalej? Kierunek Krzesanica, Ciemniak, i dalej Chuda Przełączka. Docelowo zejście czerwonym szlakiem do Kir. Dalej idą ze mną Malik, Fedur i Ninja. Oraz trzy dziewczyny. Z Małołączniaka schodzą pozostali. Za szybko. Jak się okaże chwilę później zdecydowanie za szybko.

orgia trwa w najlepsze

nomadzi tatrzańscy

i słońce zagląda

coraz mocniej

Mniej więcej w połowie podejścia na Krzesanicę wiatr zaczął odsłaniać widoki po stronie słowackiej.  I robił to na tyle skutecznie że to co nas spotkało na Ciemniaku trudno określić mianem wielkiego zachwytu. Wielka gra chmur, bardziej i mniej gęstych, co pewien czas odsłaniające się widoki.

niech żałują ci co nie poszli

duch święty zstąpił

i modli się za wasze dusze

opat Dariusz

A że to Zachodnie Tatry to i kolory magiczne. Kompozycja pomarańczowych, pożółkłych traw i niebieskiego nieba od czasu do czasu prześwitującego słońca plus szaroczarne chmury tworzyły pejzaże zachwycające. Zapierające dech w piersiach. Just amazing. Zobaczcie zdjęcia. To nie zdarza się na codzień. Na Ciemniaku latamy jak opętani robiąc zdjęcia. Po uczcie duchowej czas na ucztę kulinarną. Znajdujemy bezwietrzne miejsce i rozsiadamy się na dobrych kilka chwil.
A panowie. Niech żałują.

Malika zdjęcie

to też

w tym miejscu kiedyś spadła dwójka turystów

Schodzimy ukontentowani. Schodząc do Chudej Przełączki widać i Ornak i Bystrą. Nad nimi chmury. I Giewont się pokazał. Cudo. Widokowo petarda.

brat dariusz

orgia na naszych oczach

trwaj chwilo

Na wysokości Upłaziańskiej Kopki 1457 m.n.p.m. jeszcze dobrze widać. Jest już dobrze po 17 kiedy mijamy ostatnią łąkę, las, i zbliżamy się do Miętusiego Potoku. Do schroniska dochodzimy po zmroku. Nasi szanowni koledzy pojawiają się 15 minut przed nami. Zmęczeni ale szczęśliwi. Szczególnie druga część dnia pokazała że góry są zmienne. Na naszych oczach rozegrała się fantastyczna gra pomiędzy światłem, chmurami i wiatrem.

brat Kuba vel ninja

jeszcze czarne ujęcie na dolinę małej łąki

p.s.
A na koniec łyżka dziegciu. Ku przestrodze. Strasznie mi przykro że to stało się trochę z naszym udziałem. Otóż jeden z naszych kolegów na Małołączniaku nie dał wody jednej z turystek która go o to poprosiła argumentując że musi ona pamietać że jak idzie się w góry trzeba mieć wodę ze sobą. A kilka lat temu sam był w sytuacji odwodnienia będąc w górach bo nie wiem z lenistwa, egoizmu nie zabrał wody ze sobą korzystając tylko z butelki innego naszego kolegi. Nie będzie przesadą jak powiem że to skandal. I gdyby była taka możliwość wyleciałby z naszego Górskiego czadu z hukiem. Koniec kropka. Dla mnie i większości kolegów to sytuacja niewyobrażalna i niezrozumiała. I smutna.
Bo pokazuje iż w ekstremalnych warunkach na kolegę nie ma co liczyć.

wrześniowe zachodnie tatry

Dobra zakończyłem smutnym akcentem ale niech to nie przesłoni całego fantastycznego dnia.
Dzień sobotni zakończył się grubo po północy. Było wesoło. Oj bardzo.
Miłego czytania i oglądania zdjęć.
Do zobaczenia już w niedzielę.
Czus. Pasja trwa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz