|
w tle Kościelec |
Kiedy kończy się jedno, drugie właśnie się zaczyna.
Podczas bardzo udanego, ubiegłorocznego wrześniowego wyjazdu na Grossglokcnera, zakończonego dobrym i skutecznym wejściem na ten piękny szczyt, postanowiliśmy już po zejściu że chcemy dalej kontynuować edukację związaną z eksploracją górską poprzez i uczestnictwo w specjalistycznych kursach jak i właśnie tego typu wyjazdy jak ten akcent austriacki. Pokazał on że jeszcze bardzo długa droga przed nami aby szybko i skutecznie pokonywać kolejne szczeble górskiej edukacji. I wybraliśmy kolejny cel czyli kolejną część zimowego kursu prowadzonego przez szkołę wspinania Kilimanjaro. Marzec wydawał się dla wszystkich idealnym terminem. Te kilka miesięcy minęło bardzo szybko, i nawet człowiek się nie obejrzał i 13 marca w środowe popołudnie spakowani i pełni energii wyruszyliśmy z Zielonej Góry w kierunku na Tatry. Cel na ten dzień. Dotrzeć do Kuźnic. I stamtąd już tylko pod górę z plecakami skierować się do miejsca naszej bazy czyli schroniska Murowaniec.
|
ponownie schronisko Murowaniec |
|
nauka, tradycja, mapa, kompas |
Około godziny 19 wyruszyliśmy spod parkingu i przez Boczań dotarliśmy do schroniska. Sporo śniegu, na początku podejścia wiele oblodzeń. Nie cierpię tego podejścia. Niemniej tempo mieliśmy bardzo szybkie. Po 1h i 50 minutach od wyjścia ze schroniska zameldowaliśmy się w recepcji schroniska. Miejsca w 10-osobowym pokoju już na nas czekały. Zmęczeni ale szczęśliwi. Co przyniesie tegoroczne szkolenie?. Niebawem się okaże. Zapowiedzi pogodowe nie są najłaskawsze. Lawinowa dwójka. Opady śniegu. Wiatr. Z drugiej zaś strony to chyba najlepsza pogoda na naukę.
Czwartek obudził nas delikatnym opadem śniegu. I oczekiwaniem na rozpoczęcie szkolenia. Poprzedzonym śniadaniem miszczów czyli wielką porcją brei. Breja to połączenie płatków owsianych i kaszki manny truskawkowej zalewanej gorącą wodą. Pycha. I wielka porcja energii.
|
rakiety to świetne rozwiazanie przy dużym śniegu |
|
śniegu co nie miara |
|
po prawej majaczy we mgle Kościelec |
Godzina rozpoczęcia kursu już dawno minęła a Waldka nie widać. Lekkie zdenerwowanie wśród kursantów. KIlka minut po 10 pojawiają się instruktorzy. Nie ma Waldka. Jest Janusz. Jak się później okaże szef naszego kursu. Przedstawiono plan zajęć i około godz. 12 rozpoczęliśmy naszą część. Początek niby banalny. Praca z mapą i kompasem lub busolą. O 13 wychodzimy w teren wdrożyć poznane aspekty teoretyczne. Dostajemy na wyposażenie lawinowe abc i niektórzy z nas rakiety śnieżne. Zostaję liderem grupy i sprawdzamy jak funkcjonują nasze detektory. Opuszczamy teren schroniska i kierujemy się pod dolną stację kolejki na Kasprowy. Skład jest następujący: Ninja, Ręka, Kozioł oraz Lidka, Marcin, Daniel, Łukasz, Szef Janusz, Tomek instruktor i ja. Część z nas zakłada rakiety i kierujemy się na wybrany wcześniej azymut. Posługujemy się kompasami czy też busolą. Zdaniem Janusza i z tym trudno się nie zgodzić że teraz królują wszelkiego rodzaju GPS-y. W naszym przypadku połączenie nowoczesności z tradycją powoduje lekkie zamieszanie i wyznaczone cele osiągamy z lekkim błędem. Operujemy w kotłach stawów Zielonego, Dwoistego, Długiego i Kurtkowca. Jest wesoło.
|
wesoły Ninja |
|
punkt asekuracyjny |
Lidka wygrywa nieoficjalnie. Najpoprawniej wytyczyła drogę. 7-miu chłopaków zostawia w pobitym polu. Dla mnie najważniejsze jest to że jesteśmy na powietrzu, w toczeniu gór. Pogoda nie rozpieszcza. -9 stopni i wiatr w granicach 30 m/s. Lekko nas przeszywa. To dobra przygrywka do kolejnych dni. I są już pierwsze objawy zimna. Ręce moje odmrażam sobie dwukrotnie. Ból mocno nieprzyjemny. Wracamy o zmierzchu. Wieczorem zaplanowano jeszcze działania dydaktyczne związane z węzłami. Przypominamy sobie wyblinki, półwyblinki, francuzy i elementy asekuracji lotnej. Sporo tego. Kolacja z kwaśnicą w roli głównej. Dyskusje. Wieczorny klimat schroniskowej restauracji nie ma sobie równych.
|
profesor Janusz |
|
Kościelec |
|
prowadzę wyciąg |
Piątkowy plan zakładał wejście w Granaty. Niestety całonocne opady śniegu wymusiły zmianę planów. Janusz zdecydował że dzisiejszego dnia wychodzimy w kierunku przełęczy Karb i próbę zdobycia Kościelca. Wychodzimy ze schroniska, sprawdzamy działanie detektorów. Zostaję odsunięty do sekcji gimnastycznej i poruszam się na końcu grupy. Startujemy z dolnej stacji kolejki na Kasprowy. Rakiety śnieżne lądują na nogach. Pozostali brną w śniegu sięgającym miejscami wysokości uda. Wieje. Temperatura -3 st. Odczuwalna dużo niższa ze wzgl. na wiejący w granicach 40 m/s wiatr. Szybko osiągamy miejsce w którym dzielimy się na dwa zespoły. Ubieramy cały sprzęt. Uprzęże, raki, czekany.
|
podejście z Karbu na Kościelec |
|
przełęcz Karb |
|
jedni ze zdobywców Kościelca |
Kaski. Wiążemy się linami i startujemy. W mym zespole prowadzę, za mną idzie Łukasz, później Lidka i całą stawkę zamyka Ninja. Drugi zespół tworzy Kozioł, Ręka, Marcin i Daniel. Mi pomaga Janusz. Tomek operuje przy drugim zespole. I zakładam różne punkty asekuracyjne. Taśmy, ekspresy. I pierwszy raz w życiu wbijam szpilki. Tempo nie za szybkie. Lidka ma problemy z liną. Wieje. W niektórych miejscach chłód przeszywa całe ciało. Ręce również dostają niezły wpiernicz. Piękna ścieżka edukacyjna. Super. Nic lepszego nie mogło się wydarzyć. I pogoda dwa razy była łaskawa.
|
zjazd Ninja |
|
zjazd Jacy Kozła |
|
Ninja w ścianie |
|
mój zjazd |
|
zjazd Ręki |
Pojawiło się słońce. Krótko bo krótko ale zawsze. Kolejny nasz cel to Kościelec. Piękny szczyt. Zimą robi wrażenie jeszcze groźniejszego. Ruszamy. Podejście w dobrym tempie. Droga niewiele się różni od tej wiosenno-letniej. Końcówka stanowi zawsze niemałe wyzwanie i dlategoż ponownie wiążemy liną. Prowadzi tym razem Jaca Kozioł. Wzmaga się wiatr.
|
jedno z punktów asekuracyjnych |
|
Janusz kontempluje |
|
podejście na Zawrat |
Szczyt osiągamy sprawnie i czekamy. Każda kolejna minuta na szczycie odkrytym, wietrznym obniża wewnętrzną temperaturę. Szczyt osiągamy wszyscy. Schodzimy w odwrotnej kolejności. W niektórych miejscach Tomek omija jako prowadzący podejrzane miejsca. Karb osiągamy sprawnie i schodzimy z niego do podstawy ściany brnąc w niektórych miejscach w śniegu po uda. Chwila odpoczynku, ściągamy cały sprzęt wspinaczkowy i wracamy drogą która normalnie w warunkach niezimowych jest niedostępna. Schronisko osiągamy w super humorach. Zmierzcha. Kolejny bardzo udany dzień.
|
finisz podejścia w wykonaniu Kozła i Ręki |
|
początek Orlej Perci |
Wieczór a jakże to przypomnienie sobie kolejnych węzłów i praca z liną. Na stole wątróbka. I piwo.
Plany na sobotę ambitne. A jakże. Z pewnością Zmarzły Staw, lodospady, i całkiem ambitna droga do zrobienia z finałowymi zjazdami niedaleko Zmarzłego Stawu. I na deser Janusz obiecał niespodziankę. Wychodzimy a jakże rano po śniadaniu miszczów czyli brei. Sprawdzamy detektory. Kierujemy swe kroki ku Wielkiemu Stawowi Gąsienicowemu. I nie idziemy tradycyjną drogą letnią a zimową prowadzącą w dolince, aby zminimalizować ryzyko zejścia lawiny. Temperatura -3 st., dziś ma powiać jeszcze mocniej. Poniekąd w kulminacyjnych momentach ma wiać z prędkością prawie 85 m/s. I ponownie spadło dużo śniegu co zapowiada ciężką przeprawę na podejściu. Dość szybko osiągamy Wielki Staw.
|
uczniowie na Zawracie |
|
słoneczne Tatry |
Niezmiennie, nawet przy takiej pogodzie ten widok zachwyca. Kościelec. Granaty. Orla Perć. Kozia Dolinka. Przepiękne zachwycające. Przed wejściem na staw posiadacze rakiet zakładają je na nogi. Pozostali brną w świeżym śniegu. Nasze tempo jest szybsze niż tempo rakietowców. Stajemy na drugim brzegu stawu. Szlak wytycza Janusz trawersując zbocze. Za nim idzie Łukasz. Później ja i moi kompani. Nie ma dziś z nami Daniela który załatwił sobie palca. Mega odcisk. I niezdolność do prowadzenia akcji górskiej. Szybko osiągamy wysokość. Wyprzedzam Łukasza który idzie w rakietach. I jestem już przy Januszu. Docieramy w miejsce gdzie rozpoczynamy akcję górską. Dzielimy się na dwie grupy. Janusz prowadzi nasz skład: Kozioł, Łukasz, Ninja, Ręka i ja. Drugi team to Lidka i Marcin pod opieką Tomka. Przywdziewamy sprzęt wspinaczkowy. Zakładamy to co mamy najcieplejsze na siebie. Prowadzi Łukasz, za nim idzie Kozioł, później ja, Ninja i stawkę zamyka Ręka. Idziemy. Ściana jest w większości obita. A tam gdzie tego wymaga asekuracja zakładane są dodatkowe punkty. Droga pokonywana w rakach i z czekanem w ręku sprawia wiele radości. Ale i muszę się przyznać do jednej słabości. W miejscu w którym mieliśmy stanowisko asekuracyjne, dostałem zaćmy. Jak przyszła pora na mój ruch to zdębiałem. Nie miałem pojęcia jak się ruszyć. Wstyd. Zachowanie jak u juniora. A wystarczyło lekko się odchylić, wbić dobrze czekan i ruszyć do przodu. I poszło. Wiatr nie był naszym sprzymierzeńcem. Dotarliśmy do miejsca w którym zbudowaliśmy stanowisko zjazdowe i każdy z nas mógł przećwiczyć to co robiliśmy już „na sucho”. Super frajda. Piękne miejsce i ekstra doznania. Składam linę i idziemy w kierunku lodospadów. Śniegu co nie miara. Lodospady prezentują się okazale. A nad wszystkim góruje przełęcz Zawrat. Dumnie i w warunkach zimowych groźnie.
|
dla odmiany zamglone Tatry |
|
nowa funkcja w telefonie - portret |
Lidka postanawia wykopać jamę razem z Tomkiem. Pozostali budują dwa stanowiska zjazdowe. Grzybek i klasyczne stanowisko oparte na dwóch czekanach. I zjeżdżamy. Półwyblinka. Stosując przyrząd zjazdowy. Z asekuracją i bez. Obok na lodospadzie ćwiczenia w poruszaniu się na tego typu podłożu. I na deser Janusz oznajmia nam że chętni idą na Zawrat. Na lekko. Drużynę na Zawrat stanowią: Janusz, Jaca Kozioł, Ręka, Ninja i ja. Pozostali z Tomkiem wracają do schroniska. I niech żałują. Nie dość że przełęcz osiągnięta w pięknym stylu, w szaleńczym tempie, 35 min od wyjścia z dalszego brzegu Zmarzłego Stawu. Z fajnymi ciężkimi warunkami na podejściu z kulminacją podejścia praktycznie na czworaka przy użyciu czekana. No i sam niezmiennie zachwycający widok na dolinę 5 stawów. Janusz narzeka na palce u rąk. Mocno zmarzniete. Skostniałe. Wiem co czuje. To ogromny, przeszywający ból. Po sesji zdjęciowej jeszcze szybsze tempo zejścia. Ależ piękne chwile. Świetne warunki. Cudowna atmosfera. Wymieniamy poglądy z Januszem. I wspólne obserwacje oraz doświadczenia. I plany. Plany również poruszane na przyszłość.
|
widok na dolinę 5-ciu stawów |
|
Zawrat w doskonałym stylu |
|
widok z Zawratu na część Świnicką |
Schodzimy bardzo szybko w miejsce gdzie kilka godzin wcześniej rozpoczynaliśmy akcję górską. Wchodzimy na staw. W tym samym czasie na stawie pojawia się para skiturowców. Szansa na wyścigi? Niewielka a jednak powoli rodzi się wizja aby pościgać się z narciarzami. No to zaczynamy zabawę. Tempo wzrasta a im bliżej drugiego brzegu tym wizja zwycięstwa wydaje się być coraz bardziej realna. Nie wiem czy skiturowcy widzą moje zachowanie ale ja mam wrażenie że tak. Podkręcam tempo i już przy brzegu na końcowym podejściu pod znak turystyczny wiem że wygram ten dziwny wyścig. W sumie satysfakcja. Wiem że to chore zachowanie ale ten chip współzawodnictwa jest silniejszy. Do schroniska schodzimy nieco wolniej uradowani i szczęśliwi. Ukontentowani.
|
zjazdy |
|
dużo sprzętu |
|
a tylko jedna lina |
Królewska kolacja a jakże - golonka i piwo. Najlepsza nagroda. Wykład Tomka. Wieczór mija nam w świetnych nastrojach.
Niedziela jest ostatnim dniem zajęć. Piękna pogoda. Słońce. Ciepło. W porównaniu do poprzednich to różnica bardzo znacząca i odczuwalna. Niedzielne zajęcia bardzo blisko schroniska. Dużo zjazdów. Sporo podejść z wykorzystaniem jumara czy też innych urządzeń. A na deser flaszencug w wersji normalnej i szwajcarskiej. I kontemplacja pięknych widoków spowitych marcowym słońcem.
|
fenomenalne pho. Jaca Kozioł |
Kończymy szkolenie w świetnych nastrojach. Wielki bagaż wiedzy. Ogromne doświadczenie naszych instruktorów Janusza i Tomka i ich bezcenne uwagi. I pogoda. Lepszej trafić nie mogliśmy. Wiatr. Mróz. Dużo śniegu. Idealny poligon. Fachowość i chęć nauki. Pokora. Szkoda że musimy wracać.
|
i tu także flaszencug |
|
część flaszencuga |
Szybki przepak. Oddanie sprzętu lawinowego i szpeju i w doskonałych humorach schodzimy przez Jaworzynkę do Kuźnic. Jeszcze obiad i powoli wracamy do domu. Kolejny cel nasz wspólny to sierpniowy podbój masywu Monte Rosa. I w międzyczasie utrwalanie wiadomości ze szkolenia co by nie myliła się mi wyblinka z półwyblinką. Janusz i Tomek - wielka przyjemność współpracy. Boys. Wam również dziękuję. To wielka sprawa być jednym z Was.
A wszystkim Wam życzę podobnych emocji zawsze. Zapraszam do galerii. Góry zachwycają zawsze i o każdej porze roku.
Ciao.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz