poniedziałek, 30 października 2017

Operacja deszcz - tatrzański trip day 3

Deszczowy Smreczyński Staw

Day 3. Operacja deszcz. Niedziela. Poranek. Chmury. Padał całą noc, deszcz oczywiście. Jaki plan.
Krople deszczu rytmicznie uderzają w dach i parapet. Czyżby to one decydowały o naszych dzisiejszych planach. Rozsuwają się zamki w śpiworach. Atmosfera ciągle zabawowa. To niezmienne.

Kościeliski Potok

Nasz pierwotny plan na eksplorację Tatr w tym niedzielnym dniu z pewnością będzie zmieniony, tym bardziej że poza 2-dwu godzinnym okienkiem pogodowym ma ciągle padać.
Przy suto zastawionym śniadaniu składającym się z jajek, konserw typu gulasz, owsianek i innych górskich frykasów zapada decyzja że penetrujemy dolinę Kościeliską z Wąwozem Kraków, jaskinią Mylną, Smreczyńskim Stawem i obowiązkową wizytą w schronisku na Hali Ornak.
No to czekamy na okienko pogodowe popijając czaj i zimny napój bogów.

w tle majaczące szczyty zachodnich Tatr

W tym czasie trwają zażarte dyskusje który dzień z już minionych był bardziej efektowny, bardziej spektakularny. Sobotnie orgie chmur, słońca, na niebie nad Czerwonymi Wierchami zwyciężają przynajmniej w mojej ocenie.
Około godziny 10 wychodzimy w góry. Spakowani i przygotowani na deszcz z uśmiechem na ustach wychodzimy. Dolina Kościeliska piękna jest nawet jak jest po deszczu. Mgła osiada wysoko nad drzewami. Jest dość ciepło. Idąc, dyskutujemy, wspominamy nie jedno nasze przejście tą doliną. A kilka razy tu byliśmy. Dochodzimy do Polany Pisanej. Kilka lat temu w tym miejscu spacerowałem z córką, innym razem w tym miejscu robiliśmy biwak gdyż kolega Miś zapomniał czegoś ważnego i zmuszony został do cofnięcia się na parking a my w tym czasie dobrze się bawiliśmy.
Tym razem na tej samej Polanie także urządziliśmy chwilowy biwak.

Wejście do jaskini

W pierwszej kolejności atakujemy Jaskinię Mylną która jak donoszą znajduje się w masywie Raptawickiej Turni. Do jaskini wchodzimy od strony południowej. Wybierając się do niej pamiętajmy o zabraniu latarki lub czołówki. Ze względu na ciasnotę panującą w wielu miejscach podróżowanie z plecakiem jest dość upierdliwe a zważywszy jeszcze na fakt że część trasy pokonujemy praktycznie na czworakach dobrze zaplanujmy naszą eskapadę. Trasa nie jest jakoś strasznie długa bo liczy raptem 300 metrów ale jest naprawdę fajnym urozmaiceniem na górskie wędrówki. My stawiamy się przed jaskinią liczną grupą. Ja ją zamykam. W wielu miejscach w środku jest bardzo mokro. Szczególnie czuć to dosłownie na spodniach i w butach gdy pokonać musimy najbardziej wąskie odcinki. Jaskinię zdecydowanie polecam.

Smreczyński Staw wersja 1

ten sam staw wersja 2

Nasze kolejne kroki kierujemy w stronę Smreczyńskiego Stawu. Po drodze mijamy młode grupy gimnazjalisto-licealistów ubranych w rush-rany i inne ciekawe wynalazki. Prowadzeni jak za karę. Ubrani a raczej rozebrani nie zważają na padający coraz mocniej deszcz. Młodość cieszy się swoimi prawami.

parasol, Miś i chyba Malik w tle

Sam staw jest świetnym miejscem na kontemplację i podziwianie masywu Ornaku o ile pogoda na to pozwala. Tym razem pada, poza tym jest ciepło i przez to nad nami unoszą opary, chmury i inne cuda. W tym miejscu zawsze mam wrażenie to samo że czas się tutaj zatrzymuje. I fajnie. Poza tym to miejsce warto zobaczyć także ze wspomnianego wcześniej Ornaku.

zielony Wąwóz Kraków

Schodzimy na dół, a jeszcze zapomniałem dodać że w międzyczasie meldujemy się w schronisku. Napój bogów, ciepła zupa, później szarlotka i uderzamy w Wąwóz Kraków. To miejsce tego dnia jest ciche, puste, ale strasznie magiczne. Pomimo deszczu i dużej ilości zieleni większa cześć wąwozu idealnie pasuje do scenerii z tolkienowskiego filmu. Tu także zostajemy chwilę dłużej racząc się konserwami i herbatą.

popas w wąwozie

nie pada przynajmniej na głowie

Przed nami ostatni etap podejścia w wąwozie. Łańcuchy, drabinka, chwila w jaskini. Wracamy w kierunku na Polanę Pisaną. Dużo deszczu i błota. Ślisko. Schodzimy. Udajemy się w kierunku Kir. Pada coraz mocniej. Zaraz potem leje. Spada temperatura. Robi się chłodno.
Powrót w tempie wyścigowym.

zielony, pachnący, nieskazitelny, majestatyczny

byliśmy sami
Zmęczeni, zmoczeni, ale czy szczęśliwi. Jutro jest zapowiedź okna pogodowego. Korci mnie projekt pod nazwą Kościelec. Zobaczymy czy znajdę chętnego na szybkie podejście w kierunku szczytu. Teraz gorąca kąpiel i szukamy miejsca do suszenia naszych butów i spodni, kurtek. Okazuje się że mamy do dyspozycji niewiele takich miejsc aby móc wysuszyć nasze odzienie.
Pomimo nie najlepszej pogody która towarzyszyła nam tego niedzielnego dnia uważam że był to dzień z gatunku - nie wyjdziesz ze schroniska - żałuj. Góry to góry nawet w deszczu.
Wieczór jak zawsze przepełniony był spostrzeżeniami i dyskusjami prawie "panelowymi" nad tym co dziś nas spotkało.

niby pustka, cisza

W międzyczasie powstał a raczej został zaklepany mega projekt na szybkie wyjście w stylu alpejskim na Kościelec w poniedziałkowy poranek.
Do usłyszenia i zobaczenia już w poniedziałek.
Czus.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz