sobota, 16 kwietnia 2022

Zimowy kosmos

Tatrzańskie zimowe kosmiczne podejście


Buongiorno

Ciao amici.

Chwila wolnego, chwila wytchnienia.

Wracam do słowackich wydarzeń z niedawno zakończonego kursu. Poprzedni wpis zakończyłem opisując pierwszą część przede wszystkim sobotnich zmagań  w Słowackich Tatrach. Dzień był bardzo wietrzny. Bardzo. Przez to też zimny. Po górniczych zajęciach w śniegu - kopanie jam i badanie twardości śniegu pod kątem ewentualnego zagrożenia lawinowego wróciliśmy do schroniska na chwilę się ogrzać. Plan na drugą część dnia wyglądał ciekawie i zachęcająco. 


labirynt

pełna koncentracja 


Zajęcia na sucho zaczęliśmy już w schroniskowym pokoju. Jak się okazało na pierwszy plan wysunęły się wyblinki i inne węzły. Później, udaliśmy się w ten sam rejon porannej aktywności, lecz tym razem ćwiczyliśmy wspinanie z asekurację z górną asekuracją. Oraz zjazdy.

Bartek wyznaczył wstępną trajektorię naszego podejścia. Ja w parze naturalnie byłem z Ręką. I zaczęły się zajęcia praktyczne. Ze względu na stan posiadania jednej liny pierwszy zespół był w ścianie a my to wszystko spokojnie obserwowaliśmy z dołu. Robiliśmy zdjęcia. Turyści schodzący w dół od strony schroniska robili zdjęcia nam. Wiatr nie odpuszczał. Może nie wiało już tak silnie jak do południa, ale na tyle odczuwalnie, że w połączeniu z zachodzącym słońcem, było zimno. Zjechali chłopcy z pierwszego zespołu to przyszła kolej na nas. Pierwszy wchodził Ręka, póżniej ja. Ściana nie była specjalnie wymagająca. Ale w warunkach zimowych, komfort podejścia z czekanem w ręku i rakach na butach nieco się zmienia. Podejście weszło. Szybko i sprawnie. Tak samo było ze zjazdem. Zwinąłem linę i udaliśmy się na zasłużony odpoczynek do schroniska. 


Inne spojrzenie 

kombinacje 


Zasiedliśmy do kolacji. Słuchawszy ciekawostek z taternickiego życia Bartka, w moim przynajmniej wypadku, człowiek z zazdrością myślał sobie jakie to musi być zajebiste bycie takim ratownikiem. Te ściany pokonywane. Różne. Akcje. Uwielbiam słuchać takich opowieści a tych związanych z górami szczególnie. Są mi one bardzo bliskie. Mistyczne stany uniesienia wówczas człowiek osiąga. Na rozchodne wypiliśmy po kolejce przepalanki. Smakowała znakomicie. Jeszcze tylko mycie zębów i spać. Niedzielny program wyglądał dobrze. Oczywiście wszystko zależało od pogody. Prognozy zapowiadały wiatry ale już dużo mniejsze jak te z soboty. To w góry. Udaliśmy się spory kawałek od schroniska trawersując nachylenia i zbocza z widokiem na znaną wszystkim „czerwoną ławkę”. Zaczęliśmy się wspinać z przelotami które ja miałem zabierać, gdyż stanowiłem ostatnie ogniwo naszego łańcucha. Początek wyglądał niewinnie a wszyscy mieli z tym trawersem najwięcej problemów. Później już było tylko lepiej. Sypał śnieg, wiatr wiał, w niektórych momentach trochę marzłem. Dużo ciekawej praktyki i świetnej zabawy. Dotarliśmy do miejsca gdzie Bartek przy wykorzystaniu kosodrzewiny zbudował stanowisko zjazdowe. Szybko i w miarę sprawnie zjechaliśmy w dół. W momencie kiedy Bartek próbował ściągnąć linę, ona jakby się trochę zbuntowała. Wróciłem pomóc Bartkowi. Wspólnymi siłami udało się ją ściągnąć.


wiało


Wracaliśmy w dobrym tempie do schroniska. W nim szybki przepak i schodziliśmy na dół. A może bardziej zjeżdżaliśmy i było zdecydowanie szybciej. Teren pod zjazdy i ewentualne kontrolne hamowanie z wykorzystaniem czekana świetne. Dość szybko pokonaliśmy dwie najważniejsze ściany z podejścia. Później szybkim krokiem dotarliśmy do pierwszego schroniska od strony Teryho Chaty, że po chwili wylądować na lodospadach. Tu miało miejsce przypomnienie zasad korzystania ze śrub lodowych, czy też tworzenia stanowiska asekuracyjnego zwanego Abałakowem. Nie mieliśmy lodowych dziab więc nie ruszyliśmy się wspinać, zresztą pokrywa lodowa wyglądająca na solidną nie do końca budziła zaufanie. Zebraliśmy sprzęt i kierowaliśmy się już na parking. Tam rozliczyliśmy się z naszą szkołą ze sprzętu. Pokryliśmy ewentualne zaległości i przed wyjazdem ze Słowacji poszliśmy coś zjeść. Trafiliśmy na pyszny smażony ser. Nikt nie lubi pożegnań ale czas nam było wyjeżdżać. 

Zostawialiśmy świetne wspomnienia. Sporo świetnej nauki. W skali 1-5 postawiliśmy mocne 4+. Powrót był na tyle szybki że już przed północą byliśmy na miejscu. 


bosko


Czas szykować kolejną górską wyrypę. 

Grazie #mountainclimbingschool za eksperckie podejście do klienta. Ręka, Mikołaj, Olek, dzięki za wspólnie spędzone chwile. 

Do zobaczenia gdzieś w górach.

Ci vediamo.

Buonasera.

sobota, 9 kwietnia 2022

Zimowe Słowackie Tatry szkoleniowo

zimowa tatrzańska sceneria


Buongiorno

Ciao amici.

Przyśpieszamy. Szybko, kolejny wpis. Ten jak i poprzedni pisany na kolanie w samolocie podczas podróży na Sycylię. Etna. Wulkan. Wooww. O tym później.

Wracam do wydarzeń sprzed miesiąca i szkolenia alpinistycznego, wysokogórskiego na Słowacji z bazą wypadową w postaci znakomitego schroniska zwanego Teryho Chata.

Pomysł na kolejne szkolenie, przypominające, trochę też utrwalające a przede wszystkim szkolenie które miało dać nam, piszę w liczbie mnogiej, gdyż pomysł narodził się razem z Kubą Ręką, pewność w podejmowaniu szybkich, czasem trudnych technicznie decyzji w momencie kiedy znajdujemy się wysoko w Alpach i od tego co zrobimy zależy nasze życie. Wybór tym razem padł na szkołę w której jednym z trenerów jest doskonale znany braci wspinaczkowej Kacper Tekieli, szybki i technicznie świetny wspinacz prywatnie mąż znanej chyba wszystkim Justyny Kowalczyk. Szkoła Mountain Climbing School ma pełen wachlarz różnych kursów. Nas skusiło też a może było to decydujące przy wyborze fakt że szkolenie właśnie bedzie się odbywało w wysokich Tatrach na Słowacji. I ta Teryho Chata. 


Bartek szkoleniowiec


Powrót do szkolenia to konsekwencja wydarzeń z sierpnia ubiegłego roku i wizyty w Masywie Monte Rossa. I nieudanym wejściu na Duforspitze, opisywanym zresztą szeroko na moim blogu pt.:……

Postawieni w sytuacji zagrożenia życia wówczas podjęliśmy zdecydowanie słuszną decyzję o wycofie.

To szkolenie miało dać nam zdecydowanie większą pewność w podjęciu trudnych, ryzykownych czasem decyzji. 

I stąd nasza wizyta w Tatrach. Poza tym zimowe Tatry to zupełnie inne wspinanie a dodatkowo gwarancja wysokości i trudności była wielkim magnesem. Zapłaciliśmy, wpisaliśmy się na kurs i spakowani wyruszyliśmy w drogę do Starego Smokowca. 


podejście pod Teryho 

zejście na szkolenie


Plecak spakowany już zdecydowanie inaczej. Prawie w ogóle nie ma już zbędnych rzeczy.

Każdy kolejny tego typu wyjazd uczy. Tu wysokości powyżej 2 tys i solidne podejścia stanowiły nie lada wyzwanie. Zapowiedzi pogodowe były niejednoznaczne. Ale z pewnością wysuwały się wśród nich mające panować nie tylko nad Tatrami wichury. Ale miało być też słonecznie.

Wyprzedzając fakty okazało się że trafiliśmy na naprawdę ciężkie i jednego dnia dość ekstremalne warunki. Tylko się cieszyć.


zimowa zachwycająca tatrzańska 


Dotarliśmy do Smokovca wieczorową porą. Postawiliśmy samochód na jednym z centralnych parkingów. Opłaciliśmy pobyt auta i przebrani wyruszyliśmy w drogę. Naszym pierwszym postojem i zarazem noclegiem była bilikova Chata przy Hrebenioku. Dojście do Bilikovej Chaty w śniegu ale zarazem z dużym komfortem. Bilokova Chata usytuowana jest nieco pod szlakiem głównym prowadzącym między innymi do Teryho Chaty. Na miejscu nie było za dużo gości. Ale obsługa działała na pełnych obrotach. Odebraliśmy klucze. I po chwili znaleźliśmy się w jadalni. Czekał na nas rarytas czyli smażony ser i naturalnie zimne, słowackie, piwo. Uczta.

Posileni a przede wszystkim nasyceni złotym trunkiem udaliśmy się na nocleg. 

Przed nami trzy szkoleniowe, mocne dni. Na taki scenariusz przynajmniej liczyliśmy.


budowa "grzybka"

na stanowisku zjazdowym

łopaty w rękach


Z naszymi kolegami z kursu spotykamy się po śniadaniu przy górnej stacji prowadzącej na Hrebeniok. Mikołaj i ….oraz jeden ze szkoleniowców Bartek, spóźnieni ale pojawili się po pewnym czasie oczekiwania. Zabraliśmy od Bartka niezbędny szpej i wyruszyliśmy w drogę do schroniska. Szkoleniowiec zaplanował dla nas w czasie podejścia szkolenie lawinowe których nigdy za mało. Po pierwszym postoju przy schronisku ….. rozpoczęliśmy szkolenie. Lawinówka. Fantastycznie jest słuchać doświadczonych taterników o zagrożeniach, o schodzących lawinach, jak unikać zagrożeń i mnóstwo ciekawych przypadków. Wyposażeni standardowo w pipsy sami uczyliśmy się prawidłowo reagować na schodząca lawinę. Oraz znajdować i odkopywać w tym przypadku samo urządzenie. I oby nie trafiło się nam szukanie żywego człowieka. Kolejna bardzo ciekawa lekcja. 

Od czasu mijaliśmy się ze skiturowcami. Też chcę. Może jeszcze uda się w tym roku.


wiało

zwijanie liny

wyznaczanie pokrywy lawinówki


Przed nami największe podejście tego dnia czyli strome, solidne podejście pod samo schronisko. Latem trasa wytyczona jest inaczej. Robi się więcej zakosów i stromizna nie jest tak mocno wyczuwalna. Zimą trawersuje się stok środkiem aby zminimalizować ryzyko zejścia lawiny a przez to jest ciężej. Ale takie podejścia lubimy. Krok po kroku. Kopiąc stopień w śniegu. Wzrost wysokości, przyśpiesza tętno. Podczas podejścia zamykam stawkę, już na początku zostałem przesunięty do sekcji gimnastycznej i dlatego pokonywałem wszystkie podejścia zamykając stawkę. Ale do czasu. Mniej więcej w środkowej części podejścia minąłem …..Kolega musiał założyć jeszcze raki a i tempo nie było jakieś zachwycające. Powoli do góry. Stanęliśmy przed dobrze znanym nam schroniskiem. Fajnie zobaczyć je w zimowej, śnieżnej poświacie. Plan zakładał przepak i wyruszenie na kolejną część szkolenia. Pokój który dostaliśmy również dobrze nam znany. I nawet to samo łóżko sobie wybrałem. przepak i wyruszamy w góry. Na lekko. Mamy ze sobą oczywiście linę. Przypominamy sobie to co mnie i Kubę bardzo interesuje czyli zjazdy nieoczywiste, i budujemy stanowiska zjazdowe, i grzybka i na czekanach. Hamowanie czekanem też sobie przypominamy. Słońca już nie ma. Za to wieje, sypie delikatny śnieg. To preludium do jutrzejszych wydarzeń pogodowych. Nieco zziębnięci ale już trochę ukontentowani wracamy do schroniska na ciepłą strawę. Przebieramy się i meldujemy się w jadalni. Wieczór okraszony słuchaniem taternickich opowieści i zimnym, słowackim piwem, oraz dyskusją dotyczącą niuansów zarówno sprzętowych jak i technicznych. Zerkamy kilkukrotnie na prognozy pogodowe które zapowiadają na naszej wysokości wiatry sięgające 180 km/h. Mocno.

Zasypiamy i budzą nas podmuchy wiatru. Jest dziko.


cudo

zejdzie lawina?

w nowym domu


Rano jest zajebiście wietrznie. Na poziomie 2 tysięcy poniekąd wieje z prędkością 170 km/h. A my przecież jesteśmy na dwójce. Plan wielokrotnie modyfikowany. Postanawiamy zejść poniżej schroniska i na początku pod ewentualną osłoną czegokolwiek spróbować zbudować jamę śnieżną. I tak też robimy. Najdziwniejsze jest to że poza wiatrem szarpiącym, spychającym, porywającym, od czasu do czasu świeci słońce. Zdjęcia które wykonał Mikołaj oddają w dużym stopniu emocje nasze i emocje wywołane przez naturę. Zawiewający śnieg i niska temperatura budowała emocje. Początkowo Bartek przekazał nam informacje dotyczące czytania struktur śniegowych, patrząc pod kątem oczywiście lawin. Ciekawe, słyszysz to raz kolejny a za każdym razem budzi te same zdziwienie. Poza tym cudownie. Testowałem przy okazji spodnie Simond które kiedyś polecił nam je jeden z wykładowców na jednym z kursów i test wypadł znakomicie. Koniec reklamy.

I w ruch poszły łopaty. I jak krety w śniegu kopaliśmy te nasze jamy które nawet się połączyły. Trwało to trochę. Ale przyjemność zjedzenia kanapki i wypicia herbaty w doborowym towarzystwie, osłoniętym przed podmuchami wiatru, coś niesamowitego. Świetna robota.


wspinaczi

z lewej wejście do wielkiej studennej doliny

Spakowaliśmy sprzęt i ruszyliśmy w górę do schroniska. Przy okazji kleszczyło mi ręce i to tak że z bólu wyłem. A wystarczyło na chwilę ściągnąć łapawice do których nawiało trochę śniegu i po ich włożeniu ponownym nastąpił zwielokrotniony atak na moje palce. Dopiero w schronisku po dłuższej chwili ręce zaczęły współpracować. Przy okazji dostaliśmy solidny łomot słowny od obsługi schroniska za wchodzenie doń w rakach. Dobra, daliśmy dupy ale styl besztania poniżej krytyki. Brzydko. Niesmacznie. 


wchodzimy w nasza dolinę


Dobra. Kończymy tą część i już zapraszam was na kolejną. W następnym odcinku druga część bardzo udanego dnia, i finałowe wspiny w arcyśnieżnej, zimowej aurze.

Niebawem widzimy się ponownie. 

Ciao.👀👀👀