poniedziałek, 14 marca 2016

ZIMOWY ULTRAMARATON KARKONOSKI im. Tomka Kowalskiego

Medal I edycji

Przedwczoraj odbyła się III edycja Zimowego Ultramaratonu Karkonoskiego im. Tomka Kowalskiego.
To był mój także trzeci start. O samym biegu nieco później natomiast na początku chwila o samym Tomku i organizatorach tego wydarzenia.
Tomek zapisał się w historii himalaizmu jako pierwszy człowiek na świecie który zdobył Broad Peak zimą razem z Maciejem Berbeką, Adamem Bieleckim i Arturem Małkiem. Niestety Tomek nie wrócił do nas. Nie znałem go osobiście ale na pierwszej edycji w/w ultramaratonu po odprawie grupa jego znajomych i przy okazji organizatorów tego wydarzenia opublikowała film o nim samym. Taki zbiór zdjęć, chwil z życia i samego Tomka jak i jego przyjaciół. Film torpeda. Zarazem wzruszający jak i motywujący.
Wniosek po obejrzeniu filmu. Tomek był chodzącym wulkanem energii.
Jego przyjaciele na czele z Agnieszką Korpal i Anią Kautz postanowiły w rocznicę śmierci zorganizować bieg memoriałowy. Niby zwyczajny długodystansowy bieg ale. Właśnie ale. Start na polanie Jakuszyckiej. Meta w Karpaczu. Po drodze hala Szrenicka, Śnieżne Kotły, Odrodzenie, Słoneczniki, Dom Śląski, Śnieżka, Przełęcz Okraj, Budniki i Karpacz. Ci co znają Karkonosze wiedzą że to jest początek i koniec całego pasma Karkonoszy. Dystans do pokonania ok. 53 km.
O tej porze roku w marcu w górach może być różnie. Słońce, mróz, mgła, wiatr, śnieg, lód. Absolutnie wszystko. I podczas takiego wyścigu nie tylko mięśnie i przygotowanie fizyczne jest ważne. Ale silna psychika i wola walki.
Jak już wspominałem wcześniej dla mnie wczorajszy start był trzecim, kolejnym. I najtrudniejszym.
Pierwsza edycja była dla mnie jednocześnie debiutem w biegach typu ultra i to w górach. Dostałem się na listę startową z pozycji rezerwowego. Jeden z kolegów nie mógł z powodu kontuzji wystartować i zrobiło się miejsce dla mnie. Szybki kontakt z Agnieszka Korpal, zgodna na start i walka.
Pierwsza edycja startowała z Karpacza z metą na polanie Jakuszyckiej.  Start o wczesnej porze. Nie pamiętam dokładnie ale chyba około 5.30. Czołówki zapalone. Na starcie odczuwało się i to pamiętam do dziś drżenie łydek i ścisk w gardle. Ogień i do przodu. Najtrudniejsze elementy miały miejsce na zbiegu z Budnik, i dla mnie osobiście na zbiegu z hali Szrenickiej. Warunki jakie zastaliśmy na trasie nie należały do najtrudniejszych. Świeciło słońce, podłoże lekko oblodzone. Generalnie do biegania po górach warunki super. Czas 5:56 h i 28 miejsce open. Siła woli i walka mobilizowały mnie do końca.
Na trasie pierwszej edycji, w tle Śnieżka

Podejście na Śnieżkę

Okolice Hali Szrenickiej

Ku mecie
Debiut udany. Zadowolenie nie małe. Najciekawiej było kilkanaście minut po finiszu. Nie sądziłem że ciało może tak boleć. Niemniej satysfakcja ogromna.

Druga edycja odbyła się już ze startem na polanie Jakuszyckiej i metą w Karpaczu. W ubiegłym roku śniegu było zdecydowanie więcej. Było też słońce. Śnieg był mokry w jednych miejscach, w innych kopny, na odcinku od Odrodzenia poprzez Słoneczniki przy trawersowaniu biegło się bardzo nie komfortowo, jedna noga wyżej od drugiej, zbocze ze śniegiem ustawione pod kątem, generalnie trudności były takie same dla wszystkich. Obowiązkowy bufet w Domu Śląskim spowodował że lekko człowiek odpoczął i był gotów do pokonania kolejnych kilometrów. Z podbiegiem na Śnieżkę włącznie. I w domu Śląskim odzyskałem wigor. Bo nie wszyscy wiedzą że startując w drugiej edycji Zimowego miałem za sobą pięć startów w Biegu Piastów w dwa kolejne tygodnie poprzedzające w/w edycję. W sumie chyba ponad 150 km przebiegniętych na nartach musiało się odbić na świeżości. I powiem wam szczerze że początkowe kilometry na Zuku (skrót od Zimowego Ultramaratonu Karkonoskiego) mijały bardzo powoli. Organizm miałem delikatnie mówiąc zamulony.
Zbieg w kierunku Okraju

Przed nami Dom Śląski i Śnieżka

Śnieżka

Wracając do Domu Śląskiego. Bufety przygotowane przez organizatorów i pomoc ze strony wolontariuszy to faktycznie PIERWSZA KLASA. Brakowało tylko bigosu, flaków i nóżek w galarecie. Poza tym banany, pomarańcze, ciastka, zupy , gorące napoje, izotoniki. Pełna opieka medyczna także. Zresztą to jeden z punktów na którym zawodnik mógł się wycofać.
W nim też spotkałem swego kolegę który uciekał przede mną, Bartka Podkańskiego, Goprowca, który od domu do mety miał być saportowany przez swą przesympatyczną dziewczynę Martę. Na podbiegu pod Śnieżkę role się odwróciły i to Bartek zaczął gonić mnie. I tu jeszcze jedna ciekawostka, tym razem pogodowa, przy samym domu Śląskim i Śnieżce warunki niby normalne bez fajerwerków, wiatr hulał, zimno, porywiście, mrożnie. Przy zbiegu w kierunku Okraju pogoda zmieniła się tak diametralnie że wyszło pełne słońce i zaczęło być bardzo gorąco. Śnieg topniał pod stopami co potęgowało trudności związane z bieganiem a i człowiek zaczął rozdziewać się ze zbędnych warstw. Od Śnieżki praktycznie trawers w kierunku Przełęczy Okraj nie ma większych trudności. Bufet na przełęczy i ogień na zbiegu w kierunku Jedlinek. Przed nami tylko albo aż podbieg na Budniki. Z racji tego że w nogach mamy już około 42 km tenże podbieg ciągnie się w nieskończoność. Organizatorki nie miały litości także przed samą metą. Przed finałowym zbiegiem po nartostradzie Kolorowa zafundowały nam jeszcze 4 krótkie acz soczyste podbiegi.
Meta. Wyściskałem i Agnieszkę i Anię. Medal zawisł na piersi. Czas 7:06 h. Szału nie ma. Ale 40 miejsce na 240-stu startujących, przyzwoicie. Regeneracja, masaże i można odpoczywać.

Pasza przed startowa 

Założeniem na trzecią tegoroczną edycję było celowanie w pierwszą 10-tkę. Ambitnie. Nawet prawie odpuściłem Piasty. Doszedł jeden start na 25 km łyżwą w niedzielę. Nawet człowiek się przedmuchał. Jednostki treningowe na tydzień przed Zukiem w sumie może nie lajtowe, bo i basen i bieganie ale ci co mnie znają wiedzą że człowiek jakoś sobie poradzi. W środę spadł jeszcze śnieg. Może inaczej, jak na obecne warunki zimowe śniegu i tak było dużo. Po opadzie zdjęcia i relacje które się pojawiły, min. od wcześniej wspomnianego Bartka utwierdzały w przekonaniu że tegoroczny ZUK będzie faktycznie rilly zimowym wydarzeniem, I tak też było.
Dziękuję Enervit i Tomkowi Kałużnemu

Start niezmiennie o 7.30. Polana Jakuszycka. Wieje. Zimno. Niemniej wszyscy w doskonałych humorach.
Przed startem z Kają Sznajdrowicz - Bieg Piastów

Pierwsza linia startu razem z Bartkiem i ogień. Przy Leśniczówce w Jakuszycach znajomi Iza i Jarek Michalik dopingują i pozdrawiają. I od tego momentu, od chwili wbiegnięcia do lasu żarty się kończą. Sam podbieg do Hali Szrenickiej spokojny, faktycznie dużo śniegu, wszyscy w rządku, jeden za drugim biegną do góry. Jedyny minus poza śniegiem. Brak możliwości wyprzedzenia. Bufet na Hali i strome podejście na grań. I chyba w tym miejscu żarty się kończą. Gdyż praktycznie aż do Okraju będziemy pokonywać trasę w wietrze, mrozie, mgle, i w naprawdę wielkim śniegu.
Okolice Odrodzenia

Zresztą przy pierwszym punkcie kontrolnym przed ja melduje się dopiero po 4 godzinach. Po drodze było naprawdę ciężko. Zresztą biegnąc w takich warunkach poza skupieniem które niezbędne jest aby nie wpaść w zaspę, człowiek zadaje sobie zawsze te same pytania. Po co to robię. Dlaczego. Że to ostatni start. Nigdy w Życiu. Nawet wyznaczyłem sobie nowe definicje pojęć: ból, cierpienie, walka ze sobą, ze słabościami, łzy się nie pojawiły. Do Domu Śląskiego było naprawdę hardcorowo.
Podbieg, podejście na Śnieżkę jak to w mym przypadku bywa ostatnio mocne soczyste, w warunkach bardzo śnieżnych. Na szczycie przybicie "piątki" tacie Tomka i soczysty długi zbieg w kierunku Okraju. Kto zna ten szlak wie że kosodrzewina rośnie tutaj bardzo wysoko. A śniegu jest tam teraz tyle że biegliśmy po tych zupełnie niewidocznych krzakach. Miejscami pojawiała się ścieżka tak szeroka że mijając się z turystami cza było biec bokiem. Zawitaliśmy na czeską stronę Okraju, bieg wzdłuż nartostrady, mijam bufet na Okraju i zbieg w kierunku Jedlinek. W normalnych warunkach biegniemy wzdłuż potoku. Tym razem ktoś łaskawie wydrążył tunel szerokości pary butów i w drogę na metę. Nogi odsapnęły od śniegu na duktach przed Jedlinkami i początkowym podbiegu po asfalcie na Budniki. Niestety po 2 km znowu skręt do lasu i soczysty dość mozolny podbieg w śniegu w kierunku już na Karpacz. Przed samą metą i zbiegiem po Kolorowej, kilka krótkich podbiegów wokół cmentarza i upragniona meta.
HURRRRRA
Dawno się tak nie cieszyłem na widok mety. Gorący kubek herbaty, medal na pierś i pierwsze refleksje na mecie.
To z pewnością najtrudniejszy bieg w jakim brałem udział, To niewątpliwie prawdziwa próba silnej woli. Walki samym ze sobą. To potęga zmagań z górami, jej fochami, śniegiem, mrozem. W mym przypadku odbyłem także walkę z zamarzniętą rurką w camelbacku. Pierwsze w życiu halucynacje ze zmęczenia. Jednocześnie kolejna fundowana sobie ogromna dawka endorfin. Ja uwielbiam się styrać. To prawdziwa walka. Czasami nierówna. W czasie zmagań nie miałem chwili zwątpienia która spowodowałaby u mnie chęć wycofania. Ale zastanawiałem się nad startem w następnej edycji. Na mecie z medalem na piersiach obiecałem sobie że jak wszystko będzie OK w 2017 roku ponownie stanę na starcie.
Jest medal!!!!

Kończąc, poza specjalnymi gratulacjami dla wszystkich, począwszy od organizatorów, poprzez wolontariuszy, kończąc na samych zawodnikach. Szapobaus. Czapki z głów. Każdy z nas na mecie był zwycięzcą.
Brawa szczególne dla Bartka Podkańskiego - odkułeś się za ubiegły rok i w sobotę byłeś przede mną.
No i Michał Klamut - 5 miejsce open. Rewelka. Gratulacje wielkie. Zresztą z takim dopingiem i suportem nie mogło być inaczej.
Michał Klamut - 5 ms. open i ma skromna osoba

Czy wynik mógłby być inny? Czy czegoś zabrakło? Czy stać mnie na więcej? Jedyna odpowiedź jaka mi się nasuwa to taka że pewnie TAK. Warto ciągle eksplorować swój organizm. Ja jestem od tego uzależniony. I dziś choć uda pieką, jak oglądam zdjęcia z tegorocznej imprezy to nadal nie wierzę że brałem w czymś tak wyjątkowym udział. Bolało, musi boleć.
Polecam wszystkim.
sobotni mordor

nic dodać

nic ująć

to Lubię!!!
Kończąc
Wszystkim dziękuję za doping, ten na trasie jak i ten wirtualny. Bez wyjątku.
XC Life Tomasz Kałużny, Enervit i Yoko Team. Wife i dzieciom.
Agnieszce Korpal, Ani Kautz i Całej ekipie Poco Loco, za możliwość uczestnictwa w takiej wyrypie.
Fenkju very maczing. Pozdrower.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz