niedziela, 23 maja 2021

Mogielica, beskidzka noc pod gołą chmurką

Beskid Wyspowy
podejście na Mogielice


Buongiorno.

Ciao amici.

Ależ dawno nic nie napisałem. Jak mnie dawno z Wami nie było. Pandemia delikatnie wyhamowała. W międzyczasie zakończyłem zimowy sezon w Jakuszycach który trwał bardzo długo, był bardzo owocny i pracowity. Mnóstwo śniegu. Fantastyczne warunki do szkolenia i biegani trwały bez mała do końca kwietnia. Przełom marca i kwietnia przyniósł też dla mnie dużą, przykrą zmianę. Po 14 latach współpracy moja korporacja postanowiła się ze mną pożegnać. I nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego gdyby i nie okoliczności i styl wypowiedzenia a raczej jego brak. Mój już wieloletni przełożony stanął na wysokości zadania i wykazał się absolutnym mistrzostwem w nieudacznictwie i nieprofesjonalizmie, oraz w kompletnym braku jakiejkolwiek konsekwencji. Życiowa oferma. Emocjonalne dno. Rynsztok i silos. Tak zapamiętam minione lata współpracy z tym człowiekiem. Żenada. 

Rozgoryczenie już trochę mija. Wydawało mi się że można przejść do takich wydarzeń dość elastycznie i łagodnie. Ale się pomyliłem. Było mi najnormalniej w świecie przykro, że w taki sposób się to wydarzyło. Wiara w ludzi delikatnie została zachwiana. 

Otoczenie wspierającej familii i koleżanek i kolegów bezcenne. Grazie.

Dobra, koniec żali. 


żółtym szlakiem na Wielki Kamień

mijamy zabudowania Pcimia


Wracamy do życia. Wracamy w góry. Ze względu na ograniczenia pandemiczne nie doszedł do skutku dwukrotnie wyjazd w Tatry na ski tury. Ale zebraliśmy w sobie duże chęci i przełożyliśmy je na wyjazd w nowe, niespenetrowane przez nas górskie pasma. Wybór tym razem padł na Beskid Wyspowy, Pieniny i Beskid Makowski. Zanim przejdę do opisu samych tras pora przedstawić jak zawsze mych kompanów niedoli. Skład praktycznie niezmienny. Ale podczas tego wyjazdu pojawił się nowy, świeży narybek w postaci mego sąsiada zwanego outdorowcem. Tak, tak to ten sam znany wam outdorowiec, którego poznaliście już pewnie z mych wakacyjnych, rodzinnych opisów. No i ja.


Wielki Kamień

caffee fatto Ręka

uroki Beskidu


Wybierając się tym razem w góry postanowiliśmy ponownie spenetrować nieznane nam jeszcze polskie pasma górskie. W myśl zasady która również się sprawdziła czyli trzy pasma w trzy dni wybór padł na Beskid Wyspowy, Beskid Makowski i Pieniny. Największą atrakcją tegoż wyjazdu miał być nocleg pod namiotem na Mogielicy czyli najwyższym szczycie Beskidu Wyspowego. Teraz tylko pozostało nam zgrać terminy i dopasować pogodę i można wyruszać w nieznane. Przed wyjazdem rzut oka na mapę turystyczną i zaplanowanie tras przejścia. Ustaliliśmy że pierwszego dnia zatrzymamy się w Pcimiu, tak tym Pcimiu od tego Obajtka. Udamy się w nieznane, kolejne pasmo Beskidów odkryje przed nami swe podwoje. 


Sucha Przełęcz

kolejny bajkowy wzrok na Beskid

beskidzkie krajobrazy


Zbiórka o 4 nad ranem. Szybkie pakowanie i jedziemy. Droga do Pcimia mija nam bardzo szybko. Parkujemy na dużym parkingu koło Centrum Handlowego. Słońce już przyjemnie ukwieca ten świeżo rozpoczęty dzień. A zapowiedzi pogodowe na ten wyjazd mamy wyjątkowe dobre. Jak się później okaże pogoda dopisywała nam przez pełne 3 dni a dwa z nich to powiem szczerze, słońce wytopiło z nas każdy gram smalcu. 

Szybki przepak, uzupełnienie zasobów wody która okaże się w takie słońce zbawienna. Trasówka zaplanowana na około 23-26 km. Idziemy. 

Mijamy pola, łąki, zabudowania. Idziemy żółtym szlakiem. Wchodzimy do lasu. Jak to w Beskidzie. Początek podejścia ostro pod górę. W samym lesie sytuacja się nieco wypłaszcza. Osiągamy dość szybko Krzywicką Górę, 584 m.n.p.m., odchodzimy trochę w bok aby zobaczyć Wielki Kamień 571 m.n.p.m. Tu rozbijamy pierwszy biwak. Jesteśmy sami w lesie. Ręka serwuje pyszną kawę. Prawdziwy relaks. Sam kamień jest faktycznie wielki. Odpoczywamy. Czas na krótki posiłek też znajdujemy. Wracamy na szlak. Bukowe lasy dopiero się zazieleniają. Dochodzimy do rozbicia szlaków przy Działce 600 m.n.p.m. Odbijamy na zielony szlak w kierunku Poręby. Piękne tereny do jazdy na rowerze. Krajobraz magiczny. I nie ma ludzi. Na samym szlaku mija nas jedna cyklistka. W Porębie w jednym ze sklepów posilamy się złotym oczywiście bezalkoholowym napojem. Kolejne podejście przed nami. Mocne. Długie. Słońce praży. Pot się leje. Ponownie osiągamy wysoki stan entuzjastycznego uniesienia. Mijamy Kamiennik Północny i Południowy, odpowiednio 785 i 827 m.n.p.m. Przed nami zejście do Suchej Polany.


widok z drogi na Lubomir

ten sam tylko z innego ujęcia

Lubomir

po lewej Ręka, w tle Obserwatorium Astronomiczne


To miejsce, jak wiele innych w tych górach mocno związane z minioną wojną i partyzantką. Ręka sugeruje odbicie z głównego szlaku i dotarcie na Lubomir, jeden ze szczytów Beskidu Makowskiego. Inna opcja to kierunek bezpośrednio do schroniska na Kudłaczach. Razem z Ręką obieramy kierunek Lubomir, chłopaki po krótkim odpoczynku wędrują do schroniska, tam się ponownie spotkamy. Podejście z przełęczy jak to w Beskidach ostro wspina się do góry, otaczający na bukowy las tworzy niesamowitą przestrzeń. Przelatujące owady, śpiew i terkot ptaków. To nam towarzyszy podczas podejścia. Praktycznie nie ma ludzi. Pojedyncze osoby mijane z uśmiechem na ustach. Lubomir to jeden ze szczytów Beskidu Wyspowego. Wznosi się na wysokość 904 m.n.p.m. Słynie z tego że na jego szczycie znajduje się Obserwatorium Astronomiczne. Robimy na nim oczywiście mnóstwo zdjęć. Zastanawiamy się również nad faktem czy Lubomir może być zaliczany do realizacji projektu Korona Gór Polskich. Po powrocie już do domu zasięgamy do internetu i otóż: „Przez autorów pomysłu Korona Gór Polski Lubomir został zaliczony do tej listy jako najwyższy szczyt Beskidu Makowskiego. Autorzy ci ustalali listę szczytów według własnych kryteriów. Nie pokrywają się one z pełną, naukową regionalizacją Polski opracowaną przez Jerzego Kondrackiego, według której Lubomir należy do Beskidu Wyspowego. Różnic takich jest więcej, tak więc listy Korony Gór Polski nie należy traktować jako listy najwyższych szczytów gór Polski, a jedynie jako listę szczytów ustalonych przez autorów tego pomysłu”. 


chill na Kudłaczach

widok z zejścia z Kudłaczy

po prawej w tle schronisko na Kudłaczach


W międzyczasie wracamy na szlak i kierujemy się czerwonym do schroniska na Kudłaczach. Pięknie położony, drewniany obiekt zachęca do pozostania w nim trochę dłużej. Zastajemy w nim a raczej przed wejściem do niego naszych kompanów podróży w towarzystwie dwóch przemiłych dziewczyn, które jak się okazuje robią projekt Małego Beskidzkiego Szlaku. 137 km górskiej wędrówki to nie lada wyczyn. Dziewczyny praktycznie finiszowały. Zamówiliśmy przepyszne pierogi i Beskidzkie Zimne Piwo. Oddaliśmy się chwili beztroski i ukojenia. Bardzo ciepły dzień, szybkie tempo przejścia spowodował że relaks w schronisku mocno się przedłużył. Przed nami zejście do Pcimia. Zaczynamy na wysokości 703 m.n.p.m. I schodzimy mocno w dół asfaltową drogą. Piękne widoki rekompensują fakt asfaltowego zejścia. Z drugiej zaś strony zachwyceni jesteśmy a szczególnie ja możliwością pokonania tego podjazdu na rowerze. Dobry asfalt, ostra wspinaczka, ekstaza. 

W pewnym momencie na skrzyżowaniu dróg nasz szlak na szczęście odbija do lasu. Zdecydowanie lepsze podłoże do wędrówek. Pokonujemy piękne, rozległe łąki. Schodzimy do granic lasu. Mijamy pierwsze zabudowania Pcimia. Jest ochota aby zamoczyć nogi w pobliskim potoku. Jednak po dotarciu na parking wybieramy dla ochłody pyszne lody z lokalnej manufaktury. 

Docieramy do auta. Przepak. Szybkie zakupy w sklepie. Uzupełnienie zasobów wody. Przed nami transfer do Jurkowa i wejście na ciężko na Mogielicę. Tam zaplanowany jest biwak. 

Pół godziny drogi i jesteśmy na przełęczy Rydza-Śmigłego. 700 m.n.p.m.

Przełęcz między Łupieniem a Mogielicą. W czasach PRL-u ze względów politycznych przełęcz zmieniła nazwę na przełęcz Chyszówki. 


typowa beskidzka zabudowa

beskidzka fotobudka

ranczo beskidzkie


Tu parkujemy i w pięknych okolicznościach przyrody delektujemy się późnym obiadem. A co w menu?

Ryba, szprot w sosie pomidorowym okraszona cebulką, prawdziwa konserwa mięsna z marchewki zwana tyrolską, chleb własnoręcznie upieczony przez outdorowca. Herbata. Żyć nie umierać. 

Kolejny, tym razem większy przepak. Musimy uwzględnić fakt że śpimy na górze, pod gołym niebem, czyli maty, karimaty, śpiwory, Miś zabiera wielką plandekę, outdorowiec wybiera opcję z hamakiem. Czołówki. Mnóstwo wody, jedzenie. Przed nami noc na górze i cały wstępny dzień wędrówki. Do samochodu zamierzamy dotrzeć dopiero późnym popołudniem. 

W drogę.


widok z Mogielicy

zachód słońca na Mogielicy


Ponownie jak to w Beskidzie, droga powoli się wspina do góry. Ci z Was którzy pamiętają nasz trip z noclegiem na Diablaku to pamiętają że z Krowiarek wejście zaczyna się delikatnie pod górę a im dalej w las tym stromiej. I tu jest podobnie. Po minięciu wielkiej polany z Fotobudką, szlak zaczyna się wspinać ostro do góry i w kulminacyjnych momentach nastromienie jest naprawdę duże. Silniki jednak dobrze pracują i pomimo że zbliża się prawie 30 km wędrówki tego dnia w bardzo dobrym stylu pokonujemy kolejne metry. Dochodzimy do wypłaszczenia zaraz przed szczytem. Piękne łąki z widokiem i na Łopień ale i na Tatry. Powoli zachodzi słońce. Jeszcze kilka kroków i jesteśmy na szczycie. Wita nas wieża i sporo fajnego miejsca do zrobienia biwaku. Wybieramy najlepsze miejsce. Outdorowiec rozkłada hamak i zadaszenie. Miś rozwija plandekę. Przygotowujemy się do nocy pod gołym niebem. 

Kolacja. Dyskusje cichną około 22. Zasypiamy.

O wrażeniach z samego noclegu i wydarzeniach kolejnego dnia w kolejnym wpisie. Życzę miłej lektury i jak to mówią Włosi: buonagiornata.

Ciao.

1 komentarz: