sobota, 17 listopada 2018

Atak szczytowy. Imja Tse. Himalaje. Nepal. 2018r.

Imja Tse. W oddali Ama Dablam

Atak szczytowy.
Za nami, za mną pierwszy w życiu prawdziwy atak szczytowy. Imja Tse która wzbija się nad powierzchnię Ziemi na jakieś 6189 mnpm., pozwoliła nam, wpuściła nas do siebie i o 5:55 czasu nepalskiego mogłem postawić swe stopy na szczycie tej naprawdę pięknej góry. 

widok ze szczytu, małe czarne punkty to ludzie na dole

kolejny "wielki" widok ze szczytu

Zanim opiszę dokładnie sam przebieg ataku chcę tylko zaznaczyć że to co przeczytacie zostało spisane, zapisane w mych felietonach z podróży które od początku jej samego po dzień dzisiejszy miało, ma miejsce. Cofniemy się zatem o kilkanaście dni wstecz i przeniesiemy się do tych magicznych momentów w te fascynujące miejsce jakim bez wątpienia są Himalaje.
BC Imja Tse, ten pierwszy namiot po prawej mój

nasza obozowa kuchnia

autor
 Zatem o 1.10 czasu nepalskiego, w niedzielę wyszliśmy z BC (base camp). Prowadził head climbing guide. Następnie „Ręka”, ja i „Kozioł”. Fursang zamykał stawkę. Czołówki nawet nie włączyłem. Niebo pełne gwiazd. Mijamy BC 2 i podchodzimy pod ścianę. Zaczynamy mozolne, długie, prowadzące zakosami podejście po rumowisku skalnym. Nad nami widać czołówki innych zespołów które wyszły szybciej od nas. Wyprzedzam „Rekę” i razem z headem podchodzimy nabierając wysokość. Tempo niezłe, nie za szybkie ale na tyle dobre że zaczynamy doganiać tych co byli przed nami. Skała z każdym metrem staje się stromsza i trudniejsza. Niekiedy kije muszę odłożyć aby móc dobrze się chwycić ręką wystających odłamków skalnych. Namiastka wspinaczki. Dwa punkty podporu i przynajmniej jeden dobry chwyt ręką. Wraz ze wzrostem wysokości narasta zmęczenie. Wzrost wysokości odczuwalny u moich kompanów. Przerwy robimy coraz częstsze ale pomimo tego tempo jest nadal bardzo dobre bo następne zespoły są mijane przez nas. Od head guida słyszę kilkukrotnie że jestem strong. Jakieś 50 m przed crampon pointem, miejsce w którym kończy się skała, zaczyna się lodowiec zatem czas na założenie raków. Head prosi mnie abym poszedł granią w kierunku crampon pointu, ostrożnie. Tam mam nałożyć raki, ewentualnie napić się herbaty. Czekać cierpliwie z czekanem w ręku. Zatem jestem. 

Imja glacier

widok z BC
W tym samym miejscu są dwa zespoły. W jednym z nich młoda Niemka nie może się rozgrzać. Cała się trzęsie. Nakładam raki, puchówkę i czekam na pozostałych. Tu czuć już temperaturę. Delikatny zimny wiatr. Nie bez trudu koledzy przy pomocy sherpów zakładają raki. Jaki to dla nich musi być wysiłek tym bardziej że od kilku dni są przeziębieni. Wiążemy się liną i wchodzimy w lodowiec. To wysokość jakieś 5600-5700 mnpm. Mozolnie, powoli z przystankami (koledzy ciężko oddychają) pokonujemy lodowiec. Mijamy szczeliny wielkie i szerokie jak wieżowiec. Podchodzimy do sekcji 3 drabinek związanych ze sobą, które z wykorzystaniem jumara (małpka, przyrząd zaciskowy), pokonujemy bardzo sprawnie. Z tego co widać w momencie gdy stajemy na plateau przed nami zaczyna podejście tylko jedna czołówka. Wyprzedziliśmy wszystkie zespoły. I rozpoczynają się poręczówki. W sumie 5 odcinków do samego szczytu. Poszedłem za Fursangiem. 

kolacja przed atakiem szczytowym

Jaca 'Kozioł" i Ręka w natarciu na lunch, messa BC

Pierwsze wpięcie, save + jumar. W lewej ręce jumar a w prawej czekan. I idziemy do góry, pniemy się wyżej. Tempo wydaje się mi bardzo dobre. Szybko osiągamy wysokość. Przepięcie i dalej w górę. Między trzecią i czwartą sekcją Fursang pyta mnie czy wszystko ok? Serce wali bardzo mocno. To już ponad 6000 mnpm. Chwila wytchnienia. Spoglądam w dół. Koledzy walczą równie dzielnie. Z tej perspektywy wszyscy pode mną wydają się strasznie mali. Oddech miarowy i dalej do góry jak dobrze naoliwiona maszyna. Spoglądam w górę i mam wrażenie że pomimo pokonywania wysokości, końca nie widać. Nieustanna praca, jumar, czekan, dobrze wbite raki. Ciężka mozolna praca. 

lodowiec o poranku

 w tle Ama Dablam

kolejno: Jaca, Ręka i Fursang

Mam takie wrażenie że Fursang jest lekko zszokowany moim tempem. Nic mnie nie uciska. Ostatnie przepięcie i wychodzimy w ostatni moment przed szczytem. Grań przedszczytowa. Ostatnie metry pokonuję chyba biegnąc. Chyba nie dociera do mnie to co zrobiłem. Cała siła i tempo wykorzystałem w podejście. Uczucie zmęczenia. Duże. Ale satysfakcja nieprawdopodobna. Przed nami wszedł młody Niemiec na szczyt. Robimy save i napawamy się radością. Uścisk radości z Fursangiem. Gratulujemy sobie wspólnie razem z młodym niemieckim wspinaczem. Po kilku minutach na szczyt wchodzi Jaca, kilka chwil po nim Ręka. Trud, wysiłek ciężki, ale radość niczym nie zmącona. Jesteśmy. Każdy z nas przekroczył barierę 6 tys. metrów. Robimy zdjęcia. Head wyjaśnia nam co widzimy ze szczytu. Wschodzi słońce. Szczyty nabierają żółtego koloru. Pojawia się oczywiście Ama Dablam, Cho Oju, Lhotse zaraz obok nas, Nuptse, Makalu. Chyba nie końca dociera do nas to co się wydarzyło. Skupienie musi powrócić gdyż przed nami droga powrotna. Zapada decyzja że czas schodzić. Schodzimy. Zakładamy przyrządy zjazdowe, ja korzystam z tzw. „kubka”, koledzy z „ósemki”. Zjazdy wykonujemy bardzo sprawnie. Jaca pierwszy, Ręka obok, ja korzystam z poręczówki na której zjeżdża Ręka. 

na sekcji drabinek Ręka

przygotowanie do zejścia przez szczeliny

Słońce przygrzewa. Mega uczucie satysfakcji. Czuję zmęczenie. Wykonałem i wykonaliśmy zarazem kawał nieprawdopodobnej, ciężkiej pracy. To zmęczenie prawdziwe dopiero nadejdzie. Na czole lodowca wiążemy się liną. Schodzimy w promieniach wschodzącego słońca napawając się widokami. Podziwiamy wielkie szczeliny, seraki wielkości nieprawdopodobnych. Wchodzimy na crampon point. Ściągamy raki, puchówki, jest czas na herbatę. Tempo którym się poruszaliśmy jest bardzo wysokie. Mamy około 7.30 czasu nepalskiego. Słońce świetnie oświetla cały lodowiec. Na dole wielki Imja Glacier. Schodzimy kamienistym odcinkiem w dół. Idę zaraz za headem. Tempo nie spada. Jest coraz wyższe. 

w tle Imja Tse, lodowiec i jak mały jest człowiek

kolejne zdjęcie niesamowitego lodowca

Mam wrażenie że head mnie chyba testuje. W pewnym momencie raz kolejny z jego ust słyszę że jestem strong i pada pytanie czy coś biegam? Jakiś sport uprawiam. Opowiedziałem mu o swojej historii, więc przyznał że nie dziwi się żem strong. Za dużego tego strong rzeknie Ręka. Ale tak faktycznie było. Koledzy schodzą bardzo powoli. Zmęczenie się nasila i w pewnym momencie head stwierdza abym poszedł sam do BC a on zostanie z Jackiem Kozłem, natomiast Fursang towarzyszy Ręce. Na zejściu szybko doganiam młodego Niemca który gdzieś na jednym z odcinków nas wyprzedził. Pytam jak się czuje a schodząc zauważyłem że dopadła go chyba energetyczna niemoc. Pada odpowiedź że jest bardzo głodny. Tu nadmienię że wyjście na szczyt poprzedzone było delikatnym śniadaniem, kawa, owsianka, muesli oraz suchy prowiant w postaci kawałka żółtego sera, batona mars, puszki owocowego napoju który zamarzł mi na szczycie, paczki ciastek i chleba tybetańskiego. Bardzo miło. 

poniedziałkowy poranek w bazie pośredniej, od prawej: Ręka, Head, Kunga, Jaca i autor

I wracając do rzekomego Niemca. Głodnego bardzo. On na szczycie pożyczył mi na chwilę swe łapawice, ja zrewanżowałem mu się paczką ciastek. Bardzo dziękował. Widać było że odżył na samą myśl. Ja zadowolony uciekłem dalej. Na wypłaszczeniu poczułem dopiero duży ból w lewej stopie w okolicach dużego palca. W ciemno wziąłem że jest to utrata paznokcia. Do BC wszedłem pierwszy. Niesamowita satysfakcja. Uczucie trudne do opisania. Chyba w narożnikach oczu pojawiły się łzy szczęścia. Obsługa wybiega mi na przeciw z pytaniem czy chcę coś pić? Zamówiłem herbatę i postanowiłem szybko się przebrać. Wysuszyć śpiwór po zimnej, mroźnej nocy. Przepakować rzeczy. Po tym wszystkim mogłem delektować się w promieniach słońca zwycięstwem. Podeszli do mnie Hiszpanie którzy razem ze mną byli w BC i wychodzili do ataku szczytowego. Oni zaliczyli odwrót zaraz na początku podejścia. Hiszpan tłumaczył się że strasznie bolało go kolano. Podziwiali zdjęcia. Szkoda że im się nie powiodło. Ja dumny czekałem z herbatą w ręku na kolegów. W pewnym momencie zakryłem swą twarz rękoma i pojawiły się prawdziwe wesołe łzy. Nieprawdopodobne stało się faktem. Wewnętrzna euforia. W międzyczasie pojawili nasi porterzy. Z wielkimi gratulacjami. Napawałem się dumą i szczęściem które chyba nie do końca do mnie docierało. Po niecałych 30 minutach w BC pojawił się Jaca Kozioł z headem. Udał się odrazu do namiotu. Head giude pogratulował jeszcze raz i stwierdził kolejny raz żem szybki. Mocny zawodnik. Dotarł też Ręka z Fursangiem ogromnie zmęczony. Gratulowaliśmy sobie jeszcze raz. Zamówiłem dla nas zupę. Ala rosół z jajkiem. Zrobiłem chłopakom herbatę. A palec pulsował coraz bardziej. Nic to. Dopingowałem chłopaków aby spróbowali się przebrać i spakować bo im później tym przy nasilającym się zmęczeniu będzie ciężko ogarnąć ten cały majdan. A przed nami jeszcze prawie 7 km powrót do bazy pośredniej. O 11.30 wjechała zupa. Ja zjadłem ją z dużym smakiem. Zabraliśmy plecaki, podziękowaliśmy obsłudze i powoli ruszyliśmy w kierunku Chukhung. Pomimo palącego słońca ubrani byliśmy przynajmniej w dwie warstwy. W BC został nasz head aby nadzorować akcję ratunkową z użyciem helikoptera gdyż jedna z dziewczyn z naszego BC, Nepalka, miała problemy podczas zejścia ze szczytu. To też się zdarza. I ona akurat korzystała z dodatkowego tlenu. 

Enervit był sponsorem odżywek

a tu zdjęcie szczytowe

Wiatr na płaskowyżu. Szybkie przyśpieszenie po dość leniwym początku. Dogoniłem naszych porterów. Ich wzrok był bezcenny. Z pulsującym palcem wszedłem na teren naszego campu. Gratulacje od Kungi. Od obsługi również. Z niedowierzaniem że tak szybko. Kunga okazał się być przeziębiony. Zamówił mi herbatę i wodę. Uzupełniając elektrolity dopiero zaczynałem odczuwać zmęczenie. Po jakimś czasie doszedł Jaca i Ręka z Fursangiem. Palec u nogi nie wyglądał oględnie mówiąc dobrze. Wielkie bąble i zmiana koloru nieco mnie zmartwiła. Dokonałem operacji z użyciem igły i alkoholu. Owinąłem palec plastrami i w klapakach ruszyliśmy na kolację. Na stole wylądowało piwo. Takie małe świętowanie naszego wspólnego sukcesu. Przy tych moich strongach wielkie słowa uznania dla moich kompanów gdyż ciężko pokonuje się górę będąc osłabionym z powodu infekcji. Szapobaus Panowie. Zostaliśmy himalaistami. Będąc strongiem, zainfekowanym, z uczuciem dużego zmęczenia zrobiliśmy to. I zrobiliśmy to z przytupem. Wielka klasa koledzy moi. 

zaraz po zejściu do BC


Tych mych zapisek jest zdecydowanie więcej. Każdy dzień jest opisany dość szczegółowo. Zawarte w nim treści są autentyczne i czasami brak składu i ładu doda temu wszystkiemu więcej kolorytu. Dodatkowo sporo szkiców i innych wpisów podyktowanych chwilą. To felietony z podróży. Zapraszam na wstęp w postaci tego wpisu. I oczywiście zdjęcia. Namaste i danebat.

1 komentarz:

  1. Fajny opis i piękne zdjęcia. Jednak na Twoim miejscu pomyślałabym o zmianie czcionki, strasznie ciężko się czyta. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń