czwartek, 24 grudnia 2020

Beskidzka tułaczka



Buonasera.

Ciao amici.

Wracamy w Beskidy. Wracamy do Istebnej. Wracamy do agroturystyki na Połomiu. 

Wieczór, delikatnie posileni odpoczywamy po bardzo długim, intensywnym dniu. Regenerujemy siły. Przed nami ognisko. Zakupiona kiełbasa chłodzi się w lodówce. Czas rozpalić ognisko. Wielka wiata otoczona drzewem przeznaczonym do tego celu. Drzewo trochę mokre. Bardzo długi czas rozpalenia. Ale jak już się zajęło. To płonie. 





Piękny beskidzki ogień. Nabijamy kiełbasy i czas prawdziwej zabawy rozpoczynamy. Nie powiem że kielichy opróżniamy w trybie szybkim ale kontrast skwierczącej kiełbasy, ognia i zimnego trunku powoduje uczucie błogości. Potęguje je właśnie poziom pochłaniania zarówno kiełbasy z musztardą jak i szlachetnych trunków w naszych szklankach. Dodatkowo Ręka okrasza ten wieczór smażonym serem prosto z ogniska. Oczywiście z żurawiną. Dyskusje przy ognisku nie miałyby końca gdyby nie fakt że wszystko zjedliśmy. Ognisko przygasa. Wracamy na izby. Tu rozpoczynają się tańce godowe. Alkohol trafia w sam środek. Poziom humoru osiąga wysoki poziom. Nasz kolega, znany zapaśnik Ninja zmienia się w znakomitego gruzińskiego zapaśnika Nindzadze. W środkowej części naszego salonu odbywają się zawody zapaśników. Gladiatorzy odziani tylko w bokserki, ach dziewczyny co to widok, toczą wyrównane walki. Jestem jedynym pacyfistą na tym polu. Staram się kibicować lepszym. W tle muzyka która tworzy piękną muzyczną tęczę nad walczącymi. Odkrycie wieczoru: Foster the People. 





I tak można byłoby się opowiadać o tych naszych zawodach. Cenię sobie bardzo Waszą przyjaźń moi szanowni koledzy. W górach, wiadomo, najlepiej, ale w waszym towarzystwie pewnie na samotnej wyspie byłoby wesoło. 

Poniedziałkowy poranek. Otwieram oko. Nie jest źle. Ale do ideału daleko. Jak zawsze ta noc też była za krótka. Jeszcze krótka drzemka. Toaleta. I idziemy na śniadanie. 

A o posiłkach u Renaty można napisać kilka książek. I na temat samego jedzenia i zdrowego podejścia do tej czynności.





Orędowniczka zdrowej żywności tworzy proste acz rzadko już spotykane ręcznie robione według tradycyjnych starych przepisów chleby, sery, masło, wędliny również i własne wypielęgnowane warzywa. Dodatkowo miody i mnóstwo ziół. 

Wchodzimy na salony. Ostatnio widzieliśmy się chyba 10 lat temu. Nic się nie zmieniła. I na szczęście to co zastaliśmy na stole podczas śniadania też się nie zmieniło. Pasztet z cebuli, wędzone wędliny, ser i biały i z czarnuszką i ser topiony, herbata z ziół, chleb. Palce wszystko lizać. Niebo w gębie. 

Wysoki niezmiennie poziom. 

Podczas śniadania sporo dyskusji na temat pandemii i obostrzeń które wpływają na fakt że turystów jest dużo mniej. Dużo wspomnień. Fajnie wrócić na stare śmieci. 

Kupujemy jeszcze kilka słoików czarnuszki i ziołowej herbaty i żegnamy Istebnę.





Jedziemy do Szczyrku. Plan na poniedziałek mocny. Wejście na Skrzyczne, Malinowska Skała, zejście do Lipowej i ponowne długie podejście na Skrzyczne. Według wstępnych obliczeń 24 km beskidzkiego tripu.

Znajdujemy parking pod dolna stacją narciarską i. Niebieskim szlakiem zaczynamy podejście na Skrzyczne. Dość upierdliwy podejściowo pierwszy fragment, okraszony moimi dolegliwościami żołądkowymi, zamienia się w euforyczny stan w momencie gdy dosłownie wychodzimy ponad chmury. Słońce. Śnieg. Wspaniałe widoki. Po drodze na szczyt spotykamy naszą kadrę bulderową. Są na obozie i treningi na ścianie urozmaicają sobie górskimi wędrówkami. MOże wśród mijanych dziewcząt znajdują się przyszłe medalistki olimpijskie? Przypomnę tylko że już na nadchodzącej olimpiadzie zadebiutuje wspinaczka sportowa jako dyscyplina olimpijska. 

Dość żwawe tempo i meldujemy się na szczycie. Łyk herbaty i pyszne ciasto. 

Północna część szlaku okraszona śniegiem. Nie ma go za dużo ale tworzy przepiękny kontrast z mieniącymi się w dolinach zielonymi fragmentami lasów. Kolejny punkt to Malinowska Skała. Tu robimy kolejny dłuższy postój. Jest czas na zdjęcia. I rozważanie nad pięknem otaczającego nas świata. Ucieczka w góry to powinna być obowiązkowa terapia każdego pesymisty. 




Schodząc z Malinowskiej Skały nieco nadrabiamy metrów. I ląduję na kości ogonowej. Część kamieni jest bardzo śliska. A nie widać tego. I stąd upadek. Szybko się podnosimy i obieramy kierunek na Lipową, żółtym szlakiem. Zejście jest długie i monotonne. W ostatniej części śnieżne i mroźne. W pewnym momencie Miś i Ninja zakładają nawet raczki. Docieramy do wioski, znajdujemy niebieski szlak i zanim rozpoczynamy ostatnie dzisiejsze podejście uzupełniamy kalorie. Ponownie herbata i kanapki. I ponownie niebieskim szlakiem podchodzimy na Skrzyczne.




Początkowy fragment, w chmurach, w szadzi mocno mroźny. Muszę wymienić rękawiczki. Później zaraz powyżej chmur podnosi się temperatura i wracają niesamowite widoki, tym razem okraszone jeszcze zachodzącym słońcem. A podejście jest upierdliwe. Walczymy dzielnie i w końcu trafiamy na szczyt. Schronisko niestety już zamknięte a by plan aby wypić jeszcze kawę. Zakładamy czołówki i schodzimy. Postanawiamy jednak zmodyfikować nasze zejście i trochę pozjeżdżać na pupie wykorzystując pięknie wyratrakowaną trasę narciarską. Cóż to jest za frajda. Śnieg sypie się w nogawki. Szybkie i niespodziewane zakończenie zejścia. Co prawda ostanie metry pokonujemy już standardowym szlakiem, zachowując czujność gdyż ślisko i po 17 docieramy do samochodu. Piękne zwieńczenie beskidzkiej wyrypy. Szybki przepak, wizyta w sklepie spożywczym i możemy wracać do Zielonej Góry. Bez przeszkód wracamy do naszych domów. Zmęczeni nie ma co ukrywać ale przeszczęśliwi. Akumulatory naładowane. Głowa zresetowana. Żyć nie umierać. Każdy pobyt w górach daje nam porządnego kopa.





Czas pokaże później że zaplanowany na styczeń zimowy wyjazd do Ornaku nie dojdzie do skutku. Niestety pandemia i jej skutki w postaci obostrzeń. 

Mamy tą przewagę że mamy świeże spojrzenie na całą sytuację dzięki właśnie tego typu wyjazdom. 

Amici

 - jak zawsze wielkie dzięki za wspólnie spędzony, bardzo aktywnie czas. 

Bosko.




Was jak zawsze zostawiam ze zdjęciami i wspomnieniami przelanymi na strony tegoż bloga.

To chyba ostatni wpis przed świętami zatem życzę Wszystkim uśmiechów i takich doznań jakimi my się karmimy. 

Bądźcie sobą niezależnie od sytuacji. 

Tanti auguri di Buon Natale e felice Anno Nuovo.

Ci vediamo presto. 


1 komentarz: