wtorek, 27 grudnia 2016

falszencug, wyblinka, kluczka...w drodze do....

w drodze do....

Cześć
Witam ponownie
Podobał się poprzedni wpis? Może raczej zjawiskowe zdjęcia? Skoro jeszcze emocje nie opadły to atakujemy dalej. Kontynuacja "flaszencuga, kluczki, wyblinki..." z pewnością Was nie rozczaruje. Działo się w górach na tyle dużo że materiału na kolejny wpis nie zabraknie. Poza tym kolejna porcja fantastycznych ujęć nie tylko z mojego obiektywu ale i kolegów i koleżanek.

widok z przełęczy świnickiej

Poza tym w segmencie rozmów, wyczerpujący, interesujący, z dużym ładunkiem emocji wywiad z osobą którą znam od kilku lat. Mieszkanka Wrocławia, pracownik korporacji, mama dwójki dzieci, żona, koleżanka, kulinarny ukryty talent poniekąd, słyszałem niestworzone opowieści o jej kaczce teraz gęsi, niestety nie było okazji spróbować. Skromna. Z wielkim charakterem i wielkim sercem do walki. Niedawno pokonała koleją barierę i zrobiła sobie pierwsze selfie. Marta jej na imię. Zapraszam.

Bałabym się... niepełnosprawności
Gdybym mogła wybrać miejsce do zamieszkania... południe Francji, okolice Marsylii
Film wszechczasów... „Gwiezdne Wojny” cała seria, jestem absolutnie nieobiektywna i „Pożegnanie z Afryką”
Płyta the best ever...” Nevermind” Nirvany i Rage Against The Machine „Rage Against...”
Książka, którą ostatnio kupiłem... ”Projekt: prawda” Mariusza Szczygła
Mój sportowy ideał... zachwyciły mnie polskie lekkoatletki w Rio, Marysia Andrejczyk czy Emilia Ankiewicz. Nie mam jednak sportowego ideału
A muzyczny...Jim Morrison oczywiście J i ZAZ
Muzyka, której nie znoszę...disco polo, było i będzie wbrew wszystkiemu
Najchętniej podróżuję... samochodem
Najgorsza moja cecha...upartość
Najlepsza moja cecha... ciekawość
Najważniejszy zespół w historii rocka...Nirvana
Kim byłbym gdybym inaczej wybrał... filmoznawcą albo performerem
Pierwsze pieniądze zarobiłem... sprzedawałam chleb w małej piekarni we Wro
Pierwszy koncert, na którym byłem...Hurt w IX LO we Wrocławiu, tak mi się wydaje
Najbardziej obrzydza mnie... wszelkie formy ekstremizmu
Przyszłość sportu... na pewno nie piłkarze nożni
Samochód... każdy, byle sprawny
Recepta na sukces... otwartość na zmiany
Ulubione danie... sushi, szczególnie z grillowanymi małżami św. Jakuba i pizza z szynka parmeńska i rukolą
W telewizji oglądam... Pingwiny z Madagaskaru z moimi dziećmi
Na co wydałabym ostatnie pieniądze... na bilet na koniec świata albo na dzieci
Marzenia?...za dużo ich, ale wszystko kręci się wokół szczęścia
Jak najlepiej spędzam czas?... w ruchu albo w kinie



samotny warriors

Ratrak. Ci co zimą nie siedzą przed telewizorem a aktywnie spędzają czas przykładowo szusując po stokach narciarskich napotykają często jeżdżący traktor z płozami który tworzy dywanik na polach po których później jeździmy na nartach. Taki ratrak także toruje często po świeżych opadach śniegu nową drogę. Jak już wiecie z poprzedniego wpisu mi w udziale przypadło trawersowanie podejścia pod Świnicę. Nie wiem skąd te podobieństwo ale Waldek nazwał mnie takim właśnie pojazdem. Przyjąłem to oczywiście z radością.
Byłem już koniem, mogę zostać ratrakiem.
Dobra.

zjazdy

z likwidacją stanowiska

Akcję wznawiamy w sobotni poranek. Jest lekki kac po nocnych wojażach. A przed nami teoria z tematem przewodnim wpisu czyli flaszencugiem. O pracę na dworze się nie boję gdyż jak człowiek się przewentyluje to organizm jakby zyskiwał nowej mocy. Śniadanko wersja oczywiście owsianka plus kaszka owocowa dla dzieci, herbata bez cukru w ilościach bez ograniczeń, kilka pajd chleba z wyjątkową konserwą turystyczną. Pycha. Właśnie. Wiecie że podczas takich wyjazdów udaje się wytrzymać bez kawy. I człowiek mega funkcjonuje. Zresztą jednym z elementów takiego stanu rzeczy jest cena. Kawa plus kawałek ciasta 18 zł. Masakra. Można zabrać zawsze ze sobą jednorazówki z serii 6 w jednym, czyli kawa, mleko, woda, cukier, pewnie trociny i coś od szefa linii.

ninja i ajem

Można żyć bez. Dobra. Na zajęciach teoretycznych nie błyszczałem. Umówmy się. Wszystko docierało do mnie z lekkim opóźnieniem. A wiadomości i elementów istotnych było sporo. Mój partner z dwójki ćwiczeniowej czyli Ninja był nieco bystrzejszy. Ale i tak takie cudowne połączenie powodowało że powtarzalność prawidłowa zadania przychodziła nam z dużym oporem. A jest tego sporo. Podczas wpadnięcia partnera do szczeliny na naszej głowie są: własna asekuracja, zabezpieczenie partnera, budowa stanowiska, zastosowanie flaszencuga i w ostatecznie wyciągnięcie partnera ze szczeliny. Dużo tego.

jest dobsze

Pozostała grupa tego dnia z Jackiem trawersowała Świnicę.
Pełen rynsztunek i w drogę. Udaliśmy się w kierunku Zielonego Stawu 1672 m.n.p.m. Znajduje się on kotle lodowcowym poniżej Skrajnej Turni.  Zimowa aura pozwala na pokonanie w/w stawu w poprzek. Znajdujemy się kilkanaście metrów nad stawem. I w tym właśnie miejscu będziemy trenować tym razem już w praktyce to czego uczyliśmy się na porannych zajęciach w schronisku.
Dobieramy się w dwie trójki. Przepraszam jest jedna trójka czyli Iga, Nicolas i Konrad i moja czwórka czyli ninja, Adam ,Marcin i ajem. Na początku buchtowanie. Wyznaczenie ról. Mi przypadło w udziale prowadzenie zatem idę pierwszy. Na początek imitacja upadku na polu śnieżnym. Wyobraźcie sobie że ja muszę biec jak najszybciej do momentu aż mnie nie wyhamuje lina która spowoduje upadek. Koledzy w tym czasie muszą wyhamować czekanem upadek. Proste. Bułka z masłem. Później nauka budowania stanowisk asekuracyjnych z każdego elementu który może nam się przydać. Zatem czekan, łopata, plecak, kije można wykorzystać. Jest trochę roboty przy tym ale i frajdy przy okazji. Od tego jak będzie to stabilne zależy życie kolegi, koleżanki którzy mogą znajdować się w szczelinie.
I czas na deser. Krem de la krem sobotnich zajęć.

spadliśmy i czekamy na ratunek

za mną Konrad

wiszę na takiej linie

a pode mną pustka

buchtowanie

warriors brzydki jak...

Czas na skok w przepaść. Dosłownie. Kolejnym elementem szkolenia była imitacja upadku prowadzącego w szczelinę czyli w przypadku Tatr przy braku szczelin lodowcowych wykorzystaliśmy naturalne elementy górskie takie jak urwiska zakończone przepaścią. Moim zadaniem było usiąść na krawędzi takiego urwiska i skok w przepaść. Moi koledzy musieli wyhamować upadek. Jest to dość dziwne uczucie. Normalnie idąc po lodowcu zakładamy że do takiej szczeliny możemy wskoczyć. W takiej sytuacji mogliśmy tylko zakładać że jak już skoczę to koledzy wyhamują ten upadek bo w innej sytuacji pewnie albo bym się dobrze połamał a w najgorszym wypadku zabił. Taka sytuacja. I tak sobie operowaliśmy na zmianę. To skakał Ninja, innym razem Marcin, później Adam. Powtarzalność operacji nie bez znaczenia. Wysoki skok adrenaliny. Spora dawka emocji. Pogoda na życzenie piękna. Lekki mróz. Bezwietrznie. Na niebie w okolicach popołudnia pojawił się widoczny front który jak się okazało w niedzielę zmienił nieco aurę. Powrót do schroniska, kontemplacja niesamowitych widoków. Cudo. Bjutiful.

niemniej brzydki warriors

Kolacja, część teoretyczna poświęcona sprzętowi, jego doborze i pokaz slajdów z wypraw które organizuje Waldek i jego Kilimajaro.
No i nieodzowny element życia schroniskowego czyli integracja. Tym razem królowała duża butelka napoju pod nazwa pigwa plus cola. Smaczna. Rzekłbym wykwintna. Nasz francuski kolega raz kolejny nie może wyjść ze zdziwienia. Jak oni to robią. Sporo rozmów toczących się przy stole zakłóca odkurzacz pań które sprzątają schronisko. A to dopiero 21.30. Cóż, uciekamy na schody. Tam też nie wolno. Jedna z pań mieszkających po prywatnej stronie, ma coś do powiedzenia. Robi to w sposób tak brzydki że nawet tego nie próbujemy skomentować. Chociaż cisną się na usta niecenzuralne słowa. Szkoda gadać.
Namawiamy Nicolasa razem z Sawcią i Nicolasem co by z nami pobiegał po śniegu na bosaka w krótkim rękawku. Długo nie dał się prosić. Oznajmił po raz 600-tny że jesteśmy crazy i ochoczo wystartował na śnieg. Było lekko zimno w stopy. Tylko na początku. Super.

w nocy przed schroniskiem

Jakoś tego wieczoru nie mogliśmy zasnąć.
Niedziela to ostatni dzień naszego wspólnego pobytu w Tatrach. Jedna grupa wychodzi z Jackiem na lodowe wspinanie, budowę jamy śnieżnej i naukę poruszania się w rakach w terenie stromym. I to moja grupa wychodzi z Jackiem. Ekipa Sawci i kolegów w tym czasie pod okiem Waldka poznawać będą tajniki flaszencugów. Mega dobra zabawa.

ninja podczas podejścia

yeah

ninja wchodzi w ścianę

tam jest

schodzimy

Nasza grupa tym razem kieruje się na Zawrat. Szybkie podejście i pokonujemy Staw Gąsienicowy w poprzek. Szkoda że widoczność słaba. Spora mgła uniemożliwia kontemplacje widoków górskich. Niemniej w kilku żlebach w ścianie Kościelca widać wspinaczy. My podchodzimy do Zmarzłego Stawu 1788 m.n.p.m. i tam naszym oczom pokazuje się spory jęzor lodu który będzie areną naszych lodowych zmagań ze ścianą. Ja mam ogromną ochotę na tego typu wspinaczkę. Zakładamy wędkę.

gdzie ja patrzę?

jaki kierunek?

Dzielimy się na dwa podzespoły szturmowe i zaczynamy zabawę. Ci co się nie wspinają pracują ze śrubami lodowymi. Ja asekuruję jako pierwszy. W ścianę wchodzi Adam. Różnice ze wspinaczką skałkową są takie że tu podczas asekuracji lina musi być non stop na bloku. Ja wchodzę jako drugi. Od pierwszych trochę niepewnych ruchów wiem że to moja energia.
jestem

mocno jest

zjazdy

Mocna praca czekanami z jednoczesnym prawidłowym ruchem raków które staram się w lodową skałę i powoli do góry. Przychodzi kolej na Ninja. Obserwuję jego zmagania nieco z boku. Dobrze to wygląda. Później przychodzi czas na zabawę ze śrubami lodowymi i poznajemy metodę Abłakowa. To nic innego jak połączenie dwóch otworów jednym sznurkiem i stworzenie stanowiska asekuracyjnego. Prosta metoda.

metoda abłakowa

uczymy się

Zaraz po tym udajemy się na strome podejście i tam uczymy się prawidłowego podchodzenia i schodzenia z pionowej skały w rakach. A nie jest to prosta sprawa. Wymaga odpowiedniego wyczucia lodu i jednoczesnej koordynacji z czekanem. Niemniej jest mega. Spora dawka adrenaliny i uśmiechu.

dom kopiemy

Na deser jama śnieżna. Znajdujemy w żlebie duży fragment ćwiczebny. Na początku sondą określamy wysokość i grubość pokrywy śnieżnej. W naszym przypadku to prawie 2 m. Zabieramy się za kopanie. Praca wre. W ruch poszły łopaty. Taka jama śnieżna może nam uratować życie zatem musi być wykonana solidnie. Osoby z klaustrofobią mogą mieć duży problem. W moim przypadku jak jest sądzicie? Mega happy jestem. To zupełnie coś nowego. I niebawem do tego wrócimy.

jestem w środku

i nawet mogę się obrócić

Mgła coraz mocnej opada. Widoczność spada. Schodzimy w kierunku schroniska w szampańskich nastrojach. Cieszymy się że to już koniec? Nie, absolutnie. To radość z bycia razem tu i teraz. W tak cudownych okolicznościach przyrody. Tatry są piękne a dla mnie osobiście zima to nowy rozdział w mej edukacji wysokogórskiej. On się właśnie rozpoczął.

ninja, nicolas i ajem

Kończąc chciałbym jeszcze raz podziękować Waldkowi i jego ekipie z Kilimanjaro. Są godni polecenia. Fachowość, profesjonalizm, zero niańczenia. I przy tym spora dawka humoru. Tak trzymać.
A moim współtowarzyszą wielkie ukłony. Za cierpliwość i determinację. Za podniesienie poziomu humoru do niewyobrażalnego poziomu. Za współdziałanie i odpowiedzialność. Szacun dziewczyny i chłopaki.
Do zobaczenia na kolejnej górskiej wyrypie.

fenkju very maczing

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz