sobota, 6 października 2018

Grossglockner w ostatni wrześniowy weekend

W tle jego magnificencja Grossglockner

"Uważam, że marzenia są paliwem życia. Żyjesz w pełni, kiedy starasz się je spełniać. Nie ma nagrody za bierne bezpieczeństwo" Kim Holden.

Grossglockner. Dystrybutor naszych marzeń. Jeden z wielu. 
Najwyższa góra Austrii. Należąca do Glocknergruppe, podgrupie górskich Wysokich Taurów, części Alp Centralnych. Stopień trudności określany jako nieco trudny, posługując się symbolami to PD+. Góra należąca do Korony Europy. Jej dzwoniasty majestat wzbija się na wysokość 3798 mnpm.

widok z parkingu na cel podróży

Czy taka góra może stanowić cel aklimatyzacyjny. Owszem a i trudności i zróżnicowanie terenu idealnie wpisuje się w projekt życia czyli mą wizytę w Himalajach już niebawem.

kopczyki pomagają na szlaku

widok na dolinę z podejścia

Jak powiadają doświadczeni himalaiści w ich wypadku przed wyjazdem na któryś z ośmiotysięczników korzystają z nieco niższych szczytów aby złapać aklimatyzację. Organizm zapamiętuje ten fakt i później lepiej się odnajduje w strefach gdzie tego tlenu jest zdecydowanie mniej. Moja skala jest nieco niższa. Bo planuję wspiąć się na 6200 mnpm.

kamieniste kopczyki 
Ale sposobność sprawdzenia się na czterotysięczniku stanowiło nie lada chrapkę. Nie pojechałem tam sam. W aklimatyzacyjnej wyrypie towarzyszyli mi znani już Wam Kuba „ninja”, Jacek „kozioł” i nowa postać w mym towarzystwie czyli Kuba „ręką” potocznie zwanym. Na swym koncie ma już Elbrus, Mount Blanc i Kilimandżaro. Kozioł i Ręka będą moimi towarzyszami w wyprawie w Himalaje. Plan zakładał zdobycie szczytu standardową drogą.

schronisko Studlhuette

panorama schroniskowa

W tym nocleg w jednym ze schronisk przed atakiem szczytowym. Poza tym nieco spontaniczności i zwariowanej przygody. Odległość między Zieloną Górą a Kals gdzie parkowaliśmy samochód to nieco ponad 900 km. Ręka zadbał o rezerwację miejsc w schronisku. Stüdlhütte 2802 mnpm. Koszt jednego miejsca w tym schronisku to 23 euro bez śniadania. Jak już wcześniej wspominałem musimy dotrzeć do Kals pod schronisko Lucknerhaus 1920 mnpm. Tu na parkingu zostawiamy samochód i wyruszamy w górę. Z parkingowego miejsca jej majestat góruje nad całą doliną. Wyraźna bryła przypominająca dzwon kąpię się w słonecznych promieniach. 

złoty napój bogów

Grossbrothers

Wychodzimy pokonać pierwszy ponad 5-cio kilometrowy odcinek drogi prowadzącej na szczyt. Początkowo droga wiedzie i wije się wzdłuż potoku malowniczo wplecionego w dolinę. Podejście z wielkimi plecakami stanowi nie lada wyzwanie. Mniej więcej na wysokości ponad 2300 mnpm krajobraz się zmienia i trawy zastępują kamienie. Wchodzimy w strefę księżycowego krajobrazu. I prawie po 2 godzinach docieramy do schroniska Stüdlhütte 2802 mnpm. Siadamy na rozgrzanym słońcem tarasie i próbujemy wypić piwo które wnieśliśmy w plecakach. Nie wolno się okazuje.

zachodzące słońce nad górami

Zamawiamy zatem złocisty napój serwowany przez schronisko. Nie muszę Wam mówić jak smakuje napój bogów w takich okolicznościach przyrody. Słońce góruje nad szczytami. Kiedy zachodzi temperatura szybko spada i udajemy się do wnętrza schroniska. Lądujemy w pokoju nr 2. Jest nas w sumie 12 osób. Czysto i przytulnie. W hotelowej restauracji zjadamy kolację. Nasi krezusi czyli „ręka” i „kozioł” zamawiają kolację ze śniadaniem w cenie 34 euro. Bogato zastawiony szwedzki stół. My razem z „ninja” posilamy się tym co wtargaliśmy na swych plecach. Królują kabanosy i ser dojrzewający. Posileni wracamy organizować przepak. Planujemy wyjście na atak szczytowy o 6.30. Wszystko gotowe. 

poranna pogoda nie zachwyca

amigos na polu walki

księżyc

Ząbki umyte. Prostujemy nogi na łóżkach nr 1,2,3,4. W śpiworze ląduje znany legendarny wręcz ziołowy napój Jagemajster. Po maluchu robi się błogo. Planujemy wychylić drugiego malucha i nagle przed naszymi łóżkami pojawia się pracownik obsługi krzycząc: ręce do góry, nie wolno, itd. Skruszeni obiecujemy że żadnego malucha już nie będzie. Nasuwa się taka refleksja, ktoś musiał donieść że mamy ziołowy trunek, no chyba że potwierdzamy ogólną tezę mówiącą że jak Polacy to z pewnością piją. Nieważne. Wpada jeszcze jeden maluch i udajemy się na drzemkę. Jest stres? Bardziej ciągła ciekawość. Jak zachowa się nasz organizm na pewnej już wysokości. Czy góra niczym nas nie zaskoczy? Budzimy się kilka minut po 5. Pierwsze zespoły już są gotowe do wymarszu. Trwa już harmider i gorączka. To fajny stan. Oczekiwanie na to co nieznane. Owsianka delikatna pada moim i Ninja łupem. Jesteśmy gotowi i zwarci. Nasi krezusi załatwiają herbatę do termosów. Ruszamy.

szczeliny

początek podejścia granią pod schronisko Erzherzog-Johannhuette

kozioł w ścianie

ręka również, za nim ninja

Wybieramy standardową drogę. Część ekip zaraz po wyjściu ze schroniska kieruje się na wprost na poniekąd trudniejszą drogę wspinaczkową na szczyt wycenianą na IV w skali trudności drogą. Korci mnie ona lecz „ręka” szybko rozwiewa me złudzenia. Panuje delikatny półmrok. W nocy padał deszcz a w wyższych partiach śnieg. Początkowo droga wiedzie wzdłuż kamieni. Następny etap to lodowiec Kodnitzkees. Wejście na lodowiec zawsze obciążone jest ryzykiem wpadnięcia w szczelinę. Szczególnie te brzegowe są niebezpieczne. Spokojnie trawersujemy ten odcinek. Idziemy ścieżką wytyczoną przez poprzednie zespoły. Dochodzimy do miejsca w którym zazwyczaj położona jest kładka łącząca lodowiec z granią. Wielkie dziury obok nas ale spokojnie wykorzystując lonże wpinamy się i trawersujemy już grań prowadzącą bezpośrednio do schroniska Erzherzog-Johann-Hutte 3451 mnpm. 

widok z platformy schroniska

Chmury jeszcze nam towarzyszą tworząc niesamowity mocno księżycowy krajobraz. W drodze powrotnej kiedy chmury podniosą się nieco wyżej widoki zapierać będą nasze piersi z zachwytu. Dochodzimy do schroniska. Wita nas tam słońce i będę się niestety majestatyczne krajobrazy. Przystajemy na chwilę. W tym miejscu przed wejściem na największy lodowiec w Alpach a mowa o Pasterzach związujemy się liną. Ustalamy że ja prowadzę, następnie „kozioł”, „ręka” i stawkę zamyka „ninja”. 

ponad chmurami

Przy wejściu na lodowiec widać kolejne zespoły które albo kończą wędrówkę na samym lodowcu lub innych którzy próbują uporać się z trudnościami grani szczytowej. Zbocze Glocknerleit wita nas radośnie. Odkładamy kije do szczeliny i ruszamy do góry. Skracamy nieco linę. Idąc powoli do góry zakładam punkty asekuracyjne. Powoli każdy z nas przepinając się pnie się do góry. Grań szczytowa ma stałe punkty asekuracyjne w postaci żelaznych prętów, przez które można prowadzić linę. Nie w każdym miejscu korzystam z tego udogodnienia. Mamy taśmy i karabinki więc to stanowi naszą asekurację. Pod nami niezłe „lufy”. Wokół trzytysięczne szczyty. Matko jak tu jest pięknie. Kocham ten stan. 

supeł zaliczony

żarty się kończą
Przeszywa mnie gorąca fala entuzjazmu. Lądujemy ma przedszczycie czyli Kleinglockerze. Widzimy już główny wierzchołek. I krzyż nad nim górujący. I grupę niezdecydowanych Czechów. Udziela nam się chwilowa nerwówka gdyż Panowie nie wiedzą w którym kierunku planują iść. Po chwili namysłu zawracają. Wykorzystujemy ten fakt i zbliżamy się do najbardziej eskponowanego odcinka naszego podejścia czyli przełęcz Obere Glocknerscharte. Miejsce zabezpieczone stalowymi linami jest bezpieczne lecz miejsca nie ma za dużo szczególnie jak trzeba zastosować mijankę.

żaden Hilton nie da takich widoków

podejście granią 

Takie zespoły jak my to pal licho ale chamscy przewodnicy z klientami nie bacząc na niebezpieczeństwo gnają na szczyt bez opamiętania. Kasa. Kasa. Smutny to obrazek.

grań jeszcze przed Kleinglockerem

niewidoczna chmurzasta walka
Przed nami jeszcze około 20 metrowy dwójkowy odcinek podejścia ostrą granią i jesteśmy na szczycie. Tak szczyt jest nasz. Euforia narazie delikatnie zmącona gdyż jako rozważni faceci celebrować będziemy sukces jak dotrzemy na parking. Rozkoszujemy się widokami. Jesteśmy na najwyższym szczycie Austrii. Jedni powiedzą że to pikuś ale dla nas ta góra jest świetnym poligonem doświadczalnym pokazując ewentualne braki zarówno techniczne jak i kondycyjne. 

takie kotwy pomagają w asekuracji

ninja w ścianie

Jestem dumny z kolegów. I z siebie również. Prawdziwe górskie łajzy. Pamiątkowe zdjęcia i związani liną mocno skróconą wracamy. Tym razem „ninja” jest pierwszy, następnie „ręka”, „kozioł” i ja na końcu asekurując od góry. Zejście zajmuje nam zdecydowanie mniej czasu niż podejście. Grań szczytowa posiada naturalne stanowiska asekuracyjne a poza tym bardzo pewne chwyty wspinaczkowe, które wykorzystuję podczas zejścia do nauki. Zapomniałem dodać że na przełęczy Obere Glocknerscharte widać w dole stromą Rynnę Pallaviciniego. Jeżeli kiedyś tu wrócę to ta rynna będzie moim wyzwaniem i celem. 

zdobywcy Grossglocknera

Docieramy do lodowca Pasterze. Zakładamy raki i schodzimy do schroniska Erzherzog-Johann-Hutte. Ściągamy linę. Postanawiamy chwilę odpocząć. Ręka funduje kawę która w tym miejscu smakuje wyjątkowo. Spoglądamy na szczyt i jego grań szczytową. Teraz docenimy dopiero co stało się naszym  udziałem. Kawał dobrej, niesamowitej, nikomu niepotrzebnej roboty wykonaliśmy. Jak mawiał Tomek Kowalski. 

widok na lodowiec

Teraz wystarczy bezpiecznie zejść do pierwszego lodowca. Ja postanowiłem zbiec. Dosłownie. Jakoś mi potrzeba było szybkiego tripu. Stosując asekurację za pomocą lonży po chwili byłem u czoła lodowca. W oczekiwaniu na kolegów pomogłem jednemu niemieckiemu turyście odzyskać świeżość. Dostał porcję elektrolitów i sól i z uśmiechem na ustach ruszył do góry. Lodowiec pokonaliśmy praktycznie trawersując go w poprzek. Ślady bardzo dobrze widoczne. A im niżej to lodowiec wręcz płynął. Osiągnąwszy teren kamienisty pozbywamy się raków i w promieniach słonecznych schodzimy do schroniska. Z okazji naszego zwycięstwa wznosimy toast złotym napojem bogów. Za nas. Za górę, że była łaskawa. Szybki przepak i schodzimy na parking. Zejście jest szybkie i dynamiczne. Do samochodu docieram w ciemnościach. Toaleta w zimnej wodzie. Przebieramy się w czyste ciuchy i wracamy w kierunku Polski. Z małymi przerwami do Zielonej Góry docieramy o 7 nad ranem. 

rumowisko 
Pisząc te słowa jesteśmy już tydzień po triumfie. Jaki to szczyt. Każdy z nas jednogłośnie oznajmia że to był jego szczyt numer 1 pod względem trudności. Zróżnicowanie terenu, dziewicze wspinanie w takim składzie, wspólna chęć osiągnięcia celu i PASJA spowodowała że osiągnęliśmy sukces. 
Gratuluję moim GrossBrothers zwycięstwa. To prawdziwa przyjemność być jednym z Was. 
Zapomniałbym dodać że w czasie podróży raczyliśmy się urywkami filmu „Bękarty Wojny” i szczególnie jedna scena utkwiła nam w pamięci. Poniżej link.

https://youtu.be/Hf2GkRYpXwQ

I tak w ataku szczytowym brali udział: Kuba „ninja” Domenico Deccocco, Jacek „kozioł” Antonio Margheriti, Kuba „ręka” DerErector i moja skromna osoba czyli Abdul „altarrik” Enzo Gorlami.
Dziękujemy, ja szczególnie rodzinie i przyjaciołom, tym co w nas wierzyli ale także tym co nie mieli takiej pewności. Chyba mogę powiedzieć z całą śmiałością że jesteśmy gotowi na podbój Himalajów. 
Polecam wszystkim Grossglocknera. Tp prawdziwy kawał, dosłownie przygody.

Grazie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz