poniedziałek, 2 października 2017

Rysy zdobyte - Słowackie Tatry urzekły na nowo

Pasja

Cześć.
Mamy już początek października, za oknami piękna słoneczna jesień. Świat za oknami przecudnej urody. I taką pogodę zafundowała nam Słowacja i Tatry na przełomie sierpnia i września tego roku. Z racji przesunięcia rozpoczęcia roku szkolnego na 4 września grzechem byłoby nie wykorzystać okazji do wspólnego spędzenia czasu z rodziną w pięknych okolicznościach przyrody jakimi są Słowackie Tatry. I tak też się stało.

do popradskiego nieco dłużej

mom and son

zmierzch nad Soliskiem

Planując pobyt pomyślałem o miejscu w którym byłem razem z kolegami w roku ubiegłym na zakończeniu sezonu czyli schronisku w Popradskim Plesie. Dużo wcześniej zarezerwowałem pobyt. Miejsce idealne do planowanego ataku szczytowego na Rysy, Hincowy Staw, Koprovski Stit i inne miejsca w regionie Strbskiego Plesa. 
Po naprawdę długiej podróży gdyż jednego dnia musieliśmy być i w Głuchołazach gdzie Szymon czyli syn kończył swój obóz sportowy, i w Gromniku pod Tarnowem aby tam zostawić mamusię czyli teściową bo zachciało się jej odwiedzić rodzinę, jakby PKS nie kursował na linii Jelenia Góra-Zakliczyn, przez Nowy Sącz dotarliśmy około godziny 18 na parking centralny w Strbskim Plesie. Przed nami szybki przemarsz z parkingu do schroniska. Przepak i w drogę. Znanym mi szlakiem koloru żółtego udaliśmy się w kierunku pięknie położonego schroniska nad cudownym Popradskim jeziorem. Dla niewtajemniczonych pleso i jezioro w naszym języku to to samo.

kuchenny pejzaż

prawdziwych nie widziałem

Kilka minut po 20 meldujemy się w recepcji. A zapomniałem dodać że już na szlaku odebrałem telefon z recepcji czy my aby dziś dojedziemy. Dbałość o klienta robi wrażenie.
Meldunek i lokujemy się w pokoju na 2 piętrze. Za oknem widok na Osterwę i jezioro. Cudnie.
Zeszliśmy na dół do kuchni aby uzupełnić kalorie i posilić się pysznym złocistym słowackim trunkiem. W schroniskowej atmosferze kontemplowaliśmy ciszę panującą nad samym jeziorem.
Jako że plan na jutro zakładał atak szczytowy na Rysy udaliśmy się do łóżek. Pogoda zapowiadana była szczytowa. I.

stelaż gotowy do wymarszu

original nosicz w akcji

aspirant także w akcji

I rankiem o 6 wake up. Owsianka. Kawa. Kanapki do plecaka. 
Jesteśmy na początku szlaku. A jako że to miejsce w którym znajduje się charakterystyczna budka służąca za skład dla towarów i materiałów które można wnieść do schroniska pod Rysami to decyzja w moim przypadku mogła być tylko jedna. W ubiegłym roku wniosłem mleko jako dodatkowy ładunek w mym wyprawowym plecaku. Tym razem wybór był tylko jeden. Stelaż nosicza i przymocowana do niego butla gazowa. Nie było się co długo zastanawiać.

budzi się piękny dzień

przed nami Rysy

Załadowałem jeszcze plecak i z takim ciężarem ruszyliśmy na Rysy. Pogoda zapowiadała się wyśmienita. Wystartowaliśmy około 7. Początek to niebieski szlak. Przyjemny, bez większych nastromień. Pózniej przechodzi w szlak czerwony. I tutaj zaczyna coś widać. Im wyżej tym piękniej. Magia dużych gór robi powoli wrażenie. Idziemy powoli. Plecy trochę czuć. Ładunek 40+ robi wrażenie. Wife and son powoli, stopniowo idą za mną. Przy Żabich plesach Mięguszowickich Szymon podkręca obroty. Tu już jest naprawdę ładnie i księżycowo. 1919 m.n.p.m.

Żabie mięguszowickie pleso

i tu także

widok z podejścia

Posiłek regeneracyjny. Herbata i w drogę. Przed nami ta trudniejsza część wejścia. Są znane nam łańcuchy i klamry oraz schodki. Próbuję asekurować moją familię ale muszę skupić się też na sobie.

ten sam staw tylko z innej perspektywy

finałowe podejście pod schronisko

Mijamy moment łańcuchowy i jesteśmy w najstromszym miejscu pod schroniskiem. Słońce bardzo przyjemnie przygrzewa. Plecy czuć mocno. Pompa na podejściu pracuje solidnie. Mijamy nepalskie chorągiewki, widzimy przystanek autobusowy. Nad nami po lewej stronie sławny wychodek i jest schronisko. Otwiera się przede mną brama od zaplecza. Podziękowania, chwila rozmowy.

himalajskie chorągiewki

Kopky

Fajna sprawa. W kuchni dostaję certyfikat potwierdzający fakt zostania "nosiczem" i złoty napój.

nosicz abdul

i papier potwierdzający

rekon pod schroniskiem

Jako że to najwyżej położone schronisko w Tatrach to i widoki robią wrażenie. Sądzę i to widać po minach mych bliskich że to czego już dokonali musi robić wrażenie. Każdy ma swój Everest. 2225 m.n.p.m. Do szczytu niedaleko. A turystów napływa. A to dopiero okolice godziny 10.30. Ruszamy na finałową potyczkę. Chwila zwątpienia Szymona na Przełęczy Waga zażegnana i przed nami ostatnie finałowe podejście. Po 40 minutach od wyjścia spod schroniska meldujemy się i na Rysach od strony polskiej czyli 2499 m.n.p.m. oraz na słowackim wyższym o 4 m szczycie. Jest tłoczno.

tablica wymowna

widok z przełęczy Waga

w tle i Gerlach

Wysokość robi wrażenie. Znajdujemy chwilę czasu na zdjęcia. W ubiegłym roku na szczycie byliśmy z kolegami sami. Tym razem tłoczno jak na Giewoncie. Pogoda rozwala system. Jest cudownie. Uśmiechy na twarzy wife and syna. Zapytany na szczycie o skalę trudności tego przejścia przez moją żonę powiedziałem że 0 w skali 0-5. Przesadziłem.

widoki jak zawsze zapierające dech

żabie plesa ze szczytu

nic dodać nic ująć

widok na polską stronę

część mięguszowicka

Wejście od strony słowackiej nie należy do najtrudniejszych ale dla osoby która rzadko bywa w górach a tym bardziej wysokich wejście na długo zostanie zapamiętane. Musi robić wrażenie. W końcu to najwyższy szczyt Polski. Myślę że i młody był usatysfakcjonowany. Był ze mną na Wołowcu, Rakoniu. Kopie Kondrackiej. Małołączniaku. Ale tak wysoko jeszcze nie był. Szapobaus. Zrobiliście naprawdę kawał dobrej roboty.

Rysy zdobyte

ostatnie metry przed szczytem

i inne ujęcie

kocham góry

kolejka do wychodka

autobus o 13.04

kiedy wracamy?

Szybkie zejście do przełęczy Waga i dłuższy postój na posiłek w iście górskim wydaniu czyli konserwa, cebula, herbata. Siedzimy pod Vysoką. Obok nas dwójka starszych wspinaczy zajada boczek. Kompletna kontemplacja. High life. Cudowna tatrzańska poniewierka. A. Zapomniałem dodać że chodzę już bez stelaża z samym plecakiem 10 kg i kompletnie go nie czuję.
Schodzimy. Ogromna satysfakcja pojawia się na twarzach mych współtowarzyszy gdy siadamy przy żabich plesach. Z tego miejsca widać doskonale finałowe podejście na szczyt. I łańcuchowy fragment. Brawo Oni. Damn it. Moja wife odwiedziła stojąc w kolejce sławny wychodek. Nikt się obok nie kąpał.

podejście na Hincovy 

pogoda rano nie rozpieszczała

Strasznie zadowoleni wracamy do schroniska. Pożywna zupa chińska ląduje w talerzach. To na początek. Pózniej schodzimy do kuchni aby uczcić ich zwycięstwo. Siadamy na balkonie schroniska. Gulasz, brambory, knedle i kufle z zimnym słowackim piwem lądują na stole. Przed nami widać jak turyści schodzą z Osterwy. Zapada powoli zmierzch. Szybko lądujemy w łóżkach. Ten dzień dał niezłego kopa. Jutro nie będzie lepiej. W planach Velke Hincove Pleso. 
Poranek wita nas mgłą. Jest chłodniej niż wczoraj. Dużo chłodniej.

Staw Hincovy w pełnej krasie

Pojawia się bunt ze strony młodego. On nigdzie nie idzie. Nie chce mi się z nim walczyć. Pojawia się zagrożenie że tak wcześnie wyjedziemy. Półgodzinne utarczki kończą się decyzją że jednak idziemy. Początek szlaku jest taki sam jak ten wczorajszy na Rysy. Częściej odpoczywamy. Sporo chmur nad nami. Niestety. Satana nie widać. Zbieramy maliny po drodze. Im wyżej tym dłużej. Pojawiają się co chwile pytania czy daleko jeszcze. A tu za każdym wzniesieniem pojawia się kolejne. 200 m przed plesem młody rezygnuje i postanawia zostać pod kamieniem. Idę więc sam z wife. Jest Hincovy. Pojawiają się widoki. Staw robi duże wrażenie. Przed nami Przełęcz pod Chłopkiem, Cubryna.

Abdul king of mountain

księżna zamyślona

Pojawia się i Szymon. Pamiątkowe zdjęcia. Młody idzie w ślady ojca i robi zdjęcie z gołym tyłkiem na najwyższym kamieniu w tym miejscu. Pojawiają się uśmiechy. Po wczorajszym wejściu to wcale nie jest łatwiejsze. Schodzimy we mgle. Mijają nas turyści. Rzadziej niż wczoraj. Zdecydowanie. Pogoda robi swoje.

a Szymon ma wszystko w d...

fantastyczna gra chmur

Wracamy do schroniska. Kąpiel. Kolacja. Zimno piwo. Oglądamy zdjęcia. Jest satysfakcja. Widać ją.
A jutro czas wyjeżdżać. Buuuuuu.
Całą noc leje.
Wstajemy rankiem. Pakujemy się i około godziny 10 meldujemy się na parkingu w Strbskim Plesie. Przed nami powrót. Daleka podróż przed nami. Niemniej naładowani mega energią tatrzańskich klimatów wracamy, przynajmniej ja przeświadczeni że świat trzeba poznawać zawsze i wszędzie. Tyle cuda wokoło nas. Tak niewiele potrzeba do szczęścia. 
Wniosek. Wychodzimy z domu i ruszamy się. Nawet po okolicy.

w drodze powrotnej miód za 2 euro z lekką dawką alkoholu

Na Tatry i ich eksplorację namawiam zawsze. I jak widzicie to co zrobiliśmy nie było strasznie trudno. A satysfakcja. Ja ją widziałem w oczach. O wartość duchową trzeba zapytać młodego i wife. 
Mocne zaskoczenie całkiem udanych wakacji 2017. A wyjazdów przede mną bez liku do końca roku.
Yahoooo.
Czytać. Kontemplować. Oglądać. 
Do usłyszenia. Czus.

2 komentarze: