piątek, 21 czerwca 2019

Dolina Val d'Orcia


Cappella della Madonna di Vitaleta

Dolina Val d’Orcia.
Jedyna, niepowtarzalna, cudowna.
Buona serata.
Wracam po przerwie. Tuskany opowieści ciąg dalszy lecz niestety już finałowy. Tryptyk wyjazdowy dał się nam ostro we znaki. W czwartek postanowiliśmy zrobić prawdziwy REST.

San Quircio d'Orcia

Zaplanowano zajęcia w podgrupach. Jedni oddali się prawdziwemu leżingowi, inni postanowili wykorzystać sytuację i nadrabiali zaległości czytelnicze. Znaleźli się też chętni na zajęcia sportowe. Wśród nich byłem i ja. Rower palił się do zajęć. Zaplanowana czwartkowa trasa zapowiadała sporą liczbę podjazdów, co uwielbiam osobiście. Start łagodny a nawet bardzo gdyż na początek zjazd kilkukilometrowy do drogi głównej prowadzącej do San Quircio d’Orcia. Jednakże po kilku kilometrach skręciłem w prawo kierując się na Pienza. Lecz nie byłbym sobą gdybym nie skorzystał z okazji i nie wybrał podjazdu do Monticchello. Pamiętam go z ubiegłorocznej wycieczki samochodowej. Grzechem było nie skorzystać. Tempo całkiem, całkiem. Już po skręcie do Monticchello zauważyłem innego kolarza przed sobą. No to wiadomo jaka reakcja się wyzwala we mnie. Gonimy. Dojechałem. Minąłem. I zapomniałem że trasa ma profil wznoszący. Mniej więcej w połowie podjazdu włoski kolarz minął mnie jak autobus który nie zatrzymuje się na przystanku. Mina uśmiechnięta. I stwierdzenie. Tu moto caldo. Co oznacza - jest bardzo gorąco. A jakże. Lekcja pokory numero sedici. No to jadę. Postanowiłem że zrobię cały podjazd kończący się przed samym Montepulciano.

Herb rodowy

Dojechałem. Zachwyt nad serpentynami umiejscowionymi przy alejach z cyprysami. Zjazd bardzo szybki i kierunek Pienza. Miasteczko a jakże stoi na wzgórzu. No to musi być podjazd. I jest. Wcześniej piękne strade bianche. Podjazd na tyle stromy że próbujący wyprzedzić mnie tir jechał równo ze mną dość długi odcinek drogi. W Pienza na znanym mi z ubiegłorocznej wycieczki miejscu widokowym ponowny onanizm nad rozciągającą się przede mną fantastyczną panoramą doliny val d’Orcia. Kolejny cel to już miasteczko San Quircio d’Orcia. Długi dojazd w przepięknych okolicznościach rosnących winogron, zbóż i wyrastających gdzie nie gdzie drzew cyprysowych. I samotna kapliczka. Stojąca na wzgórzu. Tu zatrzymam się na chwilę. Większość z Was oglądająca zdjęcia z przewodników po Tuscany a szczególnie po dolinie d’Orcia zwróciła uwagę na kapliczkę stojącą w szczerym polu, na wzgórzu. Otóż ona przyciągnęła na chwilę mą uwagę. I powstał zarys wycieczki w naszym Grande Familia gronie. Jesteśmy. W San Quircio. Mała, typowa toskańska miejscowość.. Z pięknym, typowo toskańskim wnętrzem. I garstka turystów. Bene.

mocno interesujący zegar w Contignano

Przede mną kolejny, długi, dość ciężki podjazd. Dojeżdżam do Castiglione d’Orcia. Na podjeździe mijam kilku kolarzy na elektrykach. Pozdrawiamy się serdecznie i wspinamy się do samego centrum miasteczka. Podjazd 4-9% cieszy me nogi. Chwila wypłaszczenia i ponownie się wspinamy, praktycznie aż do mej miejscowości. Dopiero niecałe 2 km przed Campiglia d’Orcia teren się wypłaszcza. Jadę już na oparach. Mocny, solidny, 70-cio kilometrowy trening. Po powrocie w nagrodę czeka jacuzzi. I szklanka piwa. Nogi bolą. Bąbelki działają kojąco. Mym łupem pada druga szklanka piwa. 

serpentyny i aleje cyprysów

Jest błogo. Nie wiem jak bym skończył gdyby nie fakt że Grande Familia zgłodniała. Męska część ekipy przeniosła się na kuchenny poligon serwując wszystkim na PRANZO czyli obiad spaghetti a la carbonara. Prosta, włoska kuchnia. Powiem nieskromnie, wykon kucharzy z Polski - perfecto. Usłyszano w jadalni pomlaskiwania z zachwytu. Talerze wylizano. Arcydzieło. Do tego arcydzieło włoskich winiarzy czyli la vino rosso. I stan ducha możecie ocenić sami. 

Val d'Orcia - panorama z Pienza

Piątkowy dzień zapowiadał nie mniejsze emocje i jeszcze mnóstwo atrakcji. Rozpoczęliśmy od porannych zajęć treningowych. Ja wybrałem szosę i trasę treningową: Campiglia d’Orcia, Radicofani, Contignano i na deser podjazd do Campiglia d’Orcia z maksymalnym nachyleniem 14%. I to pod wiatr. Krem de la krem. Łydki skwierczały jak kiełbasa głogowska na letnim grillu. Agnieszka biegała. Paweł również rowerował. Dawid biegał. Nie wiem jak Krzysiu. Pozostali leniwie korzystali z chwili relaksu.

kapliczka - ujęcie drugie

Wspólną „Grande Familia” wycieczkę rozpoczęliśmy od wizyty we wspomnianej wcześniej kapliczki. Kapliczka Cappella della Madonna di Vitaleta. To jej pełna nazwa. Sama  kapliczka stoi dosłownie w środku pola i wpisana jest na listę UNESCO. I tyle o samej kapliczce. Pewnie pomyślicie, po co iść ponad 1km drogą polną dla zrobienia zdjęcia. I ja sam to pytanie zadałem sam sobie i mym znajomym. Dla właśnie takiego zachwytu. 
Widok warty jest tego poświęcenia.

Pienza - centro

Piazza a Pienza

Pienza ponownie

Strawa duchowa zaliczona czyli jedziemy do Pienza. Dla części z nas to come back, dla pozostałych to nowe miejsce. Tak jak już pisałem w którymś poście z ubiegłego roku, w nieoficjalnym rankingu naj miasteczek toskańskich Pienza to ścisła czołówka. Zaczynamy od gelateria. Kawa, lody wyśmienite. Miasteczko tętni życiem i niezmiennie oferuje niesamowitą radość bycia w nim. Wąskie uliczki, mnóstwo kwiatów. I dodatkowo oliwa i ser pecorino. Arcydzieła.
Kolejnym miasteczkiem na naszej drodze jest Monticchello. Tu podobnie pół na pół. Część już widziała, inny poznają. Tym razem nie ma święta kwiatów. I tak jest ciekawie. A chyba największa ciekawostką jest knajpa prowadzona w piwnicy kościoła serwująca i pasty ale też wino. Włoscy księża potrafią przyciągnąć wiernego? Nie było nam dane niestety sprawdzić czy również kilku niewiernych zostałoby obsłużonych gdyż trafiliśmy na siestę. 

I tu także

widok z murów Pienza

Deser duchowy trwał w najlepsze. Kolejny raz ustawiliśmy się gdzieś w polu odbijając nieco z głównej drogi aby móc uchwycić najlepsze ujęcie z podjazdu, znanego mi z roweru, znajdującego się wzdłuż alei cyprysowej. Widok znany nam z pocztówek czy innych blogów nagle przed naszymi oczyma stanął w pełnej krasie. Tutto bene.
Ostatnim akcentam naszej piątkowej wycieczki była wizyta w Bagnio Vignoni. Termy i możliwość kąpieli w gorących żródłach szczególnie wśród dzieci wywołała nie małą ekstazę. 

Bagno Vignoni

ujęcie z drugiej strony
Bagno Vignoni - rzymskie termy w dolinie Val d’Orcia. To malutkie miasteczko swą architekturą zachowaną doskonale zadziwia turystów od lat. Wąskie, typowe toskańskie uliczki prowadzą nas na plac główny w którym to nie ma typowego Piazza a sporej wielkości basen z geotermalną wodą. Turystów sporo ale o tłumach nie mam mowy. I nie dziwię się zachwytom samych Rzymian, gdyż umiejscowienie samego basenu, średniowieczne zabudowania, mnóstwo knajpek i restauracji tworzą bardzo przyjemny zakątek do duchowej kontemplacji. Choć na chwilę możemy się przenieść w czasy etrusków i poczuć magię tamtych czasów. Pobudka. Dzieci oczekują kąpieli. Terme Libere. Opierając się na informacjach z bloga #italia-by-natalia znajdujemy darmowe gorące źródła. I niestety pojawia się problem w postaci tabliczki z informacją że kąpiel jest zabroniona. I co z tym fantem zrobić. Zdjęcia mówią jedno, tabliczka drugie. Sytuacja rozwiązuje się sama gdyż woda okazuje się „tu freddo” czyli za zimna. I nie wiem dlaczego. Rozpacz wśród dzieci. Niedowierzanie i szok. I milion uszczypliwości. Że obiecaliśmy i tak dalej i tak dalej. Na szczęście na naszej posesji mamy jacuzzi. Z gorącą wodą. Poza tym same miasteczko zdecydowanie warte odwiedzin. 

Terme Libere

Wracamy, przed nami ostania noc w Tuscany.
Pożegnalna kolacja czyli po włosku „cena”. Na zdrowie czyli „saluto”. Wszyscy dziękujemy sobie za, jak sądzę, kawał bardzo udanej, toskańskiej i nie tylko - patrz Rzym, wycieczki. Mnóstwo odwiedzonych miast, jeszcze więcej zachowanych zdjęć i niesamowitych ujęć. Jeszcze więcej zachowanych wyjątkowych chwil. Tuscany czyli Toskanię będę polecał wszystkim i jestem przekonany że ta dla mnie osobiście druga wizyta w tym pięknym regionie nie będzie ostatnią.
Wszystkim uczestnikom gratuluję wytrwałości i akceptacji mych pomysłów. Było jak mówią Włosi - molto bene. 
Grazie mile. 
Pozostawiam Was ze zdjęciami. Niech i wasze dusze mają coś dla siebie. 

Ciao. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz