poniedziałek, 23 maja 2016

Chochołowska - tatrzański debiut syna

Szymon zdobywca

Maj debiutami stojący.
Nie tak dawno bo tydzień temu z entuzjazmem opowiadałem o moich i mego syna pierwszych dokonaniach na naturalnej ściance wspinaczkowej. Tym razem na gorąco relacja z trzydniowego pobytu w dolinie chochołowskiej i pierwszych mego syna Szymona eksploracjach w Tatrach.
Zatem dla porządku.
Termin: 20-22.05.2016 r. Polana Chochołowska i schronisko na niej się znajdujące. Obecni: syn Szymon i ajem. Nieobecni: Paweł i jego młody kompan:(((
Właśnie na dwa dni przed wyjazdem Paweł pisze do mnie że ich wyjazd nie dojdzie do skutku gdyż młodzieży zagipsowano kończynę. Dramat. Smutek. Słowa pocieszenia z mojej strony gdyż jak nie dziś to jutro. Tatry stały, stoją i stać będą. Trudno. Następnym razem.

Osprey Pacs gotowy

dwa guys na szlaku
.
Rezerwacja w schronisku miała miejsce już jakiś czas temu gdyż ja mogę spać na glebie ale młody chyba na to jeszcze nie jest gotowy. Czekają na nas miejsca w pokoju 6-cio osobowym.
Skąd w ogóle pomysł na dolinę chochołowską? Dla mnie wśród tatrzańskich szlaków to miejsce dziewicze, do moich zdobyczy brakowało Grzesia, Wołowca, Rakonia. A młody z racji debiutu idealnie wpasowywałby się w tą wyrypę. Nie ma łatwych gór ale te szczyty wydawały mi się możliwe do zdobycia przez syna.
Klamka zapadła jedziemy. Wyjazd z Zielonej Góry w piątek wcześnie rano z zamysłem jak najwcześniejszego przybycia na parking na Siwej Polanie, miejsca wyjścia ku dolinie Chochołowskiej. Droga bez przeszkód, remont na A4 bez problemów, bramki wszelakie także bez korków i około godziny 11 meldujemy się na parkingu na Siwej Polanie. Przepakowanie plecaków, zmiana obuwia i ubrań i wychodzimy.

szymon liczący kamienie

w drodze


Początek drogi to asfaltowe podejście. Mijamy bramki Tatrzańskiego Parku Narodowego opłacając wejście w kwocie 5 zł za dorosłą osobę i 2,5 za syna i po 10 m dopadają nas Panie częstując oscypkiem. Podziwiamy łąki, leżące krowy, bacówki, pogoda bardzo dobra, bez upału. Idziemy. Pierwszy postój po 20 min wędrówki gdyż okazało się że nowe buty Szymona lekko zaczynają dokazywać. Postanawiamy szybko zareagować, oklejamy pięty i dalej w drogę. Droga do schroniska z asfaltu zmienia się się w bruk, później bruk połączony z duktem leśnym. W międzyczasie mija nas kolejka która dowozi leniwych turystów. Brakuje ewidentnie pań w balerinach i panów w klapkach i skarpetach. Ruch nie za wielki. To piątek przecież. Naszą drogę umilają nam śpiewy ptaków, szum potoku a i dyskusje z synem. Dużo staram się mu opowiadać o tym co go czeka jak i opowiedzieć mu gdzie i w jakich miejscach jego siostra razem ze mną bywała. A była przecież zupełnie niedaleko bo na Ornaku. Mija kilka lat i tym razem ponownie jesteśmy w Zachodnich Tatrach, tylko że tym razem z synem.
na polanie chocholowskiej 

ja też u celu

schronisko jest nasze

Po nieco ponad 2,5 h wędrówki meldujemy się na polanie Chochołowskiej. Przed nami rozpościera się Wołowiec. Główny cel naszej wyrypy. W tym schronisku nigdy dotychczas nie spałem ale wygląda na niczego sobie. Meldujemy się, dokonujemy opłaty i tu ważna informacja, dzieci do lat 10 zniżka 20% a ja jako Honorowy Dawca Krwi mam 10% zniżki. Zawsze to kilka złotych w kieszeni.
Decydujemy się że zaraz po krótkim posiłku udamy się na Grzesia.

go to Grześ

rozpoczynamy podejście

w drodze

pojawiają się widoki

i znowu

Szymon i w tle Bobrowiec

ajem i Szymon


pod kopułą szczytową

Grześ 1653 m.n.p.m, szczyt w podejściu podobny do Ornaku wydaje się idealnym na tzw. rozruch i sprawdzenie w jakim stopniu Szymon poradzi sobie sobie z wędrówką. Bo to że będą padały pytania w stylu daleko jeszcze? Ile jeszcze będziemy szli itd. Takie ulubione pytania naszych dzieci. Tego byłem pewien. Lecz poza małym kryzysem przed samym szczytem tego marudzenia za dużo nie było. Szymon dziarsko poruszał się pod górę. Robiliśmy sporo przerw okraszonych krótką przekąską i popijaniem herbaty. W drodze na szczyt okazało się że nie mamy konserwy i zostaje nam tylko chleb. I dwa batony muesli. Nic to. Suchy chleb w otoczeniu pięknego lasu smakuje wyjątkowo.
Upragniony szczyt Szymon zdobywa w pełnej ekstazie i biegnąc.
To jego pierwszy tak duży szczyt. Brawo. Najbardziej wymowne są jego słowa: warto było tu wejść dla takich widoków. Tego się nie spodziewałem. A widoki tego dnia nadzwyczaj piękne. Ośnieżone szczyty słowackich zachodnich Tatr majaczą przed naszymi oczyma. Robimy mnóstwo zdjęć. Pokazuję Szymonowi co czeka nas jutrzejszego dnia i postanawiamy powoli zejść. Po drodze ze szczytu Szymona przyciska tak mocno ból brzucha że bez wizyty w lesie się nie obędzie. Na szczęście znajduje jedną chusteczkę. Jak przygoda to przygoda.

widok przecudny

tu również

w tle po prawej Rakoń i Wołowiec


cudo

ze szczytu

panorama z Grzesia

w tle słowackie zachodnie Tatry

szymon winner

ajem też

Szczyt


przełęcz Bobrowicka

kwiatki od syna

Spokojnie, beztrosko schodzimy do skrzyżowania z niebieskim szlakiem prowadzącym do przełęczy Bobrowieckiej, niebieski to szlak, ja postanawiam zaliczyć jeszcze tą przełęcz a Szymon w tym czasie odpoczywa.
Na położony nad przełęczą szczyt Bobrowiec szlaku nie ma ale widać że jest on uczęszczany. Odpuszczamy go i schodzimy do schroniska.
Czas całego przejścia, nie licząc przerw to 2:10 h, dystans coś ponad 5,64 km. Idealne rozpoczęcie przygody.
W schroniskowej jadalni wieczorem delektujemy się gulaszem z kaszą i wielkim kotletem zwanym chochołowskim, popijać trunki, obserwując turystów i rozmawiając ze sobą o górach.
Na koniec dnia niespodzianka, okazuje się że w pokoju zameldowały się trzy młode panny, które częstują nas kisielem. Szymon nie próżnuje i z miejsca zachęca dziewczyny do rozmów. One widać że są zachwycone tym że on sam z tatą jest tu w górach i że pokonuje szczyty. Wie młody "beszczel" jak złamać kobiece serce.
Padamy około 23, jutro przed nami długi, najważniejszy dzień.
Nie powiedziałem Wam jeszcze jednego. Schodząc ze szczytu dostałem od syna kwiatki, w nagrodę że zabrałem go ze sobą. Romantyk jak ojciec:))). Jak go tu nie kochać.
Sobotni poranek przywitał nas słońcem, aby nie budzić lasek i syna postanowiłem pójść pokontemplować na polanę przed schroniskiem. Widoki bezcenne. Góry, szum potoku, cisza, ptaki, czego chcieć więcej. Idylla.
Śniadanie zjedliśmy na dworze. Tym razem jajecznica i parówki w wersji schroniskowej pochłonięte przez syna w mig, konserwa, gorąca kawa, zrobienie kanapek i herbaty w termosie, pakowanie sprzętu i w drogę. Przed nami podejście zielonym szlakiem w kierunku Wołowca i Rakonia tzw. Wyżnią Chochołowską.

poranny widok ze schroniska 

w drodze na Wołowiec

wymarzone przejście przez potok

hurra

razem

widok z polanki 

trawers pod przełęcz

razem na podejściu

trawers widoczny z góry

młody na podejściu

praktycznie końcówka

przełęcz

panorama 

szymon na przełęczy

Początek podejścia to las w którym trwa wycinka. Trudności pierwsze napotkaliśmy po niecałej 0,5 h drogi. W lesie dukt zamienił nawierzchnię na kamienistą i zaczęło się pięcie w górę. Na wysokości kosodrzewin dwa przystanki. Po drodze mijamy się z czterema turystami. Dwóch wraca ze szczytu, dwóch będzie nam towarzyszyło aż do szczytu Wołowca. Podchodząc do podstaw żlebu mam pewne obawy gdyż leży tam jeszcze dużo śniegu, szlaku nie widać, zatem po chwilowej konsultacji z kolegami którzy zamierzają trawersować żleb ale w rakach, postanawiam że spróbujemy pójść po śladach które zostawili nam poprzednicy którzy schodzili ze szczytu. W górę.
Przed nami naprawdę konkretne, soczyste pięcie się pod górę. Ja sobie dam radę ale czy młody Szymon wytrzyma tak strome podejście i to na dodatek w śniegu. Śnieg na szczęście stabilny. Uczę syna jak stawiać stopy na podejściu. Jak się później okaże my wchodzimy na przełęcz a koledzy w rakach mozolnie jeszcze pokonują podejście. Młody naprawdę dał radę, ja co prawda zapadłem się w końcówce w śniegu po pas ale przełęcz osiągnęliśmy. Młodego duma rozpierała. Z przełęczy na szczyt to tylko 20 min drogi.
Atakujemy szczyt. Pogoda zmienia się dość mocno. Na podejściu pod przełęcz świeciło słońce a już im bliżej szczytu tym chłodniej i z wiatrem, nie dużym ale jednak.
Wołowiec 2064 m.n.p.m. Stajemy na szczycie po 2:28 h podejścia. To pierwszy dwutysięcznik Szymona. BRAWOOOO.

widok ze szczytu

końcowe podejście na Wołowiec

szymon finiszuje

szczyt

wspomniana maszynka

pierwszy dwutysięcznik

abdul gamp

Na szczycie zdjęcia pamiątkowe i obiecane gotowanie zupy w maszynce. Nasze wyposażenie plecaka poza ubraniami stanowi także maszynka dzięki której młody czuje się jak prawdziwy zdobywca gór.
Siedząc w zaciszu kamieni kontemplujemy widoki, przed naszymi oczyma akurat Rohacze słowackie, tak dobrze mi znane.
Schodzimy na dół, nie bez przygód gdyż na zejściu jest jeszcze trochę śniegu i ja postanawiam pokonać drogę powrotną na tyłku. Ubaw po pachy. Kostnieją nam palce. Szymon chyba pierwszy raz w życiu doświadcza mrowienia w palcach po tym jak wraca w nich krążenie.
Docieramy na Rakoń 1879 m.n.p.m., po 15 minutach, poza zdjęciami postanawiamy razem z innymi turystami poleżeć na polance, tym razem przed naszymi oczyma widoczny jest i Gerlach i część naszych Wysokich Tatr jak i te najbliższe czyli Ornak i Starorobociański Wierch. Nie ma chyba nic piękniejszego. Doprawdy.

rakoń

widok na słowackie tatry

tam byłem

panorama z rakonia

w tle słowacja

widok z grzsia

Pół godziny leżingu mija i postanawiamy że udajemy się w kierunku na Grzesia, tym razem szczyt zdobywamy od innej strony. Odległość między Rakoniem a Grzesiem to około 1 h spokojnego spaceru.
Na Grzesiu odpalamy maszynkę raz kolejny. Zupa pomidorowo rosołowa smakuje wyjątkowo.
Po dość długiej przerwie i obserwacji turystów nastąpił powrót.
Dotarliśmy do schroniska po 17.

finisz pod schroniskiem
Kąpiel, obiad, tym razem dwa razy gulasz z kaszą plus piwo i cola w nagrodę dla Szymona.
I w schronisku kolejna niespodzianka.Świat jest jednak mały. Spotkałem tam swego podopiecznego z Jakuszyc. Po trzech latach on oczywiście mnie nie poznał ale ja nie miałem wątpliwości. Kolega był z córką, rok starszą od Szymona. Młodzi zajęli się sobą, a my wspólnie przy trunku wspominaliśmy trzy dni na zajęciach narciarskich. Zapadał zmierzch.
Ostatnia noc w schronisku. Zmęczony Szymon padł dość szybko.
Niedzielny poranek powitał nas słońcem.
Śniadanie przy naleśnikach i kawie. Żal opuszczać to piękne miejsce.
Pakujemy się, żegnamy ze schroniskiem.
To był wyjątkowy wyjazd.

żegnamy chochołowską

tam bylim

najprawdziwszy zdobywca

Powrót na parking to ponad 7- mio kilometrowe zejście. Jako że to niedziela to i turystów przybywało im bliżej było parkingów. Turystów różnej maści. Tych co bez wątpienia można nazwać łazikami jak i tych co kompletnie nie przygotowani udają się w góry.
Dwie refleksje.
Pierwsza, tak jak już wcześniej wspominałem związana z wychodzeniem ze swoimi dziećmi w góry. Wszystko musi się odbywać bez pośpiechu. Spokojnie, bez napinki. Taki błąd popełniłem wychodząc w góry z córką i chyba ją zajechałem. Tym wiecznym popędzaniem. Ale wnioski zostały wyciągnięte.
Druga refleksja związana z mówieniem sobie cześć na szlaku. To bardzo fajna tradycja i fajnie ją pielęgnować. Uczyć młodzież tego co najlepsze. Tym bardziej że nic nas to nie kosztuje. A uśmiech w nagrodę jest bezcenny.
Wracając z synem na parking dyskutowaliśmy już o tym co przed nami. Szymonowi marzy się zobaczyć Staw na Morskim Okiem. Sierpień zapowiada się ciekawie. Są już plany. Może zaatakujemy Rysy w uprzęży. Szpiglasowa Przełęcz.
Na koniec hit wyjazdu. Wynaleziony prze Szymona ale zasłyszany też u pana Wojtka Manna w Trójce.
El Mudo - Shakaron Makaron


do usłyszenia wkrótce, kolejny weekend to weekend z Chojnik Maraton jako wolontariusz i uczestnik. Czymać kciuki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz