poniedziałek, 15 sierpnia 2016

Kalatówki - eksploracja Tatr trwa

w tle po prawej kopa kondracka

Cześć i czołem, pytacie skąd się wziąłem.
Jestem wesoły Romek itd., itd.
Doskonały humor utrzymuje się od wczoraj. Namówiony przez Michała wystartowałem w biegu na Wielką Sowę, 600 m przewyższeń, niecałe 10 km do góry, na tętnie przypominającym pracujący silnik w kombajnie koszącym 150 hektarowy pas pszenicy. Wynik jest sprawą drugorzędną, satysfakcja temu towarzysząca bezcenna.

wielka sowa finisher

Co jeszcze zanim przejdziemy do meritum.
Trwa olimpiada. Czekamy na kolejne występy naszych reprezentantów. Dotychczas na tą chwilę mamy 4 medale. Dużo czy mało nie mi oceniać. Walczymy.
Z muzycznych wydarzeń niebawem Rammstein ponownie w Polsce. Będę. A jakże. Poza tym uwiodła mnie płyta the Kills. Alison Mosshart, znana z występów w The Dead Weather wydała nowy album "Ash&Ice". Punkowy, niezależny, chropowaty, zadziorny. Dobry. Bardzo dobry album.
The Kills - Heart of a Dog
Tytuł wpisu mego kolejnego kojarzy się, i kojarzyć się musi z Tatrami.

600 lat młodej parze

Zaraz po powrocie z Zakintos i po bardzo udanej ceremonii ślubnej Baśki i Tomka, w pięknych okolicznościach przyrody i zabudowań Pałacu Wojanów udaliśmy się z mym synem oraz w towarzystwie całej rodziny Ninja w Tatry. Po udanej eksploracji części Tatr Zachodnich z synem Szymonem w maju i opisanej we wpisie "Chochołowska..." już wówczas zapadła decyzja że robimy kolejną przymiarkę do poznawania wspólnego pięknych regionów naszych Tater. Do wycieczki postanowił dołączyć Ninja i jego familia w składzie: Pani Ninja czyli Kaśka, córka Zosia i Agata. Nocleg padł na Kalatówki. Tam nas jeszcze nie było. Bliskość Kasprowego, Giewontu i możliwości zdobywania przełęczy regionu Tatr Zachodnich z pięknymi widokami na Tatry Wysokie dawały pełną satysfakcję i pokazywały że Tatry Wysokie są już tuż, tuż. A tam mamy zamiar się kierować. Plan zakładał zdobycie Giewontu 1894 m.n.p.m., Kopa Kondracka 2005 m.n.p.m., Kasprowy Wierch 1987 m.n.p.m. ewentualnie może pokusimy się o Kościelec 2155 m.n.p.m. Ekipa bardzo młoda. Zdolna ale niepewność zawsze istniała jak zniosą to dzieci. Co prawda samo schronisko nazywane także hotelem górskim znajduje się na wysokości 1198 m.n.p.m., niemniej do najbliższej przełęczy pod Kopą Kondracką 1863 m.n.p.m. jest dość daleko. I przewyższenia mogą zrobić swoje. Będziemy działać. Nastroje bojowe.

są już w taterach

mocna ekipa

jeden właściwy kierunek

Trzeba tam dotrzeć. A że są wakacje to drogach może być zwiększony ruch. Największe ryzyko korków obejmują okolice "Zakopianki". Start o 6. I do granic Krakowa wszystko przebiega bez problemów. Później pomimo że to dopiero okolice godziny 10.30 ruch się zwiększa. Najgorsze przed nami. Okolice Pcimia gdzie dwupasmówka zmienia się w jednokierunkową zakopiankę wszystko stoi. Co robimy? Google, gpsy i inne pokazują że do Zakopanego jeszcze 193 minuty drogi. Dramat.
Znajdujemy objazd i przez Rabkę Zdrój i Kościelisko wjeżdżamy do Zakopanego. Podróż strasznie się dłużyła. A są takie wyjazdy gdy pod Tatry docieramy w 5,5 h. Teraz prawie 7h. Postanawiamy że zjemy obiad w Barze Mlecznym niedaleko wjazdu na Gubałówkę i ruszamy do Kuźnic. Znajdujemy miejsca parkingowe i czas na posiłek.

autor i ninja

widok z okna

Kolejny już przedostatni etap naszej wyprawy to dotarcie samochodem w okolice Kuźnic. Znajdujemy miejsca parkingowe, przepakowanie i w drogę. Im bliżej tym śmieszniej. Kuźnice są mocne oblegane przez kolej na Kasprowy Wierch. Wjazd na szczyt i zjazd w naszym przypadku nie wchodzi w rachubę. My swe kroki kierujemy kamienistą drogą na Kalatówki. Dotarcie zajmuje nam około godziny. Jest godzina 17. Odbieramy klucze, rozpakowujemy manatki i razem z Ninja postanawiamy że udamy się na Kondratową Polanę a może kawałek pod którąś przełęcz. Pogoda dopisuje. Humory. Także. Dzieci zadowolone zostają z Kaśką.

po lewej schronisko kondratowa

późny piątek

w prawo na Giewont

w tle przełęcz pod Kopą Kondracką

Pokonanie drogi na polanę zajmuje nam 30 minut. Podchodzimy nieco wyżej ponad schronisko i łapiemy widoki przełęczy, Kasprowego. Właśnie. Z okna hotelu mamy widok na sam Kasprowy Wierch. Cudnie. Piwko. Oglądanie mapy pod kątem ewentualnych tripów. Obserwację naszą zakłóca nam para schodząca z od strony podejścia na Giewont. Ona w żółtych Crocsach. On w trampkach. To preludium tego co zobaczymy dwa dni później. Żałuję że nie zrobiłem pani zdjęcia. Idealny przykład jak znaleźć się w zaszczytnym gronie ludzi bez mózgu. Mówię to serio i nie mam w tym odrobiny humoru.
Na ten temat jednak nieco później. Nasyceni widokami wracamy pod schronisko a tam na polance nasze dzieci doskonale się bawiące. Szymon z Agatą próbują rozpalić ognisko, bawią się w outdorowców, Zosia co chwila strzela jakieś fikołki na trawie. Nawet Kaśka próbuje zrobić stanie na głowie. Zapowiada się udane kilka dni pod Tatrami.
Po powrocie do schroniska analiza pogody. I tu nie jest dobrze. Sobota może być mokra. Takie są zapowiedzi. Cóż, wstaniemy poobserwujemy i zadecydujemy.
Jako że w hotelu-schronisku standard jest nieco wyższy niż we wszystkich w których dotychczas spałem mamy także w opcji śniadania w cenie. Super.

schronisko Kondratowa

Pogoda w sobotni poranek wita nas jednak deszczem i mgłą. Nic nie widać. Po śniadaniu gdy opad nieco opadł postanawiamy że jednak wyruszamy w kierunku na przełęcz pod Kopą Kondracką. Mży delikatnie ale dzieci zabezpieczone. W plecakach termosy z gorącą herbatą, konserwy no i kartusz z gazem. Zupa na szczycie musi zostać spożyta. Gorąca. A jakże.

w mżawce

Mijamy schronisko na Kondratowej i powoli kierujemy się na przełęcz. Turystów mało. Garstka. Pogoda nie zachęca do eksploracji. My się nie poddajemy. Suniemy do góry. Szlak do podejścia do podstaw przełęczy łatwy i spokojny. Później zmienia się w kamienisty i zaczyna się zawijać.

agata i szymon

Dzień wcześniej z Ninja zrobiliśmy zdjęcia podejścia i widać na nich jak na dłoni zawijasy które kończą się na samym szczycie. Nie zdradzamy dzieciom co ich czeka. Pewni jesteśmy tego że prędzej czy później zasypani zostaniemy pytaniami: daleko jeszcze?, a po co itd. No i się pojawiają. Jednocześnie wraz ze zmianą nachylenia terenu zwiększa się poziom znudzenia podejściem jak i zwiększa się częstotliwość zadawanych pytań. Im wyżej tym większa mgła. Nie sposób określić jak daleko na szczyt. Pojawiają się kozice. Szymon w końcu pobudzony. Nie zadaje już tyle pytań. Jest. Szczyt przełęczy jest nasz. Szukam miejsca dla w miarę komfortowego odpoczynku. Wzmaga się opad, wieje coraz mocniej i temperatura spada. Sytuacja niedobra. Wszyscy jesteśmy mokrzy. Woda sie grzeje. Palnik pracuje pełną parą. Jest pierwsza porcja zupy. Zosia z Agatą zjadają ją w mig. Czas na Szymona. W międzyczasie decyzja o odwrocie.

popas na przełęczy

Coraz zimniej. Szymon się trzęsie. Mi kostnieją palce. Jest zupa. Kubek pomidorowej i rosołu Szymon pochłania bardzo szybko. Coś ciepłego. To najważniejsze. Ja w tym czasie składam biwak. Schodzimy w bardzo szybkim tempie. Czuję jak w butach mam wodospad. Szymon lekko drży z zimna. Plan odwrotu zakłada szybkie zejście do schroniska i natychmiastową kąpiel. Długą i gorącą. W połowie zejścia mijamy ninja familii. Podejście zamienia się w potok. Dużo wody towarzyszy nam aż praktycznie do podejścia ostatniego pod Kalatówki. Wpadamy do schroniska. Szybkie pytanie o ewentualną możliwość suszenia przede wszystkim butów i pod prysznic. Młody rozbiera się praktycznie w biegu. Prysznic jego trwa bardzo długo. W międzyczasie jest Ninja. Dziewczyny szybką wędrują pod prysznic. My zajmujemy się wykręcaniem ubrań z wody i rozkładaniem butów w suszarni. Wierzymy że mocno przemoczone buty na jutro będą gotowe. W oczekiwaniu na dzieci zaczyna się transmisja wyścigu kolarskiego ze startu wspólnego z udziałem Polaków, Michała Kwiatkowskiego, Rafała Majki, Michała Gołasia.
Finał rywalizacji rozpala emocje wszystkich którzy znajdują się w schronisku. W rolach głównych nasi kolarze a głównym bohaterem zostaje Rafał Majka który po pasjonującej walce zdobywa brązowy medal. Walka do końca. Szapobaus. Brawo. Jest wielki.

rafał wielki majka

W nagrodę my raczymy się zimnym złotym napojem.

no comments

Brawo za twe zdrowie Rafał i twój sukces.
Dzieci szczęśliwe. Nie widać u nich objawów najmniejszego przeziębienia. A to ważne gdyż w niedzielny poranek wychodzimy na Giewont.
Startujemy zaraz po śniadaniu. Piękna pogoda. I tłumy od rana na szlaku. Niestety można by powiedzieć. My spokojnie z tymi samymi pytaniami ze strony dzieci kierujemy się na przełęcz a później już po posiłku postanawiamy że spróbujemy wejść na szczyt Giewonta.

szymon

w drodze na Giewont

turystów przybywa

Na samym podejściu i w tym miejscu wrócę do wątku związanego z przygotowaniem turystów do chodzenia po górach a w szczególności z doborem obuwia. Wspominana wcześniej para trampkowo-crocsowa nie była zjawiskiem odrealnionym, jedynym. Wśród porządnych butów podejściowych czy nawet butów sportowych królowały sandały, trampki, buty z plastikową podeszwą. Tyle się mówi o bezpieczeństwie w górach. A my sami przyciągamy wypadki miedzy innymi przez takie właśnie zachowania. Ja apeluję głośno o rozsądek i rozwagę. Góra każda a te które mają prawie 2 tysiące metrów to nie jest deptak. To samo dotyczy tego w jaki sposób ubieramy się w góry. Króluje bawełna, czasem jeansy. Teraz w dobie kiedy dostępność sprzętu z lekkich materiałów i szybko oddychających jest wielka, dziwi obraz mokrych bawełnianych koszulek oraz bluz które na dole zdadzą swój egzamin,  na górze szybko tracimy temperaturę. Inny temat to przygotowanie kondycyjne. Ale to temat na inny wpis. Jesteśmy pod Giewontem. Kolejka na szczyt zachęca do ataku.

pod Giewontem

ajem

simon wskazuje Świnicę

nic dodać

Wyruszamy z Szymonem i Ninja. Przed łańcuchami które znajdują się w kopule podszczytowej Ninja zawraca. I tu kolejne zjawisko. Po co ludzie idziecie w góry skoro macie lęk wysokości, boicie się ekspozycji. Giewont to nie jest góra na osobiste manewry. Stąd później kolejki zarówno podczas wejścia jak i zejścia. Dramat jak się na to patrzy.

przed atakiem szczytowym

konserwa smacznego

ostatnie łańcuchy przed szczytem

szczyt jest mój

Szczyt zdobyty. Wnioski dla innych czytelne i jasne.
Na przełęczy odpoczywamy. Ninja z familią wraca. Namawiam Szymon na atak na jego drugi w życiu dwutysięcznik. Kopa Kondracka. Idziemy powoli nigdzie nam się nie spieszy. Odpoczywamy na polance. Leżąc przyglądamy się Giewontowi i kłębiącemu się w kopule podszczytowej tłumowi ludzi. Kolejka rośnie.

jestem wielki

ja też bym chciał

tam świnica

relaks, w tle Giewont

A my powoli wspinamy się na szczyt. Jest. Młody jesteś Wielki.
Po pokonaniu szczytu schodzimy do przełęczy pod kopą, nie mamy już wody. Upsss. Pokazuję młodemu w oddali znajdujące się schronisku na Kondratowej.

Kopa Kondracka

Szczyt

Jest niedaleko. Tam uzupełnimy płyny i coś przekąsimy. Po drodze trafiamy na kozice i sporo jagód które zjadamy. W schronisku mnóstwo ludzi. Na pierogi czas oczekiwania pół godziny. Szybki hot-dog, barszcz i żurek. Smacznie, gorące. Kontakt z ninja. Oni już w Zakopanem. My schodzimy do schroniska na Kalatówkach. Ja zabieram plecak z depozytu i .... gubię syna. Umówiłem się z nim aby na mnie poczekał przed schroniskiem. Zostawiam go z małym czerwonym plecakiem. Sam sobie wmawiam jego słowa które nie padają że on już schodzi w kierunku na Kuźnice. Zatem ja wychodzę ze schroniska i dziarsko schodzę. Mijają metry a młodego nie wiedzę. Hmmm. Jest aż tak szybki? Niemożliwe. Mijam się z czarnowłosą Martą jak się później okaże i pytam czy nie mijała się z chłopcem 135, czerwony plecak niebieska bluza. Mówi że nie. Nieźle. Ona kieruje się do schroniska, wymieniamy się numerami telefonu. Ja schodzę na dół. Jestem przed stacją w Kuźnicach. Telefon. Znalazł się młody. Czeka pod recepcją.
Proszę Martę aby go wypuściła, najlepiej aby z nim zeszła choć kawałek. Młody okazuje się jest tak szybki że schodzi sam. Jest nowa znajomość. Dziękuję koleżanko.
Młody schodzi do mnie dynamicznie. Ależ ja jestem gapa. Przepraszam go. Schodzimy do samochodu. W międzyczasie okazuje się że ninja familii przemieszcza się do doskonale znanego nam baru mlecznego. Obiad. Hurra. No może nie do końca hurra gdyż nie ma ulubionego gulaszu z kaszą Szymona. Przekąsiwszy na deser lody na Krupówkach i szybka z nich ucieczka do Cyhrli. Tam mieszkamy. Bardzo ładny domek w stylu góralskim, widok na Giewont z tarasu. Warunki bomba. Co robimy jutro?
Plan był taki aby zaatakować Kościelec. Niemniej z racji tego że musimy do 11 wyprowadzić się z domu rezygnujemy gdyż moglibyśmy się spóźnić i obieramy kierunek na Psią Trawkę. Z stamtąd można szybko wejść na Rusinową Polanę albo do Murowańca.

w prawo na murowaniec

Wstajemy wczesnym rankiem i razem z ninja idziemy na Psią Trawkę. Po drodze okazuje się że nie mamy na bilet na wejście do parku. Ale wpadka. Nic to. Szybkie negocjacje i udaje się nam wejść bez biletu. Podejście po 30 minutach jest nasze. Siedząc w zaciszu lasu obserwujemy przechodzących turystów. Robimy zdjęcia. Powoli wracamy. W doskonałych humorach wracamy do domu. Zjadamy wspólne śniadanie i wyruszamy w drogę powrotną do domu. W planach wizyta w sklepie sportowym 8a który znamy z internetu. Ninja kupuje raki, ja przymierzam buty biegowe.
Obiad i wracamy do domu.

żentyca smakuje bardzo

Wieczorem meldujemy się w Zielonej Górze.
Refleksje następujące. Bardzo udany wyjazd. Kolejne szlaki spenetrowane. Doświadczenie zdobyte bezcenne. Szczególnie sobotnia ulewa na szlaku zostanie zapamiętana na długo. No i wspólne celebrowanie PASJI.
Są już plany na następny wspólny mój z synem trip po Tatrach.
Ja wracam tu 1 września.
Do usłyszenia. Miłej lektury.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz