piątek, 25 marca 2016

TATRY 2014 część I

Mięgusze i Mnich 

Wszystkie drogi prowadzą w Tatry. Jesteśmy we wrześniu tegoż roku. Skład praktycznie niezmienny: Malik, Marud, Jaca Kozioł, Ricco, Miś, Ninja, Jaszczomb, Wojcisz i ja.
Termin: 18-22.09.2014 r.
Zanim dotarliśmy w te piękne okolice a zdjęcie powyżej przedstawia sławetną drogę do Morskiego Oka, w drodze gdy wybiła północ okazało się że jeden z naszych kolegów obchodzi urodziny. Przygotowani byliśmy na tą okoliczność. Całą drogę pod mym siedzeniem leżał i czekał na tą okoliczność torcik i prezent. Jubilat a był nim Miś nie krył wzruszenia. 100 lat rozbrzmiało na parkingu gdzieś przed Zakopanem. Niespodzianka się udała.
Happy Birthday Miś

Także mamy już piątek. W nocy, w granicach godz. 1 docieramy na parking w Palenicy Białczańskiej. Opłacamy parking, zapalamy czołówki i w drogę. Ku przygodzie. W planach przełęcz pod Chłopkiem i osławiona Orla Perć.
Na osławionej drodze w kierunku Morskiego Oka nocą idąc prawie w kompletnej ciszy, powiedziałem coś o ciszy?, żartowałem, czasem zmąconej rykami jeleni dochodzącymi z lasu lub jak nam się wydawało rykiem misia. Tak misia. Tu misie są także widoczne a z pewnością słyszalne.
Docieramy w miejsce noclegu a jest nim gleba na zewnątrz, przynajmniej nie pada na głowę, w okolicy Włosienicy.
Kilka godzin snu i budzą nas uprzejme głosy właścicieli knajpy którzy rozpoczynają przygotowania do nowego dnia. Tym razem wita nas również funkcjonariusz straży parku który z uśmiechem pyta nas? Panowie tu nie spali? W tym momencie wszyscy składamy karimaty i zwijamy śpiwory i chóralnie odpowiadamy: oczywiście że nie. Aha i Pan strażnik jadąc w naszym kierunku odnajduje sandała mego który się biedny zgubił w nocy. Dziękuję.
Krótkie podejście i jesteśmy w sławnym schronisku w Morskim Oku.
Widok spod schroniska

a kuku, widok z vis a vis

Śniadanie, poranna toaleta, podział rzeczy na dzisiejszą wyprawę i w drogę. Przed nami Przełęcz pod Chłopkiem. Start. Tempo bardzo spokojne. Obchodzimy Morskie Oko, Kilka schodów w pionie i jesteśmy przy Czarnym Stawie pod Rysami. Zielony szlak wskazuje nam dzisiejszy kierunek. Dla niewtajemniczonych w tym miejscu znajduje się znana szczególnie łojantom - Kazelnica. Ściana Kazelnicy. 2159 m.n.p.m. Pogoda rewelacyjna zatem i zdjęcia przepiękne.
Nim na dobre weszliśmy w świat kamieni, po drodze zatrzymaliśmy się kilkukrotnie na popas jagodowy tym razem. Ależ to z krzaka niesamowicie smakuje.
jagodowy popas

W drodze na przełęcz mijamy trzy punkty niebezpieczne. Jednym z nich jest "komin". Charakteryzuje się tym że przypomina komin do którego przymocowano kilka, dosłownie chyba 3 metalowe stopnie, przed nami wchodzi para odziana i w kask i uprząż, przesada? W górach dla osób nie do końca pewnie się czujących to żadna przesada.
kominek i ninja

Komin
zejście kominem

Podchodząc w okolice komina można w dość śmiały sposób zakomunikować wszystkim nieprzychylnym mej skromnej osobie aby pocałowały mnie w "4 litery".
kiss maj es

To wówczas jedna z najwyższych gołych pup w Tatrach, nie licząc pup kozic.
Dobra gonimy. Komin ekscytuje. W anormalnych warunkach np. podczas deszczu szczególnie podczas zejścia proszę o uwagę. Przed ostatecznym trawersem chwila dla fotografów. Widoki tego dnia zacne.
miś i ricco przed trawersem grani
W komplecie prawie docieramy na przełęcz pod Chłopkiem. Tu szlak się kończy. Niestety jeden minus tego podejścia to droga powrotna która wiedzie w odwrotnym kierunku. Niby od strony słowackiej można dotrzeć w to miejsce ale niestety mapy pokazują że szlaku tutaj nie ma. Słowacy napotkani przez nas na przełęczy albo mają uprawnienia albo nie zważając na brak szlaku wchodzą wydeptaną trasą. Kiedyś można było dojść podobno do samej Cubryny, ale na tą chwilę zostaje nam podziwianie Mięguszowickich Szczytów.
w tle mięgusze
mięgusz
Pojawiają się chmury. Niebo nie jest już takie czyste. To góry. Pamiętajcie o tym że tu pogoda zmienia się zdecydowanie szybciej. W drodze powrotnej zapada decyzją że jeszcze tego samego dnia udamy się do "piątki". "Piątka" dla niewtajemniczonych to schronisko położone w dolinie Pięciu Stawów, osobiście moje naj.
Po posiłku wyruszamy z Morskiego Oka. Jednym z większych osiągnięć tego dnia jest fakt że nasz kolega Ninja, który strasznie obawiał się wysokości podobno z powodu lęku cudownie dawał sobie radę. Brawo Ninja. Rok wcześniej we mgle trząsłeś się strasznie. To wejście pokazało że masz potencjał.
cichy bohater - ninja

No to wyruszamy. Na plecach pełen ekwipunek. A Świstówka lekka nie jest. Oj nie jest. Po drodze oczywiście mnóstwo śmiechu. Mijamy turystów i turystki, między innymi dziewczyny które chyba będą zakonnicami. Nasze niewybredne żarty czasem nie znajdują zrozumienia w ich mniemaniu. Ale my doskonale się bawimy. Przełęcz zdobywam jako pierwszy w towarzystwie Malika.
stawy - widok ze świstówki

Aby dostać się z Morskiego Oka na Świstówkę należy obrać kurs powrotny na Palenicę i po jakiś 15 minutach w lewo odbija niebieski szlak na schronisko w dolinie Pięciu Stawów.
Do schroniska docieramy w okolicach godz. 18. I jak to bywa w "piątce" udajemy się w poszukiwaniu wolnego miejsca do odpoczynku. Schody, podłogi, wszystko jest wykorzystane, nawet stoły i ławy w jadalni. Meldunek i czas wolny. Ten dzień był długi i obfitujący w niezapomniane widoki. Trudny. Taki jak lubimy. Wieczór witamy na ławach pod schroniskiem z obowiązkowym piwkiem w ręku. Nic tak nie smakuje jak piwo, no może poza magicznym napojem skrywającym się pod pseudonimem "sprytek". Jutro Orla Perć. A przypominam że ciągle nasz Miś ma urodziny. To najdłuższa celebracja jaką znam.
Śpimy wszędzie. Ja w korytarzu.
Następnego dnia będzie miało miejsce jeszcze jedne ważne wydarzenie. Poznamy jaszczurki z Warszawy.
iza i dudzia, poznane kompanki górskiej wyrypy

Orla Perć. Najtrudniejszy szlak w naszych Tatrach. Skala trudności oceniana bardzo wysoko. Czas zmierzyć się z legendą.
Drabinki, łańcuchy, przepaście, żleby. To wszystko czekało na nas. I Bardzo dobra pogoda. Prognozy obiecujące zatem w drogę.
Kierunek Zawrat skąd bierze swój początek szlak na Orlą Perć. Do Koziego Wierchu ruch jednokierunkowy. Udział wzięli: Miś, Malik, Marud, Ricco i ja. Start.
Po 40-stu minutach od wyjścia ze schroniska meldujemy się na Zawracie. Chwila odpoczynku, ocena sytuacji i w drogę. Ja przywdziewam uprząż i kask, dopinam lonżę i w drogę. Włączam stoper gdyż coś mi mówi że to będzie szybkie przejście.
ajem the king
yeahhh

w tle przełęcz Zawrat
Orlą Perć można podzielić na dwie części. Pierwszą od Zawratu do Koziego Wierchu poprzez Kozią Przełęcz i drugą od Koziego Wierchu poprzez Granaty z metą na Krzyżne. Czas potrzebny do przejścia całości to 6 do 8 godzin dla średnio obytych z górami turystów. Sporo już o nim napisano zatem ja podzielę się tylko swoimi refleksjami. Zatem. Faktycznie dla osób lubiących wyzwania to szlak z którym warto się zmierzyć. Jest kilka miejsc gdzie osoby które mają lęk wysokości mogą mieć delikatny zawrót głowy. Sławetna drabinka na zejściu do Koziej Przełęczy straszy tylko tym że się trzęsie. Na mnie nie zrobiła wrażenia. Ogólnie pokonywanie szlaku w doborowym towarzystwie, sprawdzonym w bojach, z własną świadomością posiadanych umiejętności, z wyczuciem nie powinno i tak było w naszym przypadku nie nastręczyło żadnych nieprzewidywanych przeszkód. Po dojściu na Krzyżne w naprawdę szybkim tempie nawet odczułem pewien niedosyt. Czas przejścia: 4h 15 min. Szybko. Dynamicznie. Tak lubię.
Dobra zdjęcia. To esencja tego przejścia.
Malin na orlej

sławna drabinka


dużo tego żelastwa

rekonesans

ricco w żlebie
 Na Kozim Wierchu dołączył do nas Ninja. Bohater poprzedniego dnia. Brawo za odwagę. Na szczycie herbatą i ciastkami powitali nas jeszcze i Jaszczomb i Ja Kozioł i Nanga, Pan Nanga czyli Maciek.
Tak lubię

takie widoki

bosko

fantastycznie

jest dobsze

hej amigos
Meldunek do bazy i powrót do schroniska dość upierdliwym zejściem z Krzyżnego. Zaczęło przez chwilę mżyć. Zejście po śliskich kamieniach nie należy do najprzyjemniejszych. Humory wszystkim dopisują. Jakże miałoby być inaczej skoro każdy z nas miał na rozkładzie Orlą i każdy z nas ma ją zaliczoną.
Wieczorem po kolacji hucznie świętowaliśmy zdobycie Orlej. W towarzystwie wcześniej poznanych już jaszczurek z Warszawy. Ewelina, Iza i Kasia. Były nawet tańce na murku pod schroniskiem. Dużo śmiechu i emocji związanych z indywidualnym występem koleżanki Izabeli która bez krępacji zaśpiewała nasz niepisany hymn. "Byłaś moją kokainą" w jej wykonaniu. Żałuję że nie mogę opublikować tegoż występu. Śmiech towarzyszył nam do późnych godzin nocnych. Na małego drinka dała się namówić szefowa schroniska. Klimat niepowtarzalny. Atmosfera cudowna. Mieliśmy wrażenie jakby nasze dopiero co poznane koleżanki znane nam były od urodzenia. A jaką kawę parzy Dudzia? Nie ma takiej drugiej kawiarki.
Losy moje i koleżanek połączy niebawem wspólny wyjazd do Gruzji. Ale o tym w innym wpisie.
Kończę część pierwszą.
Marud, Malik i ajem - Krzyżne

Żegnam Tatry na krótką chwilę.

Święta za pasem. Warunki do rekreacji fantastyczne. Poza jajkiem i kiełbasą namawiam do ruchu. Jakuszyce, góry, parki, spacery. Tego wszystkim życzę.
Alleluja.

2 komentarze: