poniedziałek, 1 czerwca 2020

Krwawe zejście z Małołączniaka.


tre giorni, trzy pasma, czterech wędrowców
Buongiorno.
Ciao amici. Kończymy tryptyk górski. Trzy dni, trzy pasma górskie. Niejako na deser zaproponowaliśmy sobie ukochane Tatry. Koncepcji i propozycji tras było kilka. Zważywszy na pogodę i nasze majowe historie w Tatrach w latach ubiegłych należało wziąć po uwagę że szczególnie Wysokie Tatry będą śnieżne i niezbędne będzie zabranie zimowego szpeju, czytaj: czekan, raki i kask. Prognozy i informacje sugerowały że nieco spokojniej jest w Tatrach Zachodnich, Czerwone Wierchy graniowo bezpieczne i sprzęt wspinaczkowy nie jest konieczny. Obrady przy świecach i szklance dobrego trunku dnia wczorajszego zakończyły się podjęciem decyzji iż zważywszy że nie wszyscy mamy ze sobą pełen sprzęt wspinaczkowy, obierzemy kierunek rozpoczynając z Kuźnic, poprzez Kalatówki, schronisko Kondratowa, przełęcz pod Kopą Kondracką, Małołączniak i zejście w kierunku Przysłup Miętusi, Dalej w dół Doliną Małej Łąki w kierunku Gronika. I stąd dwie opcje powrotu. Albo bus do Kuźnic lub też drogą Pod Reglami w kierunku skoczni narciarskiej. Na Małołączniaku mieliśmy podjąć ewentualną decyzję uzależnioną od tempa i warunków czy kontynuujemy nasz trip przez Krzesanicę i dalej Ciemniak i zejście na dół.

w drodze na Kopę Kondracką

Zważywszy że czekał nas powrót do Zielonej Góry musieliśmy zrobić ten trip dość sprawnie. 
Plan wprowadziliśmy w życie i wyspani, wypoczęci, niemniej delikatnie wymięci, spakowani ruszyliśmy do Kuźnic. Podczas pakowania okazało się że poprzedniego dnia, prawdopodobnie podczas ucieczki przed psami, zgubiłem swe kije. Black Diamond które były ze mną w Alpach, Himalajach, przeszły wiele kilometrów w Tatrach postanowiły mnie porzucić. Trochę się do siebie przywiązaliśmy. Ale cóż. 

montagna view

Parkujemy naszą furmankę na terenie COS Zakopane. Aby przyśpieszyć wejście przesiadamy się do busa i po chwili jesteśmy pod kasami kolejki na Kasprowy. Zero ludzi. Coś nieprawdopodobnego. Nie ma kolejki. Pandemia.
Ruszamy w kierunku schroniska-hotelu górskiego Kalatówki. Każdy kto był tu choć raz wie że droga prowadzi po wielkich kocich łbach. Na szlaku żywej duszy. Dopiero przy hotelu czekają na nas 4 niewiasty. Ruszają za nami. Kolejny punkt to schronisko na Kondratowej. Tu chwilę odpoczywamy. Uzupełniamy płyny. Przed nami rozpościera się piękny widok na przełęcz Pod Kopą Kondracką. Cudownie ośnieżony żleb. Wyjścia są dwa. Pierwotny plan zakłada wejście na przełęcz tym właśnie żlebem. Inna opcja do podejście w kierunku Giewontu. Tu dzielimy się na dwa zespoły. Ja ze strongiem Ręką, wyposażeni w niezbędny sprzęt wysokogórski idziemy pierwotnie planowaną drogą. Ninja i Miś idą w kierunku Giewontu, a z przełęczy mają się kierować na Kopę Kondracką. Tam mamy się ponownie spotkać. 

na grani między Kopą a Małołączniakiem

Z podejścia na przełęcz Kondracką mamy z Ninja cudowne wspomnienia, jak to kilka lat wstecz razem z naszymi dziećmi wybraliśmy się na przełęcz na której to zastał nas siąpiący deszcz i gotowanie zupy pomidorowej. Chwała dzieciom za wejście. 
view na słowacką stronę

Zatem w drogę. Początek spokojny. Bezśnieżny. Tam gdzie zaczynają się kosodrzewiny tam zaczyna się śnieg. Widać też świeże ślady przed nami. Widać dwie sylwetki poruszające do góry. Szybko nabieramy tempa. I szybko osiągamy wysokość. Popędzany przez rosnącego w siłę strong Rękę, prę do góry. Nie mogę złapać tchu. Słyszę tylko, faster, faster, piu veloce, szybciej, nie ociągaj się. Rośnie w siłę. Napieramy na żleb. Raki zbędne. Ale nasze la sportivy robią świetną robotę i czekany w rękach. Nachylenie w granicach 45 stopni. Jesteśmy na przełęczy, na której to wieje. Na podejściu nie czuć było wiatru. Sporo słońca. A na górze szybko się przebieramy w suche i wędrujemy do góry. Po drodze mijamy dwójkę która szła przed nami. Kilka minut i jesteśmy na szczycie Kopy Kondrackiej. 2005 m.n.p.m. Wieje. Synchronizacja jak w szwajcarskim zegarku. Mija kilka chwil i na szczycie od strony Giewontu pojawiają się Miś i Ninja w towarzystwie dwóch młodych zakopianek które dzięki pandemii zaczęły chodzić po górach. I strasznie żałują że tak późno zaczęły. Sesja zdjęciowa. Łyk herbaty i przenosimy się na Małołączniak 2096 m.n.p.m.
Wieje mniej na grani podczas zejścia. W dołku stojąc jest nam wręcz gorąco. 

strong na podejściu w żlebie

autor

Widoki niby znane ale za każdym razem to wszystko co znamy prezentuje się inaczej. Jest zjawiskowo. I to zarówno od strony słowackiej jak i od naszej. I kolejny raz widzimy nasz poniedziałkowy szczyt. Diablak prezentuje się bardzo dumnie. 
Wymieniamy uśmiechy z innymi wędrowcami. Nawet prezentujemy się do zdjęcia które wykonuje piękna niewiasta sugerując nam że mamy słabe mobility. Próbuje nas obrazić? A kto z nas wie o czym ona mówi? Mobility? To jakaś figura? Hahahaha 

mobility?

Łyk kolejny herbaty i niebieskimszslakiem schodzimy w dół. Strasznie upierdliwe zejście. Szlak dość mocno zniszczony. Wokoło pod nami sporo małych kamyczków. Największa atrakcja tego dnia  przed nami. Stąd też tytuł. Kobylarzowy żleb. 

zejście żlebem

żleb Kobylarza

żleb od dołu

A w nim i łańcuchy i sporo śniegu i całe mnóstwo kamyków. Jestem tu pierwszy raz i bardzo mnie się tutaj podoba. Na początku sekcji łańcuchowej dołączam do dwójki turystów. Szybko sprawnie mijam ten odcinek i wówczas kiedy puszczam łańcuch i wydaje mi się że jest już bezpiecznie but wyjeżdża spode mnie i padam na tyłku podpierając się rękoma. Niby błahostka. A jednak. Na początku nie zauważyłem rozciętej dłoni. Idąc w dół nie zauważam że dłoń przybrała kolor czerwony. Turyści których mijałem oferują pomoc. Strużka krwi ciągnie się za mną. Zejście należy do zejść z gatunku parszywych. W żlebie mnóstwo śniegu, typ kasza, pod nim kamyki. W kilku miejscach jest ślisko. Dłoń kilkukrotnie wpada w śnieg dodatkowo raniąc ją. Na szczęście żleb się kończy. Tam siadam. Pielęgniarz Miś opatruje dłoń. Okazuje się że uszkodzone są opuszki palców. Zdarta skóra. A leje się jak z wiadra. Kolejna okazja do drwin ze strony kolegów. Że taki strong, taki mocny a tu paluszki uszkodzone i cierpi. Niemniej sam żleb jest fajnym odcinkiem. Sekcja łańcuchów. Nie spodziewałbym się. Później nużące zejście do wielkiej plany jaką stanowi Przysłup Miętusi. Tam odbywamy rytualną ucztę. Piękna perspektywa na Zachodnie Tatry. Czas umila nam zespół „Nocny Kochanek”. 

tartan montagna view

ancora

Schodzimy Doliną Małej Łąki. Szybko osiągamy Gronik. Czarnym szlakiem stanowiącym Drogę pod Reglami wędrujemy do Zakopanego. Po drodze wizyta jeszcze w bacówce. Ciekawa opowieść szefowej o wypasie owiec. O tym jak się robi bundz. Jak oscypki. Podglądamy udój owiec. Sielsko, anielsko. Mijamy skocznię. I to co mnie intryguje. Na terenach COS Zakopane biegają narciarze na nartorolkach. Muszę to miejsce koniecznie odwiedzić. Kończymy trip. Czuć w nogach ponad 70-siąt kilometrów w ciągu trzech dni. 
Rozciągamy swe stare kości. 

pielęgniarz Miś opatruje dłoń

Projekt pod roboczą nazwą „trzy dni, tre giorni, trzy pasma górskie”, niestety dobiegł końca. Fantastyczne widoki, cudowne chwile, chwile uniesień i zachwytów. 
Sprawdzona ekipa. Zróżnicowany poziom trudności. Świetny czas. 
Wam wszystkim polecam poza Tatrami niedoceniane Gorce i ultra świetne miejsce jakim jest Diablak i to co oferuje sam masyw. 
Zdjęcia nie oddają tego wszystkiego. Opis też nie oddaje wszystkich pozytywnych emocji. Wrócimy niebawem. 
Buon pomeriggio. 
Czytajcie, oglądajcie.
Ciao.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz