środa, 7 lipca 2021

Jurajskie początki


Góra Biakło, rezerwat Sokole Góry


Buongiorno.

Ciao amici.

Wracam do Was ponownie.

Długi weekend majowy i długi weekend czerwcowy to były zawsze dwa, żelazne terminy w których wspólnie ze znajomymi wyjeżdżaliśmy penetrować albo nasze polskie, jak się okazuje piękne rubieże ale równie urokliwe europejskie regiony z Toskanią na czele.

Cały ten rok jak i poprzedni, pandemiczny pozwalał na krótkie, czterodniowe co najwyżej wyjazdy. Bardzo udane. W tym roku postanowiliśmy spędzić 3-4 dni, szukając ciekawych miejsc w Polsce. Terminy były przesuwane z różnych przyczyn. Ostatecznie wybraliśmy termin weekendowy ale po długo weekendowy. 

Miejsce które chcieliśmy odwiedzić dla większości z nas niewidziane wcześniej. Zachwycaliśmy się nad urokami tego miejsca wielokrotnie oglądając zdjęcia czy czytając relacji innych postanowiliśmy wyruszyć w Jurę Krakowsko-Częstochowską.


widok z warowni na rezerwat

fragment warowni

fragmenty warowni Olsztyn


Skład wyjazdowy doskonale Wam już znany: Państwo Gurzyńscy tym razem bez syna no i my w komplecie. W ostatnim momencie famiglia outdorowca musiała odwołać swój wyjazd. 

Jak zawsze pomocny booking.com znalazł nam ciekawe miejsce do odpoczynku. Wylądowaliśmy w centralnej części Jury.  A mowa tu o Ostoi Jurajskiej w Huciskach. 


warownia ponownie z innego ujęcia

jedna z wież warowni Olsztyn


Nasze miejsce noclegowe dobrze umiejscowione pod kątem logistycznym. Sama Jura jak pewnie wiecie słynie m.in ze szlaku Orlich Gniazd, zamków rozrzuconych co kilka kilometrów na malowniczo położonych wzgórzach. Zazwyczaj na samym szczycie jakieś skałki. Dla wspinaczy skałkowych to prawdziwa mekka. Tak jak dla wspinaczy z naszego regionu mekką są pobliskie skałki w Sokolikach, tak dla wspinaczej braci z regionu krakowskiego czy warszawskiego takim centrum jest Jura. I wszędzie to widać. Każda praktycznie skała jest „obita” tzn. na stałe zamontowane są kotwy do których wpinamy ekspresy. I jak się później okaże, w czasie naszych wędrówek wielokrotnie natkniemy się na grupy wspinaczy.


autor bloga i fanka

wypas owiec pod warownią


Czyli zaczynamy. Wyjazd w piątkowy poranek. Na pierwszy plan wysuwa się warownia w Olsztynie, tym obok Częstochowy i tam zmierzamy. Mały stau na A4 i przejazd przez Częstochowę w godzinach 14-15 nieco opóźniają nasz przyjazd. W końcu meldujemy się na parkingu pod warownią. Cieszy nas mała ilość ludzi na parkingu.

Zaczynamy naszą jurajską przygodę. Krótka historia. Początki warowni datuje się na II połowę XIII w. Oczywiście jej świetność to zasługa Kazimierza Wielkiego. Z racji swego ważnego położenia Jagiellonowie również dbali o jego dobry stan. Ustanowili tu nawet starostwo. Niestety to co najgorsze w tamtych czasach spotkało również olsztyńską warownię a mowa tu o potopie szwedzkim i nieco późniejszej wojnie północnej. Do dziś zachowały się dwie wieże, porozrzucane fragmenty murów które mogą świadczyć o potędze tego miejsca. Ze szczytu ruin rozpościera się fantastyczny widok na okoliczne skałki i kopulaste wzniesienia, stanowiąc bajkowy rezerwat przyrody. Podkreślę to ponownie i nie ostatni raz. Polska jest piękna. Był czas na kontemplację i podziwianie owiec wypasanych u podnóża warowni. 


jurajski Giewont


dziewczyny na szczycie

widok na warownię 


Schodząc do parkingu zasięgnęliśmy języka w jaki sposób możemy się dostać na pobliskie wzniesienie, zresztą doskonale widoczne z murów warowni, zwane jurajskim Giewontem. Przy okazji zaproponowano nam wpaść na obiad do niedalekiej restauracji, położonej wzdłuż drogi prowadzącej na Górę Biakło. I tam się udaliśmy. Restauracja czy też bar zwany „Leśnym” bo o nim mowa sąsiaduje z leśnym parkiem linowym. Skorzystaliśmy z obu dobrodziejstw. Uściślając, z restauracji skorzystaliśmy wszyscy a z parku linowego Maja I Szymon. Co do obiadu. Porcje całkiem słuszne. Za mało propozycji Vege. Smacznie. Obsługa delikatnie ospała. Chyba czas pandemiczny spowodował duże zwolnienie rytmu pracy baru. Druga opcja nie była już ospała. Dynamika i duży kunszt naszej młodzieży. Trochę strachu. Mnóstwo nerwów. Świetnie się oglądało nasze pociechy na trudnym, linowym fundamencie. Młodzież powinna być z siebie dumna. Bo my byliśmy.


pociechy na tyrolce


kolejne fragmenty parku linowego


Po wspinaczkowych emocjach udaliśmy się do Rezerwatu Gór Sokolich. Góra Biakło z krzyżem umiejscowionym na szczycie dumnie się prezentuje nad okolicą. Weszliśmy oczywiście na sam szczyt. Delikatny wiaterek przyjemnie schładzał nasze rozgrzane ciała. Schodząc z Biakła zaliczamy jeszcze jedne wzniesienia i kierujemy się na parking. Dużo zielonego. Dużo lasów. Piękna, naturalna kompozycja. 


fanka w Jurze

góra Biakło


Rezerwat „Sokole Góry” to rozległy kompleks kopulastych wzniesień, rozciągających się na ponad 200 ha. Poza wzniesieniami na terenie rezerwatu znajdujemy wiele jaskiń i systemów podwodnych. Jednym słowem geograficzne bogactwo. 

Leniwe już późne popołudnie zakończyliśmy wizytą w pobliskim sklepie. Wieczorem miał być klasyczny, mięsny, kaszankowy grill ale nikomu nic się już nie chciało. Kolacją i drinkiem w ręku zakończyliśmy bardzo intensywny, pierwszy jurajski dzień. 

Jak zawsze zostawiam Was z bogatą biblioteką zdjęć. I wypatrujcie nowego wpisu. Będzie jeszcze ciekawiej. 

Tymczasem. Ci vediamo.

Bounagiornata.


1 komentarz: